Recenzja gry Virginia

Virginia

Virginia to nie tylko amerykański stan na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Od 22 września jest to również tytuł niezależnej gry wideo, która ukazała się na komputerach klasy PC, PlayStation 4 i Xboksie One. A ponieważ jako prawdziwie ustatkowany facet doskonale pamiętasz Miasteczko Twin Peaks, sądzę że i rzeczony tytuł przypadnie Ci do gustu. Z drugiej jednak strony…

Choć to dopiero początek recenzji wiedz, że tytuł ten przeszedłem dwukrotnie. Bynajmniej nie dlatego, że nad wyraz trafił on w moje gusta, lecz z tego powodu by sprawdzić, czy zgromadzona wokół mnie rodzina w podobny sposób odbierze przekaz emanujący z ekranu. Gra to bowiem co najmniej dziwna, z całą pewnością nie dedykowana masowemu odbiorcy. Poszatkowana na części fabuła przeplatana snami na jawie i narkotycznymi wizjami, nagłe cięcia ujęć – przez tym podobne zabiegi tytuł w ogromnej mierze traci swój potencjał, zyskując jednak aurę tajemniczości i już po niecałym miesiącu od premiery zapisując się na kartach historii jako co najmniej nieszablonowa produkcja.

O czym jest Virginia?

Gra opowiada przygody agentki FBI Anne Tarver, która zmuszana jest przez cynicznego szefa prześwietlać swoich współtowarzyszy broni oraz wyciągać na światło dziennie ich przeszłość, która niejednokrotnie powinna zostać zapomniana. Z czasem trudne sprawy, senne majaki, nazbyt wiele połykanych tabletek nasennych oraz dalekie od przepisowych postawy w policji wypalają w niej piętno egoistycznej biurwy, a opowiadana historia zatocza koło, o czym najpewniej samemu przyjdzie Ci się przekonać.

Za powstanie gry Virginia odpowiadają Jonathan Burroughs i Terry Kenny (tak, dobrze widzisz – dwie osoby!), zaś kompozycje do niej stworzył Lyndon Holland – człowiek mający na swoim koncie muzykę do krótkich form filmowych, m.in. Over the Neva, Modern Man oraz 50 Kisses. A skoro już o filmach mowa – gra tak mocno nawiązuje stylistyką do ponadczasowego dzieła Lyncha, że i bez melodii, która przygrywa w jednej z lokacji, wiedziałbyś do jakiego stylu opowiadana historia nawiązuje. Mało tego, scena ze słynnego na całym świecie serialu Chrisa Cartera jest tak łudząco podobna do oryginału, że momentami zastanawiałem się, w jaki sposób niezależne studio pozyskało licencję do tak oczywistych nawiązań. Jak się okazuje, nie musiało. Delikatnie zmienione tony w piosence i nawiązania właśnie to wszak nie plagiat.

Jak wygląda Virginia?

W standardowej recenzji temat przepychu graficznego poruszany jest w zasadzie zawsze. Autorzy tekstów rozpływają się nad wizualnym kunsztem konkretnej produkcji, poświęcając tej kwestii co najmniej akapit. Tutaj zrobię podobnie, aczkolwiek nie z powodu umiejętności artysty odpowiedzialnego za stworzenie trójwymiarowych brył postaci; wszak dorastałeś w czasach, kiedy kilka pikseli na krzyż stanowiło o pięknie dowolnego tytułu. Otóż grafika w recenzowanej pozycji prezentuje się o wiele lepiej na statycznych screenach niż na ekranie. Gra tnie (aczkolwiek to najpewniej odgórny zamysł artystyczny, choć do końca nie jestem pewien…), momentami klatkuje, a postacie wyglądają jak dalecy krewni Mokujina – ciosane toporem po pijaku przez drwala-artystę. Mimo to posiadają swój niezbywalny urok.

Nie ma również najmniejszego sensu szukać odpowiednika tej produkcji; recenzowany przeze mnie Seasons After Fall wygląda przy niej jak dzieło sztuki wprost ze ścian National Gallery of Art. A mimo to, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy gdyby ubrać ją w nieco inne szaty, nie pozbawilibyśmy jej jednej z najbardziej charakterystycznych składowych.

Między innymi dzięki temu, że w grze nie pada ani jedno słowo, a cała historia opowiadana jest na wzór baśni wyświetlanych z rzutnika na PRL-owskiej ścianie, melodie w grze zawarte są wyjątkowo akcentowane. To kolejna cząstka oryginalności przemycona w zerojedynkowym kodzie, a stanowiąca o podejściu do odbiorcy, którego cechuje dojrzałość emocjonalna. Poddawać ten tytuł ocenie byłoby działaniem nieco ją krzywdzącym. Internetowe audytorium popadło w skrajności albo nie doceniając jej w najmniejszym choćby stopniu, albo dedykując jej peany twierdząc, iż rzeczona stanowi pozycję co najmniej historyczną, niczym dobre wino nabierające z czasem smaku.

Co zatem rekomenduję? Kliknąć, kupić ją i zagrać! A z czasem wyrobić sobie zdanie samemu, bowiem w tym przypadku szybki rzut oka na ocenę końcową i polecenie lub deprecjonowanie gry mogłoby stanowić o recenzenckim faux-pas.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*