Recenzja gry Chivalry: Medieval Warfare

Chivalry: Medieval Warfare

Czy Ty też pacholęciem będąc bawiłeś się z kolegami w rycerzy? Uganianie się za sobą z drewnianymi mieczami dzierżonymi w dłoniach i bojowymi okrzykami na ustach wspominam z ogromnym sentymentem. Dlatego wiadomość o planowanym przeniesieniu Chivalry: Medieval Warfare, produkcji Hardsuit Labs, na konsole obecnej generacji przyjąłem z ogromnym entuzjazmem. Czy jednak moja radość była w pełni uzasadniona?

Z PC-tową wersją gry, wydaną dokładnie rok temu, nie miałem do czynienia, więc możliwość sprawdzenia wersji dedykowanej PlayStation 4 potraktowałem jako doskonałą okazję do nadrobienia zaległości, przy jednoczesnej zabawie w rycerza w lśniącej zbroi. Mój zapał ostudziła jednak nieco informacja o tym, że gra w dużej mierze nastawiona jest na multiplayerowe zmagania. Skoro jednak tytuł wylądował na dysku mojej konsoli, o odwrocie mowy być nie mogło.

Ponieważ Chivalry: Medieval Warfare wielu graczy określa mianem symulatora rycerza, przed inauguracją gry właściwej, postanowiłem odpalić trening, szczegółowo wyjaśniający meandry sterowania. Gdy tutorial został uruchomiony, natychmiast zaliczyłem pierwszą dekapitację, niczym sieknięty porządnym bastardem. Jakaż ta gra jest brzydka! Biorąc pod uwagę najnowsze produkcje, chociażby Star Wars: Battlefront, ekipę developerską wysłałbym na szafot za dostarczanie tak wyglądającego tytułu. Do samej oprawy wizualnej wrócę w dalszej części recenzji – wiedz jednak już teraz, że dzieło amerykańskiego developera nie rzuci Cię na kolana… Sam trening był jednak słusznym wyborem, gdyż jak się okazało system walki jest nad wyraz skomplikowany, przy czym jest to niewątpliwą zaletą gry. Masz możliwość wyprowadzania trzech rodzajów ataków podstawowych (cięcie poziome, pionowe oraz pchnięcie), a także stosowania dodatkowych zagrywek (frontalny kopniak, uderzenie tarczą oraz finta). Po zapoznaniu się z podstawami fechtunku, ruszyłem do boju.

Twórcy dają graczom możliwość wyboru pomiędzy kilkoma trybami, przy czym jedynym godnym polecenia jest Team Objective. Bierzesz w nim udział w dłuższych potyczkach, w trakcie których czekają na Ciebie rozmaite zadania do wykonania. Zniszczenie katapult ostrzeliwujących Twoją flotę dobijającą do wrogiego wybrzeża, sforsowanie bramy fortu, czy też obrona obozowiska to jedynie kilka przykładów. Kluczem do odniesienia sukcesu jest współpraca całej drużyny. Bardzo cieszy fakt, że misje wpasowują się w średniowieczne realia. Zapomnij o absurdach pokroju podpierdalania „kluczowego dla fabuły” żelastwa i targania go do własnego obozu znajdującego się pół mapy dalej. W grze zaimplementowane zostały również inne warianty rozgrywki, jednak próżno w nich szukać klimatu rycerskich pojedynków, czy chociażby emocjonujących batalii. Każdy sprowadza się do tępej rąbanki. Jedynie Duel, czyli pojedynek jeden na jednego daje namiastkę honorowych starć, ale musisz z kolei trafić na konkretnego oponenta, a nie gimbusa wymachującego klingą na lewo i prawo. Rozbudowany system walki jest jednak paradoksalnie również największą bolączką recenzowanej produkcji. Wszystko przez to, że gdy dochodzi do szarpanin w większych grupach, ciężko wykorzystać drzemiący w nim potencjał. Walki zmieniają się w najzwyklejszą w świecie rzeźnię, w dodatku bardzo chaotyczną. Powodowane jest to kiepską detekcją kolizji. Wielokrotnie zdarzało się, że mój dwuręczny miecz powinien sięgnąć szyi oponenta, ale zamiast skrócić go o głowę, wesoło przeciął powietrze. Do pełni (nie)szczęścia dochodzi przycinająca się animacja, przez co postacie poruszają się z gracją 120 kg drwala.

