Recenzja Mario Party: The Top 100

Mario Party

Mario Party to być może najbardziej kontrowersyjna z wielu serii gier Nintendo, w których występuje włoski wąsacz. Z jednej strony jest to cyfrowa gra planszowa, bez pominięcia rzucania kostką; z drugiej, rozszerzono tę formułę nieskomplikowanymi, interaktywnymi mini grami. Tu właśnie leży pies pogrzebany, bo jak w każdej tego typu planszówce, ogromną rolę odgrywa szczęście. Częstym zarzutem wobec Mario Party jest więc budowanie przez serię poczucia, że masz większy wpływ na grę, niż jest w rzeczywistości – co przy większym nakładzie sił buduje większą frustrację.

Oczywiście, chodzi w tym wszystkim o zabawę i pretekst do wspólnego spędzania czasu, więc wiele można wybaczyć. Dlatego nieco się zdziwiłem, widząc ostatnie wydawnictwo spod znaku Nintendo.

Wydane niedawno Mario Party: The Top 100, jak wskazuje sam tytuł, jest kompilacją stu najlepszych mini gier spośród całego panteonu Mario Party. Co ciekawe, nie na bardziej stacjonarnego Switcha, a przenośnego 3DS-a – ciekawostka o tyle, że handheldy nie kojarzą mi się szczególnie z graniem, a co dopiero z imprezą. Pora sprawdzić, jak wyselekcjonowane przez Japończyków zabawy mogą sprawdzić się chociażby w trasie. Czyżbym mógł zabrać imprezę ze sobą?

„No w końcu! Luigi, wziąłeś wódę?”

Jeśli chodzi o stronę techniczną, to w The Top 100 włożono zaskakująco sporo starań. Gra wygląda i brzmi ślicznie, szczególnie, jeśli włączysz 3D – wygląda ono wyśmienicie, jak w większości produkcji sygnowanych logotypem Nintendo. Nie zdradza zresztą zbyt wielu śladów bycia kompilacją, bo każda z mini gier występuje tutaj odświeżona i przemalowana. Tyczy się to nie tylko grafiki i dźwięku, ale i samej rozgrywki. Może pamięć mnie zwodzi, ale wydaje mi się, że ich wersje na 3DS-a mają po prostu lepsze sterowanie; część z nich zaś zyskała kompletnie nowe metody obsługi z wykorzystaniem akcelerometru konsoli i  ekranu dotykowego, na czym wyszła bardzo korzystnie..

Rozstrzał mini gier jest, jak na serię przystało, ogromny, a same zabawy kreatywne. Raz skaczesz z liany na lianę, by następnie stawić czoła trzem pozostałym graczom, którzy próbują utrzeć Ci nosa. Innym razem tytuł bawi się perspektywą, np. w grze polegającej na chowaniu się w kształtach wyciętych w przewracanych stronach gigantycznej książki – te zabawy sporo zyskują na wykorzystaniu 3D.

Ale są również, niestety, gry oparte wyłącznie na ślepym trafie, które to zresztą dobrze obrazują problem gry.

„Luigi, miałeś jedną robotę!”

Mini gry w Mario Party zaprojektowane są dla wielu graczy, dlatego w pojedynczej rozgrywce sprawdzają się przeciętnie. Losowe mini gry, w których ciągniesz karty czy wybierasz bramki nawet z innymi graczami są, powiedzmy to wprost, mało ekscytujące – przeciwko AI jest tylko poczucie, że tracisz czas. Zresztą, w wielu przypadkach nawet „pełnoprawne” gry mało bawią przez zastosowanie algorytmu sztucznej inteligencji. Twoi cyfrowi przeciwnicy są tak zaprogramowani, że na normalnym poziomie trudności potrafią w oczywisty sposób dać plamę tuż przed metą, z kolei trudny level nienaturalnie kompetentnie nadgania Twój postęp.

Mario Party

Żeby życie – i impreza z Mario – miało smaczek, wąsacz rozszerzył asortyment rozrywek o coś więcej niż tylko maratony mini gier w różnych formach. Pierwszym urozmaiceniem jest Minigame Island, fabularny tryb w którym przemierzasz mapę podobną do tej z Super Mario Bros. 3 i bierzesz udział w różnych zabawach. Ta opcja jest również metodą na odblokowanie kolejnych gier. To uroczy pomysł i hołd oddany w kierunku klasycznego Mariana, ale w ostatecznym rozrachunku sprawdza się umiarkowanie. Wiele nie robisz na samej mapie, po prostu oglądasz kilka ekranów więcej pomiędzy graniem, co swoją drogą rozbija rytm rozgrywki.

„Oj, przestań się mazać, przyjechaliśmy tutaj dobrze się bawić!”

O wiele ciekawiej wypada Minigame Match, czyli tryb najbliższy typowej części Mario Party – gra nie porzuca bowiem planszowych korzeni i to w klasycznej formule serii. Celem czterech graczy rozmieszczonych na planszy jest zebranie jak największej ilości gwiazdek, które mogą wykupić za zbierane w toku zabawy monety. Poruszanie się i wydarzenia na planszy zależą od ruchów graczy, determinowanych przez rzut kostką – można też wpływać na nie, używając zdobywanych w toku gry przedmiotów. Na koniec gry przyznaje się jeszcze dodatkowe gwiazdki za szczególne osiągnięcia, na przykład wygranie największej ilości mini gier.

Schemat serii został wzbogacony o całkiem ciekawy element, rozwiązujący nieco problem przesadnej losowości tejże, o którym wspominałem na wstępie. Zamiast losowania z pełnej puli stu winietek, każdy z graczy wybiera zestaw czterech zabaw spośród gotowców lub sam składa swoje ulubione wątki. Gdy przychodzi pora w coś zagrać, rodzaj rozgrywki losuje się spośród wybranych przez zawodników propozycji. Ponadto, część przedmiotów może zwiększyć Twoje szanse na wylosowanie wyboru. Daje to rozgrywce taktyczny element, jakiego nie spodziewałbym się po Mario Party – można w końcu trollować rywali, wybierając zestaw, z którym poradzą sobie najsłabiej. Fajnie jest! Formuła Mario Party jest w tej wersji niezobowiązująca, a daje przy tym odpowiednio dużo możliwości, żeby nie czuć się wykiwanym przez los na koniec. Szkoda jedynie, że The Top 100 zawiera tylko jedną planszę – większa ich ilość mogłaby znacznie zwiększyć żywotność imprezy u Mariana.

Nie musisz też martwić się o zapewnienie swoim współgraczom własnych kopii – gra obsługuje funkcjonalność Download Play, więc wystarczą połączenie bezprzewodowe i dodatkowe 3DS-y. Z racji swojego formatu, The Top 100 może nie sprawdza się jako pełnoprawna impreza, szczególnie dla jednego gracza. Przerywnikiem jest już za to udanym, a już na pewno idealnym na rozruszanie przedziału w podróży, czy zabawę w ramach wieczornego wypadu na piwo.


The Top 100 to przyjemna zabawa, która udanie urozmaica powolny wieczór przy piwku czy podróż pociągiem…

…pod warunkiem, że nieopodal są inni posiadacze 3DS-a, bo pojedynczy gracz znudzi się szybciej, niż przeczyta tę recenzję.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*