„Moim celem, gdy 10 lat temu przyprowadziłem tych wszystkich ludzi od dóbr pakowanych do Activision, było wyciągnąć cała zabawę z robienia gier wideo.”
Autorem powyższych słów jest Robert A. Kotick, szef Activision. Ten prawdziwy, nie jakaś jego wersja z parodii. Wypowiedział je na konferencji technologicznej w San Francisco, zorganizowanej przez Deutsche Bank w 2009 roku. Wypowiedź Koticka dotyczyła reorganizacji pracy jego firmy. Branża gier nie słynie ze szczególnie dobrego zarządzania. Wiele firm upada z powodu pychy założycieli i wynikającego z niej przekonania, że jest się niezatapialnym. Wystarczy przypomnieć sprawy Team Bondi, Silicon Knights czy niedawny upadek Telltale.
Kotick nie owija jednak swoich metod w bawełnę i korpomowę, z jakiej znani są chociażby prezesi EA. Powyższy cytat przypomina raczej wypowiedź nowego antagonisty Jamesa Bonda czy filmowej wersji Marka Zuckerberga z „The Social Network”. A jednak wypowiedział go prezes jednego z największych wydawców gier wideo. Ten facet, który istnieje naprawdę i zarządza istniejącymi ludźmi, wydawał się być dziwnie komfortowy w mówieniu niczym złoczyńca z serialu. Najstraszniejsze w Koticku jest to, że dopiero teraz sobie o nim wszyscy przypomnieliśmy – gdy zwolnił ponad 700 ludzi.
Wszystko zaczyna się od Jobsa
Zacznijmy jednak od początku. Łatwo uznać Bobby’ego za prezesa znikąd, faceta od mrożonek, który przyszedł wprowadzać swoją dyktaturę do sfery IT. Szczególnie, kiedy patrzy się choćby na poniższe zdjęcie z gitarą do Guitar Hero. Prezes Activision wygląda na nim jak kosmita z „Facetów w czerni”, starający się, by go nie nakryto. Kotick jest jednak intymnie związany z software’em od lat 80. gdy na Uniwersytecie Michigan kodował pierwsze programy na Apple II (notabene, studiując historię sztuki). Do podążania ścieżką komputerów zainspirował go… Steve Jobs, który namówił go do rzucenia studiów i skupieniu się na zarządzaniu firmą.
Legenda Apple miała nosa: w 1987 roku Kotick miał na tyle kapitału, by próbować wykupić Commodore International. Już wtedy odznaczał się pewną cwaniacką smykałką do biznesu, jaka będzie kierować tą branżą w XXI wieku. Chciał uczynić z Amigi 500 pierwszą konsolę 16-bitową w historii… wyjmując z niej napęd CD i pozbywając się klawiatury, przepakowując ją w nowy produkt. Przejęcie się ostatecznie nie udało, ale Kotickowi i tak udało związać się z branżą gier wideo, gdy wykupił udział kontrolny w firmie licencyjnej Nintendo.
W grudniu 1990 roku, Kotick wykupił 25% udziałów w firmie Mediagenic. Tak nazywało się wtedy Activision, gdy nowi prezesi rozszerzyli działalność wydawcy na oprogramowanie komputerowe po pamiętnym krachu z 1983 roku. Ledwie dwa miesiące później został prezesem firmy i przywrócił oryginalną nazwę. Kotick spędził następnych siedem lat doprowadzając dawnego giganta do finansowej stabilności.
Jak ugryźć wszystkie pieniądze
Następna dekada Koticka w Activision upłynęła na pozyskiwaniu studiów i rozszerzaniu wydawniczego portfolio. Ciekawie przygląda się losom tych najwcześniejszych nabytków, takich jak gry Tony’ego Hawka czy Guitar Hero, a nawet Call of Duty. Serie te już od początków chorowały na „sequelitis”, ale utrzymywały one jednak jakość – w przypadku Pro Skater, wręcz robiły się lepsze z części na część. Taśmociąg, niebaczący na to, co produkuje, rozpocznie się dopiero, gdy Activision zasmakuje w prawdziwej forsie.
