Rozważając Nioh na PC…

Nioh

Nioh, nowa gra Team Ninja, która w bólach powstawała od 2004 roku, ukazała się wreszcie na konsolę PlayStation 4. Zebrała świetne recenzje czego pośrednim efektem było wydanie gry na komputery osobiste, obdarzone wszystkimi wydanymi do tej pory dodatkami. To produkcja ogółem bardzo dobra, ale mogła w tym dzikim roku 2017 zwyczajnie umknąć Twojej uwadze. Przy okazji wersji dedykowanej komputerom osobistym wyróżniam trzy rzeczy, które mogą stanowić jej „być albo nie być”, gdy będziesz rozważać tytuły wrzucane do świątecznego koszyka.

Japonia przedstawiona w Nioh to kraina wyjątkowa

Z początku może na to nie wyglądać, ale gra Team Ninja mocno czerpie z historii Japonii. Akcja rozgrywa się w okresie Sengoku, gdy kraj targany był przez konflikty zbrojne między rywalizującymi prowincjami. Twój bohater, William, choć jego historia jest w większości fikcją, wzorowany był na historycznym Williamie Adamsie – angielskim żeglarzu, który został pierwszym z niewielu zachodnich samurajów. Podobnie jak jego pierwowzór, William ląduje na dworze przyszłego szoguna Tokugawy Ieyasu, któremu pomaga w kampanii przejęcia władzy i zaprowadzenia porządku w Japonii. To nie jedyna postać z książek historycznych, jaką spotkasz na swojej drodze – najlepszym przyjacielem Williama został bowiem legendarny ninja Hattori Hanzo, największym wrogiem zaś angielski okultysta i alchemik Edward Kelley.

Nioh traktuje swoje historyczne tło z szacunkiem i pieczołowitością. Wspomniany Ieyasu przedstawiony został pozytywnie, ale bez wybielania biografii. Gra otwarcie mówi o niemoralnych czynach szoguna, podkreślając przy tym, że nie popełniał ich lekką ręką i ostatecznie moralne poświęcenie przyczyniły się do uzyskania pokoju. Twórcy korzystają też z podań i przekazów historycznych, które dobrze pasują do wyjątkowego klimatu gry. Przykładowo, głowa jednego z klanów, Tachibana Ginchiyo, walczy strzelającą błyskawicami kataną Raikiri – według legendy, jej ojciec przeciął owym mieczem piorun, dzięki czemu uszedł z życiem. Hattori Hanzo zaś korzysta ze… źrenic kota, by określać godzinę, tak, jak robili niegdyś ninja.

Mimo historycznego tła, Nioh to jednak przede wszystkim fantastyka, a główną rolę odgrywają tutaj duchy – zarówno opiekuńcze dusze, noszące w sobie pamięć o życiu swoich właścicieli, jak i nawiedzające Japonię yōkai, złośliwe i brutalne demony. Podobnie jak w uniwersum Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego, yōkai to po prostu element codziennego życia mieszkańców Japonii. Oto wampiry czy sukkuby kuszą i zabijają młodych mężczyzn, a ogromne wodne potwory, Umi-bōzu, uprzykrzają życie żeglarzom; choć zdarzają się też potwory udomowione przez magów, a William co rusz zauważa duchowych opiekunów napotkanych ludzi, oddających charakter i siłę swoich podopiecznych.

Nioh

Gra ma wyjątkowy klimat magicznego realizmu i udanie łączy ze sobą japoński folklor z wydarzeniami historycznymi. Obecność demonów oraz magii nadaje tytułowi mangowy urok, z kolei osadzenie opowieści w faktach trzyma grę w ryzach i pomaga nie popaść w śmieszność. Muszę jednak podkreślić, że sama historia nie została opowiedziana całkowicie satysfakcjonująco. Odkrycie części tła fabularnego wymaga od Ciebie pokonywania wielu przeciwników i czytania tekstów w menu; Nioh lubi też niedomówienia i narrację przez subtelne gesty czy zwięzłe zdania, ale potrafi przesadzać, przez co często trudno się połapać w fabule.

Rozgrywka to inteligentna, unikatowa wariacja na temat Dark Souls

Nioh odróżnia się od swoich soulslike’owych inspiracji nie tylko wyjątkową, nieco weselszą atmosferą. Chociaż gry From Software stanowią fundament, na bazie którego Team Ninja buduje rozgrywkę to zespół developerski postawił na nich inną konstrukcję.

Pierwsze zmiany zaszły w samej strukturze gry. Nioh nie umieszcza Cię już w dużym świecie czy hubworldzie, miast tego stosując zagranie kojarzące się z serią Monster Hunter. Zróżnicowane lokacje, które odwiedzisz w ramach misji fabularnych, stanowią zamknięte przestrzenie, na których rozgrywają się później zadania poboczne; etapy zostają wówczas odpowiednio poszatkowane i poblokowane, byś nie musiał biegać po dokładnie tych samych poziomach. Mogłoby się wydawać, że ten recykling oznacza nudę, ale dzięki temu, możesz skupić się na konkretnym zadaniu, bez przejmowania się nieustannym wracaniem przez lokacje.

