Piotr Mańkowski zaczął pisać o grach wideo w 1993 roku i stara się to robić do dzisiaj. Z zawodu dziennikarz, z zamiłowania fan popkultury. Muzycznie zanurzony w latach osiemdziesiątych, filmowo utknął na epoce „Powiększenia” i „Maratończyka”, a jeśli chodzi o gry – dozgonny wyznawca chwały Maniac Mansion, Defender of the Crown i Return to Zork. Redaktor naczelny miesięcznika Pixel.
Ustatkowany Gracz: Ludzie kojarzą cię przede wszystkim jako człowieka, który związany był z m.in. Secret Service, magazynem PIXEL oraz autora „Biblii komputerowego gracza”. Czy jednak Piotra Mańkowskiego można wiązać z czymkolwiek więcej, co bezpośrednio dotyczy gier wideo?
Piotr Mańkowski: Z Pixelem nadal jestem związany, robimy to cudowne czasopismo od trzech i pół roku. Mniej więcej 20 lat temu współtworzyłem takiego proto-Pixela, czyli miesięcznik Reset. Współpracowałem jeszcze z Clickiem, pisałem scenariusze do dokumentów z serii GameStory, napisałem książkę „Cyfrowe marzenia” i mogło być coś jeszcze, czego w tej chwili sobie nie przypominam. Aha, pisywałem o grach w Nowej Fantastyce i Dzienniku, ale to było w czasach, gdy więcej pisywałem o filmie. Ciekawe natomiast, że zapamiętałeś „Biblię”. Akurat jej byłem jednym z trzech współautorów, „Cyfrowe Marzenia” natomiast napisałem sam.
Ustatkowany Gracz: Mając na uwadze wydany w 2014 roku komiks zatytułowany „Umarłem na Gibraltarze”, w którym odpowiedzialny byłeś za scenariusz, pytanie nasuwa się samo – czy masz zamiar eksplorować komiksowe obszary kiedykolwiek ponownie w przyszłości, czy raczej potraktowałeś to jako jednorazową przygodę?
Piotr Mańkowski: Wydanie komiksu w Polsce to jak skok na główkę do pustego basenu. A środowisko w tej branży jest na tyle życzliwe, że im bardziej się pokaleczysz, tym mocniej cię docenią i poklepią po pleckach. Jeśli natomiast bez ich pomocy osiągniesz coś na kształt sukcesu, szczerze cię znienawidzą. Odradzam analizowanie, kto z kim, dlaczego i w jakiej konfiguracji, bo to jest po prostu smętna, zaściankowa historia.
Strasznie chciałem napisać scenariusz z generałem Sikorskim w tle, a że znalazłem rysownika, z którym nadawaliśmy na tych samych falach, obaj będąc outsiderami w branży komiksowej, postanowiłem sfinansować ten projekt. Mocno pomógł mi crowdfunding, ale i tak koszty okazały się o wiele wyższe. Na szczęście nakład był na tyle duży jak na polskie warunki, że projekt się zwrócił, a my mamy satysfakcję, że zrobiliśmy coś, co pozostanie.
Mam na tapecie kolejny scenariusz, Tomek Kleszcz chciałby to narysować, ale jak zwykle wszystko rozbija się o brak czasu. Bo komiks to setki godzin pracy i na koniec tylko satysfakcja, a nie wynagrodzenie. Ale podejdziemy do tematu, gdy tylko zmniejszy się ilość obowiązków. Pewnego dnia, kiedyś…
Ustatkowany Gracz: Czy pamiętasz swój pierwszy hardware oraz tytuł nań, który rozpalił pasję pielęgnowaną po dziś dzień?
Piotr Mańkowski: Kolejność była taka – najpierw u ojca w pracy ZX Spectrum, potem u kumpla Commodore 64, a następnie własne Atari 800XL. Tak jak setki tysięcy rodaków zostałem na Atari oszukany, bo sprzedano mi komputer, na który praktycznie nie było dobrych gier. Oczywiście nie narzekałem, tylko grałem w to, co było dostępne.
Najpierw odpaliłem Preliminary Monty, następnie laboratorium komputerowe w domu handlowym Feniks nagrało mi Zorro oraz Mr Robot. Strach pomyśleć, ale teraz w miejscu, gdzie znajdował się stolik faceta nagrywającego gry na Atari znajduje się… Biedronka. A przynajmniej sufitem zahacza o jego dawne stanowisko. Tak się to u nas czasy zmieniają. W takim na przykład Sunnyvale dawna siedziba Atari została pożarta przez Google, a wcześniejsza w Los Gatos – przez Netflixa. Wytłumaczenia dziecku, że kiedyś gry brało się od gościa z magnetofonem, na razie się jeszcze nie podjąłem. Ale może nie jest to aż takie surrealistyczne i trudne do zrozumienia? Gorzej z objaśnianiem, że w tamtej epoce gry dostarczano również przez radio.
