Bestia nie jedno ma imię

Polscy specjaliści od gier z umarlakami podczas prac przy swoim ostatnim projekcie, podjęli kluczową decyzję, która ostatecznie okazała się strzałem w dziesiątkę. Studio Techland na etapie produkcji fabularnego dodatku do Dying Light 2 zrozumiało, że kilka ich pomysłów zasługuje na coś więcej niż tylko krótkie rozszerzenie. Powracający znany i lubiany bohater, mniejsza mapa w alpejskich klimatach czy nowy tryb Bestii, to przecież świetne fundamenty na kolejną część flagowej serii. Tak zrodziła się Bestia, określana mianem powrotu do korzeni, prawdopodobnym pomostem między drugą i trzecią częścią, a także lekarstwem dla graczy zmęczonych ogromnymi otwartymi światami. Powstał projekt udany, jednak mogło być jeszcze lepiej.

Bohater pierwszej części Dying Light i dodatku „The Following”, Kyle Crane po latach powraca i odnajduje się w podziemnym, tajnym laboratorium, w którym przez ostatnie 13 lat poddawany był torturom i eksperymentom. Bezlitosnymi „naukowcami” dowodzi Baron, który dla swoich chorych celów gotowy jest absolutnie na wszystko, ale jak to w życiu bywa sprawy nieco się komplikują. Ledwo żywy Crane z pomocą nieznajomej Olivii ucieka i od pierwszego oddechu świeżym powietrzem przysięga zemstę, do której jednak będzie musiał się solidnie przygotować. Baron to nie byle kto, ma całe zastępy wiernych wojowników i dotarcie do niego wymagać będzie trzeźwego umysłu, planu, pozyskania sprzymierzeńców i dojścia do pełni sił.

Liniowa fabuła nie jest największym atutem produkcji i w porównaniu do przygód z pierwszej części wypada mniej udanie. Oczywiście są zwroty akcji, ciekawsze momenty czy bardziej zapadające w pamięć wydarzenia (wracają starzy znajomi), a także zasługujące na uwagę rozbudowane misje poboczne. Niektóre z nich przebijały nawet te fabularne zadania, ale cała opowieść sztucznie się wydłuża i wytrąca z rytmu zmuszając do wykonywania „zapychaczy” (wymagany poziom) i ciągłego biegania po całej mapie związanego z brakiem szybkiej podróży. Przecierałem oczy ze zdumienia nie mogąc znaleźć przycisku do szybkiego przeniesienia się do innej, odblokowanej wcześniej kryjówki. Im dalej w las, tym brak szybkiej podróży staje się bardziej uciążliwy, choć z drugiej strony trochę rozumiem zamysł twórców związany bezpośrednio z mniejszym obszarem i chęcią na dokładną eksplorację w celu poznania terenu. Alternatywą są porzucone samochody, jednak nie dość, że są mało wytrzymałe (no przecież nie wypada omijać zombie), to w dodatku kontrolka paliwa dość szybko daje o sobie znać. Całe życie pod górkę.

Tym razem trafisz do alpejskiego, turystycznego miasteczka Castor Woods, charakteryzującego się pięknymi widokami na szczyty gór i idealnym miejscem na wypoczynek. Niestety przez ponad dekadę na świecie nic się nie zmieniło i wszędzie pałętają się umarlaki, a charyzmatyczny bohater zamiast górskich wycieczek, kolejny raz będzie walczył o przetrwanie. Mieścina jest raczej kameralna, ale wystarczająca na pokaz parkour’owych umiejętności Crane’a, który niezwykle płynnie potrafi uciekać przed umarlakami. Bieganie po dachach, huśtanie się na linach, ślizganie czy szybkie wspinanie się potrafi dać sporo satysfakcji z uwagi na solidne dopracowanie tego elementu. Kyle łapie się tam gdzie chcesz, nie odpada przypadkowo ze ściany i nawet najbardziej dziwne parkourowe pomysły (szczególnie podczas pościgu) da się zrealizować.

Jeśli pomimo wyjątkowych umiejętności wpadniesz w sidła pałętających się bez celu zgniłków, to pozostaje walka i ta także daje sporo frajdy. Pałki, noże, topory, siekiery czy bardziej zaawansowane narzędzia zagłady sprawdzają się doskonale podczas starć, a ich modyfikacje dodatkowo uatrakcyjniają potyczkę. Oczywiście arsenał nie kończy się na broni białej, bo możesz też trafić na pistolety, karabiny, granaty czy miotacz ognia. Strzela się przyjemnie, ale co fajne szybko się kończy, bo amunicji nie ma zbyt wiele i trzeba się przestawić wracając do walki w zwarciu. Choć brutalne wykańczanie umarlaków na 1001 sposobów to główny atut serii, to czasami miałem problem z dotarciem z uderzeniem do celu. Wróg mimo, że był blisko nie otrzymywał wszystkich ciosów, a raz na czas zdarzała się odwrotna sytuacja, kiedy oponent będąc w dalszej odległości zwyczajnie ranił mnie choć nie powinien. Warto wspomnieć też o systemie uszkodzeń ciała umarlaków, który prezentuje się solidnie i podobał mi się niemal tak jak ten w Dead Island 2. Z chęcią modyfikowałem i ulepszałem narzędzia zagłady, aby jednym ciosem efektownie ucinać kończyny, głowy czy podpalać zgniłe ciała.

