Musisz zagrać w Cuphead. Teraz.

Cuphead

Wkraczamy w wydawniczą masę krytyczną. Rok 2017, który obfituje do tej pory w tyle hitów, że prościej jest wskazać, które tegoroczne premiery nie były dobre, zaczyna wypluwać wyczekiwane produkcje AAA.

Ale ja nie o tym, na nie przyjdzie jeszcze czas. Jestem tutaj, żeby nie przepadła Ci w tym wszystkim nietypowa gra, która jak najbardziej zasługuje na Twoją uwagę. Niby całkiem głośna, ale szum wokół niej może się nagle skończyć, gdy łeb zza rogu wysuwają nowy Wolfenstein, Call of Duty czy Battlefront. Mowa o Cuphead, który z końcem września wylądował na platformie PC i Xboksie One. Oto trzy powody, czemu nie możesz go zignorować.

1) Cuphead wygląda i brzmi jak nie z tego świata, nie z tej epoki

Czytując moje teksty dla Ustatkowanego Gracza możesz zauważyć, że rzadko poruszam tematykę oprawy graficznej recenzowanych tytułów. Powody są ku temu dwa.

Po pierwsze – koń, jaki jest, każdy widzi. W dobie internetu zobaczyć, jak coś wygląda i na statycznych screenach i w ruchu jest absolutnie trywialne. Po drugie – pisząc, że gra z tego roku jest ładna, czuję się, jakbym tłumaczył, że po nocy nastaje dzień. Na ponad 25 popełnionych przeze mnie w 2017 roku tekstów o grach, może ze cztery omawiane w nich tytuły nie wyglądały przynajmniej atrakcyjnie, jeśli nie urzekająco. Nawet mierne gry pokroju Mastema: Out of Hell potrafią oszołomić fajerwerkami, często przykrywając w ten sposób fakt, że pod ładną obwolutą nie kryje się absolutnie nic godnego uwagi.

Jednak nie sposób nie poświęcić paru słów temu, jak Cuphead wygląda. Produkcja braci Chada i Jareda Moldenhauerów to bowiem graficzne dzieło sztuki. Gra inspirowana jest starymi kreskówkami z lat 30. autorstwa Fleischer Studios czy Disneya; czasami, gdy Miki był nieco bardziej korpulentny i wredny, animowanym symbolem seksu była Betty Boop, a Tex Avery i Chuck Jones kręcili pierwsze Zwariowane Melodie. Gdy królowały jazzowe ścieżki dźwiękowe, kończyny gibkie jak węgorze i surrealizm, jaki nawet dzisiaj się nie śni najtwardszym entuzjastom kwasu.

Cuphead uderza w konkretny punkt w moim sercu. W przeciwieństwie do większości moich rówieśników, wychowałem się przede wszystkim na wspomnianych Zwariowanych Melodiach i Popeye’u. Dlatego łezka zakręciła mi się oku już tylko patrząc na uroczą klepsydrę na ekranie ładowania. Pomijając jednak nostalgię, ta gra to faktyczny artystyczny i technologiczny triumf. Cuphead wygląda jak tamte animacje do tego stopnia, że czasem trudno uwierzyć, że nie jest to gra na podstawie właśnie jakiegoś klasyka z poprzedniego stulecia. To też zasługa katorżniczej pracy wykonanej przez autorów – tła zostały namalowane, a postacie animowane były ręcznie, emulując dawne techniki braci Fleischerów czy animatorów Warner Bros. Polecam zresztą nagranie, na którym posłuchać i zobaczyć można nieco o samym procesie jej powstawania.

Cuphead

Imitacja udała się Studio MDHR tak dobrze nie tylko na polu grafiki, ale też dźwięku i tematyki. Kompozytor Kristofer Maddigan przygotował ponad trzy godziny staroszkolnego, kapitalnego jazzu, w którym bębny dyktują tempo instrumentom dętym; znalazło się nawet miejsce na męski kwartet, który śpiewa piosenkę o głównych bohaterach. W grę wdarł się też pewien specyficzny mrok, jaki cechował lata Wielkiego Kryzysu. Cały ambaras zaczyna się od tego, że Cuphead i jego brat Mugman wpadli w szpony hazardu, co już nie kojarzy się ze współczesną bajką dla dzieci. Sam Cuphead jest antybohaterem, który narobił sobie i niewinnemu bratu bigosu, zgadzając się na zakład z samym Diabłem; jego mordka często wykrzywia się zresztą w ten złośliwy grymas, który tak często pojawia się na twarzy Mikiego ze starych animacji Disneya. Nie mówiąc o wyjątkowych projektach i transformacjach przeciwników – jeden z nich atakuje braci nawet jako nagrobek.

2) Taka gra zdarza się raz na rok. Dosłownie

W oczach części publiki, z powodu zaimplementowanego poziomu trudności, Cuphead jawi się jako następne Dark Souls. Reszta najprawdopodobniej widzi uroczą platformówkę. Obie strony są w błędzie. Ci pierwsi dlatego, że przyrównywanie trudnych gier do Dark Souls to wynalazek leniwych dziennikarzy i powinniśmy ten wytarty frazes już dawno pogrzebać. Ci drudzy, ponieważ skakanie po platformach pozostaje jedynie jedną z wielu części, z których składa się Cuphead.