Ustatkowany Gracz: W kuluarach mówi się, że przymierzasz się do napisania kolejnej – po „Cyfrowych Marzeniach” – książki.
Piotr Mańkowski: No, nie w kuluarach, tylko sam o tym kilkakrotnie pisałem. „Wielka Księga Gier” to „Cyfrowe Marzenia” na mocnych sterydach, złożone na nowo, wzmocnione 30% dodatkowej treści, a przede wszystkim zawierające ponad 800 kolorowych zdjęć z podpisami, w większości (czyli poza screenshotami oraz materiałami od producentów gier) zrobionymi przeze mnie. Są tam legendy branży, miejsca, które odwiedziłem w ostatnich latach, dziwne prototypy, skany wizytówek, zdjęcia najciekawszych edycji wszech czasów. Słowem, jest to wielgachna księga licząca 650 stron. Ma ją wydać jeden z wydawców, rozmowy są w toku, sytuacja jest dynamiczna jak to zwykle bywa w takich przypadkach.
I naprawdę nie jest to bufonada, że czegoś takiego nie ma jeszcze na świecie. Koszty druku takiej biblii nie są małe i to spowodowało kilkumiesięczne opóźnienie projektu. Ale mam nadzieję, że jesienią zobaczymy tę książkę w sprzedaży. W końcu „Cyfrowe Marzenia” również zaliczyły roczny poślizg w stosunku do pierwotnych planów.
Ustatkowany Gracz: Jak postrzegasz gry wideo w kontekście obecnych dokonań techniki? Tęsknisz za trudno uchwytną duszą tamtych pozycji czy ze zrozumieniem postrzegasz progres, który miał miejsce w tej branży?
Piotr Mańkowski: Rozumiem, że pytasz, czy stare gry są lepsze od nowych? Nie, nie są – zarówno pod względem immersji, jak i swych zdolności fabularnych. To nie znaczy oczywiście, że w mojej głowie taki The Last of Us wymyślony na molo w Santa Monica, gdzieś blisko diabelskiego młyna z GTA V, zajmuje ważniejszą pozycję niż Preliminary Monty. Oczywiście, że nie!
Po prostu gry, na które trafiałem w pewnych momentach życia, w szczególny sposób wryły mi się w pamięć i czasem tęsknię może nawet nie tyle za nimi, co za tamtym czasem. One są nośnikiem, który go przywołuje. Lubię grzebać w przeszłości, odkrywać jakieś dawno zapomniane rzeczy. Stare gry mi w tym pomagają.
Ustatkowany Gracz: Marzy ci się taka gra wideo, która…
Piotr Mańkowski: …pozwoli na to samo, co się dzieje w najlepszych snach, czyli robić, co się chce. Blisko tego ideału był GTA V, tyle że przeszkadzała mi ta typowo Rockstarowa, szczeniacka oprawa fabularna, no i nie dawało się wejść do sklepów, a rozwalone latarnie szybko się odbudowywały, gdy tylko odwróciłeś głowę. Jest sporo do poprawienia, ale kierunek podążania ku ideałowi wydaje się właściwy.
Ustatkowany Gracz: Co chciałbyś przekazać po sobie kolejnym pokoleniom pasjonatów gier?
Piotr Mańkowski: Odpowiedź na tak postawione pytanie mogłaby być jedynie pompatyczna albo śmieszna. Na razie zresztą nigdzie nie odchodzę, nie mam więc czego pozostawiać. Cieszę się z tego, że poznałem większość legend elektronicznej rozrywki, a z wieloma z nich mam stały kontakt. Mogę wysłać maila, wiadomość przez portal społecznościowy albo do niektórych z nich zadzwonić i już zdobywam informację od idoli z dzieciństwa. Albo inaczej – od anonimowych wówczas dla mnie ludzi, tworzących gry, które były najważniejszą częścią mojego dzieciństwa.
Ustatkowany Gracz: Jesteś ustatkowanym graczem?
Piotr Mańkowski: W sensie, że nie gram pół dnia w LOL-a? Albo że nigdy nie odpaliłem CS-a? Tak, nigdy nie byłem uzależniony od gier i może dlatego nie rozumiem tego nowego trendu w dyskusji, jaka się obecnie toczy w Stanach. Przeprowadziliśmy się niedawno z rodziną pod Warszawę, mieszkam praktycznie na skraju rezerwatu przyrody, rano odwożę syna do przedszkola, a potem zabieram się do pracy nad kolejnym numerem Pixela. W przerwie na papierosa, którego nie palę, odpalam Oculusa i sprawdzam, co nowego pojawiło się w jego sklepie. Często też siadam do rozgrzebanych kilkunastu gier na Steamie. Sam oceń.