Choć interesuje się grami całe długie życie to choćbym nie wiem jak się starał to nie jestem w stanie znać każdej z nich, wiedzieć kiedy wychodzi i co najważniejsze, być pewnym czy będzie w moim kręgu zainteresowania. Dlatego czasami z „pomocą” przychodzą znajomi, z którymi o grach mogę rozmawiać godzinami. Tak właśnie było z Death’s Door, bo o istnieniu tej małej produkcji nie miałem zielonego pojęcia aż do czasu, kiedy całkiem przypadkowo polecił mi ją mój kolega.
No i zaiskrzyło, bo choć jestem fanem wysokobudżetowych produkcji to czasami aż prosi się, aby odpocząć od wielkich otwartych światów, wypalającej oczy grafiki i rozmachu, odnaleźć w wirtualnym gąszczu takie perełki i zwyczajnie cieszyć się nimi. Czym więc kupiło mnie i totalnie zauroczyło Death’s Door?
Bohaterem jest kruk pracujący jako żniwiarz – łowca dusz. Podczas przemierzania światów kolekcjonuje on kolejne dusze aż do pewnej sytuacji, kiedy to jedna z nich zostaje skradziona. Wielkie wrota do jej odzyskania można otworzyć posiadając trzy wyjątkowe dusze i to właśnie na ich „polowanie” wyrusza ptaszek występujący tu w głównej roli. Fabuła choć na początku wydaje się być mało znacząca, to z każdą godziną coraz więcej dowiadujesz się o świecie, jego mieszkańcach i ich celach czy częściej uśmiechasz się pod nosem podczas scen pełnych humoru.
No bo jak się nie śmiać, kiedy nawet wrogowie stojący na drodze do celu są zabawni na swój sposób. Rywal ze skorupą turlający się na oślep, wirujące filiżanki, skaczące błotniste „kartofle” czy rycerze w za dużych zbrojach to tylko niektórzy z upierdliwych oponentów. Z bossami wcale nie jest lepiej bo podczas swojej wędrówki zmierzysz się m.in. ze… strzelającym zamkiem, sfrustrowaną babcią czy plującą wkurzoną żabą. Jednak humor humorem ale to właśnie rozgrywka odgrywa tu najważniejszą rolę bo walka i penetracja świata sprawiają morze frajdy. Zaczynasz w wielkim holu, aby co pewien czas tutaj wracać, odblokowując kolejne drzwi do poszczególnych lokacji. Za zdobyte dusze możesz kupować ulepszenia (szybkości, siły czy broni), pomagając w tym bohaterowi w coraz trudniejszych starciach i bardziej zręcznościowych etapach.
Wędrując po poszczególnych miejscówkach musisz nie tylko walczyć z przeciwnikami ale też rozwiązywać proste łamigłówki. Lokacje pełne są sekretów, schowanych przejść, bonusów czy innych ciekawych dodatków, jakie warte są skupienia i drobiazgowej eksploracji. Każdy rywal jest inny, ma charakterystyczne ciosy i trzeba szybko nauczyć się z nim walczyć, podobnie jak z bossami gdzie tylko ciągłe uniki, zręczność i wyrobione taktyki sprawdzą się w starciach. Po śmierci nic nie przepada, a kruk wychodzi z drzwi jakie wcześniej udało się odblokować. Oczywiście czasami po kolejnym restarcie trzeba wiele razy przebiegać obok wrogów, bo otwarte przejścia, włączone windy czy inne postępy zostają zachowane. Żniwiarz potrafi walczyć i z gracją używa miecza, sztyletów czy strzela z łuku bądź ciska ognistymi kulami. Wypada umiejętnie i z głową używać broni bo czasami opłaca się chwilę zastanowić i uderzyć ogniem w wybuchowy dzban, walczyć na dystans czy być po prostu cierpliwym i po zadaniu tylko dwóch trafień wycofać się.
Kolejnym pozytywem jest projekt lokacji, bo regiony naszpikowane są przejściami, dźwigniami, dróżkami czy posiadają wiele poziomów. Niejednokrotnie będziesz musiał do nich wrócić, aby sprawdzić kolejne drogi, odblokować dodatkowe komnaty, użyć znalezionego przed chwilą klucza czy nowych zdolności. Cmentarz, pałac pełny filiżanek czy laboratorium wciągają nie tylko detalami ale też klimatem. Czasami te powroty są monotonne, szczególnie gdy nie wiadomo gdzie się udać ale to tylko chwila, bo późniejsza satysfakcja wynagradza te krótkie przestoje. Kciuk wyciągnięty w górę należy się także specyficznej grafice czy kapitalnej ścieżce dźwiękowej, bo kolorowe różnorodne i zmieniające się lokacje nie dają powodów do nudy. Muzyka zaś idealnie wplata się w całą opowieść, dodając uroku, atmosfery zwiedzanym zakątkom i podgrzewając emocje przy starciach z większą ilością napastników. Pisząc tę recenzję nie mogłem powstrzymać się, aby włączyć kapitalny soundtrack Davida Fenna i cieszyć nim uszy także poza tym wspaniałym wirtualnym światem.
Death’s Door to niezwykle udana produkcja maleńkiego studia Acid Nerve i moje kolejne pozytywne zaskoczenie tego roku. Będąc szczerym, to tak naprawdę nie mam się do czego doczepić jak tylko do lekkich przestojów w rozgrywce czy powrotów do tych samych lokacji i to tak na siłę. Szkoda też, że tytuł nie posiada polskiej wersji językowej, bo historia interesująco się rozkręca, no ale to już taki „urok” indyków. Jeśli lubisz tego typu produkcje z widokiem izometrycznym, gdzie klimat, wyuczone sterowanie, częste zgony, płynne starcia i uniki odgrywają kluczową rolę, a przy tym przez kilka długich godzin stajesz się kolekcjonerem oceanu satysfakcji to od razu sięgaj po tę kruczą przygodę. Dodatkową zachętą jest też niska cena, świetna optymalizacja i doskonała odskocznia od przepastnych otwartych światów czy multiplayerowych strzelanin. Czy warto oddać swoją duszę żniwiarzowi? Nie miałem do tego oporów, bawiłem się znakomicie i już zacieram ręce na kolejną produkcję tej dwuosobowej ekipy.