„Winę” ponosi za to World of Warcraft, czy nawet sama moda na MMO w pierwszej dekadzie XXI wieku. Kotick zauważył, że to tam czają się pieniądze – a Activision nie ma w swoim portfolio ani takiej gry, ani studia, które zdążyłoby takową zrobić. Sprzedaż serii malała, konkurencja w postaci EA rosło w siłę… Kotick pomyślał, że łatwiej jest jednak coś kupić, niż zrobić.
Prezes Activision połączył więc firmę z Vivendi Games, holdingiem należącym do francuskiego konglomeratu medialnego i pozyskał w ten sposób Sierrę i Blizzard, flagowych producentów Francuzów. Kotickowi zależało tak naprawdę tylko na Blizzard i pieniądzach z World of Warcraft – jedynie twórcy Diablo zatrzymali autonomię. Sierrę i pozostałe dywizje Vivendi Games zamieciono pod dywan, a gry niedotrzymujące standardów Activision wyprzedano.
Tak powstał hegemon, Activision Blizzard. Powiedzieć, że Kotick jednym ruchem zapewnił swojej firmie dominację to spore uproszczenie prawnych procesów, jakie zaszły w trakcie łączenia firm. Nie da się jednak ukryć, że uczynił wydawcę niemalże niezatapialnym w sposób, który budzi podziw, nawet, jeśli niechętny.
Naiwniacy lubią myśleć, że tak absurdalna finansowa stabilność oznacza, że wielkim studiom łatwiej jest rozwinąć skrzydła i ryzykować. W końcu mają pieniądze, żeby dokonywać odważnych ruchów. Kotick przez następne lata udowadniał, że ta stabilność oznacza, że mogą po prostu nie przejmować się niczym.
„Widzę, że pan się ładnie przedstawił”
Wypowiedź Koticka o wysysaniu zabawy z robienia gier nie była ostatnią, o jakiej dyskutować będą media w ciągu następnego roku. Najpierw, w czerwcu 2009 roku, publicznie zagroził Sony, że Activision może wycofać się z wspierania ich konsol, jeśli nie stanieją. Wynikało to ze słabej wtedy sprzedaży PlayStation 3 względem Xboksa 360 i Wii – konsola będzie potrzebowała jeszcze roku i premiery Uncharted 2, żeby się odbić.
Groźba ta wydaje się całkiem durna. Umowy o ekskluzywność tak nie działają, produkowanie multiplatformowych gier po to, by sprzedać ich mniej nie ma też większego sensu. Kotick miał jednak w jakimś stopniu rację, bo Sony ostatecznie obniżyło cenę PS3 i m.in. dzięki temu dogoniło stawkę. Przy wydaniu PS4 będą zresztą o tym pamiętać i w ten sposób „wydudkają” Microsoft.
Rok później, prezes Activision wdał się w pyskówkę z Timem Schaferem, legendarnym designerem przygodówek w LucasArts. Schafer nazwał Koticka „fiutem” w odpowiedzi na pozew Activision w sprawie Brutal Legend. Firma pozbyła się gry otrzymanej w spadku po Vivendi, określając ją jako balast. Nie przeszkodziło to jednak Activision wykłócać się, że zainwestowali w tytuł 15 milionów i mają do niej prawa; prawdopodobnie dlatego, że zapomniana już gra Double Fine budowała sobie przyjemny hype. Kotick nie pozostał Schaferowi dłużny i wytknął mu, że jego studio spóźniało się z każdym deadline’em.
Łatwo było stanąć po stronie projektanta, którego też wydawcy nigdy specjalnie nie rozpieszczali. W przypadku samego Brutal Legend, nawet nowy wydawca, EA, podłoży grze świnię w kampanii promocyjnej. Kilka lat później, problemy Double Fine z budżetem i wydaniem ich Kickstarterowej przygodówki Broken Age pokażą jednak, że Kotick miał jednak trochę racji: Schafer ewidentnie nie potrafi zarządzać projektem.
Obie te sytuacje przedstawiają Koticka w dość konkretnym świetle. Po pierwsze: jako kogoś, kto czuje się na tyle mocno i pewnie, by mówić głośno rzeczy, za które będzie się go nienawidzić. Kogoś, komu nie zależy na tym, by być w ogóle lubianym. Po drugie zaś: jako zimnokrwistego biznesmena, który na tym biznesie się po prostu zna. Obie te cechy sprawiły, że zrobił z Activision mocarza – pokażą też, że to facet bez skrupułów.