Niestety jeśli nocna rozgrywka w Dying Light 2 była zbyt prosta, tak w The Beast przesadzono w drugą stronę. Gameplay po zmroku zmienia się diametralnie i nawet będąc w ekipie, po zauważeniu przez grupkę Przemieńców jest wielce prawdopodobne, że obejrzysz napis „game over”. Ucieczka to jedyne wyjście, bo walka raczej nie wchodzi w grę, chyba że masz gdzieś blisko lampy z promieniami UV. Wrogowie są bardzo agresywni i jednocześnie wytrzymali jak diabli, dlatego skradanie i cicha rozgrywka są kluczem do nocnego zbierania podwójnej ilości PD. Po kilku nieudanych próbach, w lwiej części zabawy wybierałem dzienne starcia, w których to ja byłem polującym, a nie zwierzyną.

Jednak efektowne i efektywne pojedynki najbardziej odczujesz za sprawą nowego trybu Bestii. Pokonując kolejne zastępy półżywych Crane ładuje pasek furii i po jego aktywacji na kilkanaście sekund zamienia się w prawdziwą bestię. Agresja osiąga maksymalny level i podczas tego efektu prawdziwa maszyna do zabijania, jednym uderzeniem potrafi wyeliminować oponentów, często dodając do tego efektowne finishery. Wyrywanie rąk, przebijanie na wylot, miażdżenie czaszek czy rozrywanie na strzępy umarlaków sprawia wiele frajdy, a ulepszanie drzewka Bestii tylko uatrakcyjnia tą krwawą rzeź. Szarża przez tłum zgniłków, wydłużony czas działania czy kontrola szału sprawiają, że „przemieniony” Kyle nie pozostawia umarlakom żadnej nadziei.

Trudniejszym etapem są z pewnością walki z Chimerami, czyli wielkimi, zmutowanymi potworami, przy których „stworzeniu” maczał palce Baron. Wtedy tryb Bestii przydaje się wyśmienicie i nieco ułatwia dość trudne starcia. Po ubiciu monstrum bohater pobiera dwie próbki krwi, a jedną z nich wstrzykuje sobie, co skutkuje dodatkowym punktem do wydania w drzewku Bestii. Dostępne jest także klasyczne drzewko umiejętności podzielone na siłę, zręczność i przetrwanie. Oczywiście każdy gracz indywidualnie wybierze swoje atuty, korzystając z nich na każdym kroku zabawy. Warto zainwestować w mniejsze obrażenia przy upadku, ciche eliminacje, projekt miotacza ognia czy zmniejszenie użycia wytrzymałości broni. Kop w łeb lub z wyskoku, szybki zryw czy bieganie po ścianie w połączeniu z dostępnym arsenałem sprawia, że każda potyczka z większą grupką zarażonych może stać się prawdziwą spektakularną i brutalną jazdą bez trzymanki.

Jeśli do ogólnej płynności zabawy nie można się przyczepić, bo wszystko działa jak należy (PS5), tak już do grafiki można mieć pewne zastrzeżenia. Malownicza okolica prezentuje się ładnie, ale nic poza tym. Tekstury najlepsze lata mają już za sobą, a dalekie, nieco rozmyte widoki z dachów większych budynków nie robiły już takiego wrażenia, jak w innych tegorocznych produkcjach. Grając w The Beast, akurat nadrabiałem zaległości w Avatar: Frontiers of Pandora i kiedy wracałem do polskiej produkcji, szczególnie widać było różnicę w grafice na korzyść tej drugiej pozycji. Na pochwałę za to zasługuje muzyka i dźwięk, bo wszystkie odgłosy otoczenia sprawiały, że zawsze czułem się jakbym naprawdę tam był, a energiczne muzyczne wstawki świetnie podążały za fabularnymi scenami. Czasami też zdarzały się śmieszne glitche i błędy, jak zombie zablokowany w ścianie, lina przechodząca przez drzwi czy dziwnie leżące zwłoki, ale nie były to często spotykane udręki. Bardziej martwiłem się problemami w kooperacji (wyrzucanie z gry, problemy z zaliczaniem misji itp.), jednak akurat z tym trybem nie miałem żadnych problemów. Dołączanie do innych graczy (max 4) było szybkie, a sama rozgrywka w grupie to całkiem odmienne odczucia niż zabawa w pojedynkę.

Kiedy po ok. 20 godzinach oglądałem napisy końcowe miałem wrażenie dobrze wykorzystanego czasu, jednak formuła serii zwyczajnie potrzebuje już powiewu świeżości. Kolejna podobna opowieść już nie przejdzie i chyba nawet sami twórcy czują, że pora na większe zmiany. Dla fanów serii jest to pozycja obowiązkowa i z pewnością docenią kolejne spotkanie z byłym agentem GRE, tym razem w bardziej malowniczych klimatach. Pełna polska wersja językowa wypada udanie, ale do tego Techland przez lata zdążył już przyzwyczaić graczy. Jeszcze dziś wracam odblokowywać kolejne kryjówki, nowe kafelki umiejętności czy szukać pozostałych przedmiotów kolekcjonerskich, których jest od groma, a to chyba wystarczająca rekomendacja, aby poznać opowieść Bestii, która nie jedno ma imię.

Plusy

  • Kyle Crane
  • Castor Woods ma klimat
  • parkour
  • walka
  • brutalność
  • kooperacja daje sporo funu
  • płynna rozgrywka
  • misje poboczne

Minusy

  • glitche
  • brak szybkiej podróży
  • trochę przestarzała formuła
  • nocny poziom trudności
  • cena
4

Dobry

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*