W takich przypadkach uwielbiam się mylić i na wstępie bez tortur przyznaję, że po pierwszych materiałach z Cronos: The New Dawn czułem i rozpoznawałem w tej grze polskie Dead Space, ale nie do końca wierzyłem w ten projekt. Kosmiczne przygody inżyniera Isaac’a to przecież niedościgniony wzór survival horroru z mrocznym klimatem nie do podrobienia. A jednak rodzimym specjalistom od straszenia udało się! Po ponad 20 godzinach spędzonych w przerażającej, prlowskiej Nowej Hucie uważam, że krakowski deweloper nie tylko może być dumny ze swojego nowego IP i rośnie w hierarchii ekip od horrorów, ale w pewnych aspektach nawet przebija kultowe Dead Space. Chcę więcej takich niespodzianek!
Śladami poległego poprzednika
Fabuła od samego początku owiana jest tajemnicą, szczątkowo ujawnia kolejne fakty i do samego końca nie opuszcza jej intrygująca powłoka. Początek gry to wybudzenie Podróżniczki w celu wykonania i dokończenia misji swojego, nie dającego oznak życia, poprzednika. Tajemnicza Zbiorowość chce, aby bohaterka cofnęła się w czasie, kiedy to plaga zamieniła ludzkość w okropne stwory, a centrum chaosu znajduje się w Nowym Świcie (Nowa Huta). Podróżniczka ma odnaleźć wyrwy czasu i ważne osobistości, aby pobrać esencję do filakterium i przekazać ją do swoich „zwierzchników”. Niestety na papierze może nie jest to „mission impossible”, ale w rzeczywistości kobieta będzie musiała wielokrotnie walczyć o przetrwanie w samym środku tajemniczej zarazy. Intrygująca fabuła to mocny punkt gry i z wypiekami na twarzy czytałem znalezione dokumenty i poznawałem kolejne wydarzenia, co przecież w tym gatunku nie jest tak oczywistą sprawą.

Podróżniczka okazuje się prawdziwą specjalistką do walki z maszkarami, jest tajemniczą bohaterką z krwi i kości i jak maszyna brnie do wykonania kolejnych celów. Już na samym początku warto wspomnieć, że Cronos to trudna gra, która nawet dla wymiataczy survival horrorów może być wymagająca i mocno przytłaczająca. Już pierwszy przeciwnik potrafi dać w kość, a im dalej w głąb tej samobójczej misji, tym jest bardziej survivalowo, niepewnie i strasznie. Oczywiście pełną radość z gry uzyskasz grając tylko w nocnych klimatach i ze słuchawkami na uszach. Warto o tym pamiętać, choć trudno oderwać się od grania, bo dawno w żadnej grze nie udało mi się tak mocno zintegrować z wirtualnym światem.
Mięsiści kolekcjonerzy ołowiu
Cronos: The New Dawn czerpie garściami inspiracje z Resident Evil czy Dead Space i trzeba przyznać, że robi to wyśmienicie. W takich tytułach uwielbiam widok zza pleców, a wygląd Podróżniczki, czyli jej kombinezon wykonany jest drobiazgowo i wygląda kozacko. Smaczku dodaje ciągła otoczka tajemnicy, zakryta twarz kobiety i jej determinacja w poznaniu prawdy. A walczyć będzie z kim, bo aktualnie najmniejszym zmartwieniem mieszkańców Nowego Świtu jest komuna i stan wojenny, gdyż tajemnicza plaga zamieniła ich w przerażającą i cierpiącą kupę mięcha. Ekstremalnie zdeformowane ciała i ich jęki potrafią straszyć na każdym kroku, jeżyć włosy na głowie, a walkę z nimi nigdy nie nazwałbym „spacerkiem”. Serio.

Do wyboru jest kilka narzędzi zagłady – podstawowa spluwa, strzelba, karabin, kusza czy miotacz ognia i pożoga mająca właściwości granatu. Osieroconym najlepiej strzelać w głowę lub mięsiste fragmenty ciała, a także w widoczne żółte pęcherze u większych przeciwników. Najbardziej frustrowały mnie maszkary biegające po suficie, denerwowały pokraki wiszące na ścianie atakujące z zaskoczenia czy pełzające mniejsze stwory z opcją wybuchu. Z kolei bossowie to prawdziwe, wytrzymałe ukoronowanie okropności i walka z nimi często trwała aż do ostatniego pocisku. Ulgę z ich pokonania naprawdę można namacalnie odczuć i cieszyć się potem jak dziecko.
Czasami też u typowych pionków wystarcza walka wręcz i uderzenie ręką, ale ogólnie starcia bez użycia broni prawie nie mają szansy powodzenia. Tak jak w The Callisto Protocol uników używałeś do znudzenia, tak tutaj aż prosiło się o takie opcje, co szczególnie uciążliwe było w walce z ostatnim bossem. Bohaterka jest powolna, porusza się bez gracji i czasami obrót z chęcią ucieczki z miejsca walki staje się frustrującą opcją. Na ratunek przychodzą rozstawione po kątach wybuchowe butle i to właśnie one często, szczególnie w starciach z grupami maszkar, są kluczem do zwycięstwa.