Generalnie mniej jest tutaj przejmowania się. Pomiędzy zadaniami masz z poziomu menu dostęp do sklepu, kowala i innych udogodnień, bez potrzeby biegania do konkretnych NPC-ów, by ulepszyć broń czy kupić amunicję. Kapliczki, które stanowią również checkpointy, prowadzone są przez uprzejme duszki, kodamy; możesz znaleźć zagubione stworzonka i wskazać im drogę do ołtarza – w zamian, mogą zwiększyć Twoje szanse na znalezienie broni czy amrity, wspomagając Cię podczas grindu. Problematyczne jest jedynie zarządzanie ekwipunkiem. Gra niczym Diablo generuje losowy łup i to w ilościach hurtowych. Ten pomysł udał się akurat tak sobie, bo oznacza to, że między misjami musisz przegrzebywać się przez ten złom, żeby go sprzedać lub znaleźć odłożony raz oręż.

Gra jest też przede wszystkim dużo szybsza i bardziej dynamiczna, wzorem Bloodborne’a. Odmienne tempo rozgrywki zawdzięcza nie tylko zmienionemu działaniu broni; prócz wyprowadzania combosów i ataków specjalnych, w dowolnym momencie możesz przełączyć styl wyprowadzania ciosów, różniący się animacjami, siłą i dostępnym wachlarzem ataków.

Wspomniane wcześniej opiekuńcze dusze, oprócz nagradzania Cię pasywnymi bonusami i pilnowania Twojego truchła, pozwalają Ci aktywować tryb Żywej Broni, który tymczasowo zwiększa zasięg oraz obrażenia oręża, a także chroni Cię przed atakami – ciosy, które otrzymujesz, skracają zamiast tego czas trwania trybu. To nie jest guzik „wygraj walkę”, a jedynie sposób na nagrodzenie Cię za wytrwałość i uchronienie przed zmarnowaniem czasu, bo Żywa Broń potrafi nie tylko mocno skrócić fazy trwania danego bossa, ale też odratować Cię w potrzebie.

Nioh

W te cwane sposoby, Nioh wymusza na Tobie większą aktywność i ryzyko – możesz grać bardzo metodycznie, ale gra wskazuje, że lepiej jest zapraszać wrogów do baletu ostrzy. Może się mylę, ale mimo wysokiego poziomu trudności uważam, że dzięki temu jest to świetna gra do rozpoczęcia przygody z grami soulsopodobnymi. Wielu narzeka, że do Dark Souls brakuje im cierpliwości; Nioh wybacza o wiele bardziej.

To też japoński port z konsoli na PC – w najgorszym wydaniu

Pecetowe porty japońskich gier konsolowych cieszą się złą sławą. Komputery PC nie stanowiły docelowej platformy dla wielu producentów na wschodzie, przez co wersje te okazywały się być słabej jakości lub tworzone w ogromnym pośpiechu. Koronnym przykładem jest pierwsza część Dark Souls, którą do porządku musiał doprowadzić fanowski fix, a która i tak działa gorzej od udanego już portu ostatniej części trylogii. Przez chwilę wydawało mi się, gdy Kojima Productions wypuściło wyśmienitą pecetową wersję The Phantom Pain, że kończy się zaniedbywanie komputerów przez Japończyków; zdawało się, że potwierdzały to dobre wydania Bayonetty oraz Vanquish na Steam.

Pomyliłem się. Już na początku roku wybitne NieR: Automata ukazało się w nieprzystającej do geniuszu produkcji formie, ze spieprzonym sterowaniem na klawiaturze, lichą optymalizacją i problemami z wyświetlaniem gry, których wciąż nie naprawiono. Pecetowy Nioh, niestety, również zalicza się do rozczarowań.

Pierwszy problem to niestabilność portu. Nioh na mojej konfiguracji nie ma problemów z klatkami, ale wiem, że są gracze mniej szczęśliwi ode mnie. Lubi się jednak po prostu często wykrzaczyć do pulpitu w najmniej fortunnym momencie i wciąż nie udało mi się ustalić, co może być tego przyczyną. Drugą skazą jest nieistniejące wsparcie dla myszy; tak, póki co w recenzowanej produkcji nie zagrasz gryzoniem. Pad jest nie tyle wskazany, co wymagany, aby się nią cieszyć. Absolutnie trzeba to mieć na uwadze przed rozważaniem przygody z grą i tak szczerze mówiąc… lepiej rozważyć wersję na PlayStation 4, przynajmniej na tę chwilę.


Już nie trzeba na pytanie o gry podobne do Dark Souls odsyłać do innych gier From Software. Nioh spokojnie może z nimi stać na tej samej półce.

Jeśli masz PS4, grę lepiej kupić na tę konsolę. Port pecetowy pozostawia wiele do życzenia.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

1 komentarz

  1. Super recenzja. Gra już dawno była na mojej liście do zagrania, ale teraz skoczyła o kilka oczek w górę 🙂

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*