O wiele lepszym porównaniem dla Cuphead jest ubiegłoroczne, neonowe Furi, w którym ścierać mogłaś się z wyborem unikatowych bossów. To właśnie na tym spędzisz gros czasu w animowanym świecie. Elementy platformowe są tutaj ledwie jednym z narzędzi twórców – co prawda, choć naskaczesz się nieco podczas pojedynków, klasyczne sidescrollery to osobne etapy, najwięcej zaś przyjdzie Ci strzelać. Spora część starć z bossami odbywa się zresztą na całkiem innej mechanice: Cuphead wsiada w samolot i oto gra zmienia się w Ikaruga, oddając hołd bullet hellowym inspiracjom. Niezależnie od formuły, projekty samych walk są rewelacyjne! Twórcy doją psychodeliczność i kreatywność starych animacji do cna, przez co starcia są zaskakujące i ekscytujące.

Istnieje dobry powód, dlaczego gra imituje styl starych kreskówek Disneya czy Fleischera. Tamte animacje nie bawiły się w subtelność. Gdy postać się śmiała, robiła to całym ciałem, aż wibrowały jej ręce; gdy ktoś się w kimś zadurzył, dudniące serce musiało wyskoczyć bohaterowi z klatki piersiowej. Widz nie mógł mieć wątpliwości, także dlatego, że wiele z tych kreskówek nie miało dubbingu, opierając się wyłącznie na animacji i dźwięku.

Cuphead

Zwykle, gdy walczysz z bossem, ograniczasz skupienie do jego sylwetki oraz otoczenia tuż wokół niego – to tam znajdujesz wskazówki, na jaki atak musisz się teraz gotować. Cuphead wykorzystuje cały ekran, dlatego pokerowe „telle” wypatrywać trzeba nawet kątem oka. Tu właśnie wychodzi geniusz całej koncepcji. Przerysowane, psychodeliczne animacje doskonale informują o tym, co nadchodzi. Wystarczy tylko uważnie patrzeć i pamiętać, co zwiastują gesty i ruchy. To świetna interakcja między starą, a nową formą sztuki.

To, że jest fair nie znaczy bynajmniej, że Cuphead nie jest  frustrujący. Och, jest bardzo. Grając sam przyzwyczaiłem się szybko do tego, że jeśli w początkowych fazach straciłem dwa z trzech punktów życia, to równie dobrze mogę zresetować walkę. To jest trudna gra, przy której możesz nieco osiwieć – być może nie tak trudna, jak twierdzą niektórzy streamerzy – ale przez to niezwykle satysfakcjonująca. Ostatnim razem czułem taką satysfakcję z trudnego platformera w zamierzchłych już czasach Super Meat Boya – także wtedy ostatni raz naprawdę chciało mi się masterować grę, by zgarnąć najwyższe oceny za każdy etap.

3) Oferuje nieco inną przygodę w kooperacji

Od początku intrygował mnie co-op w Cupheadzie – gra zdradza inspiracje Contrą, ale zastanawiałem się, jak drugi gracz wpłynie na poziom trudności. Drugi gracz wciela się tutaj w Mugmana, tutejszy odpowiednik Luigiego; ma on do dyspozycji te same zdolności, co brat. Główną różnicą jest fakt, że gra nie musi się skończyć po trzech skuchach. Gracze bowiem mogą się wskrzeszać, atakując z wyskoku różowe serduszko na ulatującym duchu bohatera (pozostałe różowe elementy ładują ataki specjalne – to kolejny przykład wizualnej klarowności tytułu).

Kooperacja w Cuphead nie jest koniecznie łatwiejsza. Grając z wybranką serca, kilka razy wyłożyliśmy się na jednym z prostszych bossów w całej grze, bo lataliśmy jak kurczaki bez głów. Po pierwsze, trzeba znaleźć swoje miejsce na ciasnej planszy, co łatwiej przychodzi jednej osobie. Po drugie, owo wskrzeszanie potrafi czasem jedynie położyć sprawę, bo wystawia jednego z graczy w kompromitującej pozycji. W efekcie, Cuphead w co-opie to na początku chaos.

Ale jak fajnie opanowuje się ten chaos! Taktyczność i metodyczność rozgrywki sprawiają, że odnajdywanie swojej roli na ekranie i wspólne wymyślanie metody na pokonanie bossa dostarczają przyjemnej adrenaliny i frajdy. Subtelna zmiana transformuje tę rozgrywkę w imponujący sposób – daleko też Cupheadowi do bezmyślności, przez co każda sesja jest angażująca. Może nie musi przypaść do gustu każdemu partnerowi czy pociesze, ale jak najbardziej warto jej spróbować. Powinna ich skusić chociażby feeria kolorów i fikuśnych, często uroczych kształtów na ekranie.

Grę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com


Cuphead to fantastycznie przemyślany projekt, jedna z najbardziej urokliwych gier ostatnich lat i rozgrywka, jakiej dawno nie było.

Jest to też gra trudna i wymagająca skupienia oraz cierpliwości, dlatego niekoniecznie musi przypaść wszystkim do gustu.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*