Bardzo cieszy możliwość dostosowania postaci…

…do własnych potrzeb. Możesz wybrać między jedną z czterech klas. Począwszy od łucznika, poprzez lekką piechotę, halabardzistę, na ciężko opancerzonym, wyposażonym w potężny oręż rycerzu kończąc. Oczywiście „waga” determinuje szybkość, a to z kolei wymusza odpowiednie podejście do pojedynków. Każda z klas ma dostęp do rozmaitego rodzaju uzbrojenia, którym dodatkowo uczy się posługiwać, osiągając maksymalnie trzeci poziom wtajemniczenia. Co ciekawe, umiejętność władania poszczególnymi narzędziami zadawania śmierci nie przekłada się na potężny wzrost statystyk, dających jednocześnie przewagę na placu boju. Chodzi raczej o przekształcenia w ich używaniu. Możesz także modyfikować wygląd postaci. Dostępnych zbroi, herbów i wzorów ubrań jest wystarczająco dużo.

Jak wspomniałem wcześniej, Chivalry: Medieval Warfare w wersji na PlayStation 4 daleko do najnowszych produkcji, jeśli chodzi o oprawę wizualną. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że jest wręcz tragicznie. O ile postacie samych wojowników nie wypadają najgorzej, tak już lokacje straszą swoim wykonaniem. Zdecydowanie brakuje w nich detali, szczegółowości, artyzmu ich dopieszczenia. Biegając po świecących pustkami korytarzach zamczyska czułem się jak za czasów Unreal Tournament. Sytuację ratuje nieco niezwykle przekonująca wizualizacja obrażeń – krew leje się całymi wiadrami, a odcinane członki robią w powietrzu backflipy. Animacje zgonów, choć sztywne jak halabarda w dupie, również budują ciężki klimat. Kiedy antagonista straci rękę, chwyta się za kikut, ze zdziwieniem szukając ramienia leżącego na ziemi. Udźwiękowienie stoi na przyzwoitym poziomie, aczkolwiek bez wątpienia nie wyryje Ci się w pamięci. Nieco komicznie wypadają bojowe okrzyki towarzyszy broni, szarżujących na przeciwnika w liczbie… trzech. Brakuje potężnych batalii z udziałem kilkudziesięciu przepoconych chłopów z toporami, mieczami i korbaczami w łapach – wówczas doznania byłyby znacznie bardziej dosadne. W grze zaimplementowano również system wydawania poleceń głosowych, jednak w trakcie ponad pięćdziesięciu przeprowadzonych potyczek tylko jeden, jedyny raz kompan z mojej drużyny raczył łaskawie posłuchać wydanej komendy i wraz ze mną wykonać zadanie.

Chivalry: Medieval Warfare ze względu na podejmowaną tematykę, polecić mogę jedynie zagorzałym miłośnikom średniowiecznych klimatów lub graczom nastawionym na multiplayer, choć oczywiście idealnym układem byłoby połączenie obydwu cech (w takiej sytuacji do oceny końcowej śmiało możesz dodać jeden punkt). Po spędzeniu z produkcją Hardsuit Labs około dwunastu godzin nie wrócę jednak do zbrojowni. Lubię miecze, ale zdecydowanie bardziej te świetlne.


Plusy? Bardzo proszę! Brutalność, tryb Team Objective i system walki…

…nie sprawdzający się w rozgrywkach online. Ponadto oprawa audiowizualna i problemy z płynnością animacji nie pozwalają dostrzec większej ilości zalet tej pozycji.

Adam to ustatkowany gracz z krwi i kości. Mąż, ojciec, a także wieloletni miłośnik elektronicznej rozrywki w formie wszelakiej. Gry wideo traktuje jako coś znacznie powyżej zwykłego hobby, wynosząc je ponad inne pasje – muzykę i książkę – dostrzegając jednocześnie, jak wiele mają one wspólnego z innymi sferami jego zainteresowań.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*