Sztandarową opcją wrogów miało być ich łączenie w celu uzyskania większej odporności. Niestety nie udało się to do końca, bo łatwo przerwać tę możliwość i zapobiec wchłonięciu kompana. Choć warto spopielić jak najwięcej ciał, to zawsze znajdzie się truchło, które zostanie zauważone przez kolejną maszkarę i dojdzie do łączenia. Na szczęście tej fuzji można łatwo zaradzić strzelając lub uderzając ręką i potem cieszyć się z oszczędności w magazynku.
Szanuj amunicję i zarządzaj ekwipunkiem, bo nie udźwigniesz wszystkiego
Inspiracji Dead Space jest od groma, od niszczenia skrzyń mocnym kopniakiem, uderzenia ręką, przez wrogów wiszących na ścianach, skoków grawitacyjnych aż po podróżowanie tramwajami. Talent zarządzania ekwipunkiem także odgrywa tu kluczową rolę, bo miejsc jest zawsze za mało (choć można upgrade’ować) i w specjalnych pokojach, będących, podobnie jak w Resident Evil, chwilą wytchnienia będziesz dość długo główkował co zabrać ze sobą, a co zostawić w skrzyni. W Dead Space z amunicją nie było problemu, a pod koniec gry mogłem nawet nią handlować, jednak w Cronosie nie jest już tak frywolnie. I właśnie ten aspekt mocno wpływa na gameplay, bo mając ciągle ograniczone zasoby starałem się walczyć z głową, kalkulować i oszczędzać, a takie podejście oznaczało więcej zgonów.

W późniejszych etapach, kiedy broni było już więcej, to dodatkowo musiałem rozkminiać co aktualnie bardziej przyda mi się na polu walki. Więcej niż dwie pukawki w ekwipunku raczej nie wchodziły w grę, a i to nie oznaczało pojemnościowego luzu. Ciągłe martwienie się o zasoby amunicji daje się tu mocno we znaki i sprawia, że rozgrywka często przyprawia o ciarki. A po walce pozostaje tylko cicha modlitwa o jak najszybsze dotarcie do kolejnej „oazy spokoju”. Warto wspomnieć też o spokojniejszych momentach i rozwiązywaniu prostych łamigłówek polegających na np. znalezieniu brakującego bezpiecznika lub w późniejszej fazie gry ułożenia odpowiednio „układanki” przedmiotów.
Nowa Huta z piekła rodem
Miejsce i czas akcji to wymarzone lokacje dla starszych graczy pamiętających czasy późnego PRL’u. Nowa Huta z okresu stanu wojennego pełna jest smaczków, które najbardziej docenią właśnie polscy gracze. Charakterystyczne betonowe osiedla, prymitywne place zabaw, oryginalne trzepaki, meblościanki, odkurzacze, tarcze z napisem Milicja czy polskie napisy na ścianach naprawdę potrafią dodać kafelek do klimatu, ucieszyć grającego i powrócić pamięcią do tamtych lat. Ogólnie design miejscówek stoi na wysokim poziomie i wraz z kolejnymi odwiedzanymi lokacjami jest coraz lepiej, a kulminacją jest pokręcona wizyta w szpitalu.

Nie tylko podziwianie pomieszczeń sprawia tu frajdę, bo ich eksploracja to wiele ważniejszy aspekt. Podczas „lizania ścian” znajdziesz nie tylko amunicję, trawelogi, komiksy, energię potrzebną do upgrade’ów, ale także wiele notatek przybliżających wydarzenia jakie rozegrały się w czasie zarazy. No i sławne już koty, bo naprawdę warto ich szukać z uwagi na wymianę „uprzejmości” – chwila pieszczot za przydatny przedmiot, bo w tych okropnych czasach naprawdę opłaca się być miłośnikiem zwierząt.
W pokojach „ukojenia” nie tylko zapiszesz stany gry, ale też znajdziesz wspomnianą wcześniej skrzynie, a także sklep, gdzie można sprzedać i kupić nowe fanty. Poza tym możesz ulepszać arsenał energią, a za znalezione rdzenie możesz powiększyć ekwipunek lub zwiększyć wytrzymałość kombinezonu. W czasie tej mrocznej przygody będziesz natrafiał na ciała poprzednich Podróżników, z których można wydobyć esencję ludzi i dodać ją do filakterium. Esencje posiadają unikalne efekty (więcej znalezionej energii, większe obrażenia atakiem wręcz itp.), które wpływają na rozgrywkę, a bohaterka może posiadać jednocześnie trzy z nich. Wybór tych najlepszych jak zawsze przyprawia o ból głowy.

Cronos: The New Dawn to nasze powołanie
Misję Podróżniczki przeżywałem na Nintendo Switch 2 i trzeba oddać twórcom, że Cronos na tym sprzęcie wypada rewelacyjnie. Martwiłem się o tę wersję, bo zapowiedź gry na Switcha 2 była niemal przed samą premierą, więc obawy były, ale ostatecznie okazały się całkowicie bezpodstawne. Płynna rozgrywka, żyletowata grafika na przenośnej wersji i błędy techniczne, które można wymienić na palcach jednej ręki sprawiły, że jeszcze nie raz wrócę do wirtualnego Krakowa. Pomieszczenia są pełne detali, dalekie widoczki zachwycają, a odwiedzane lokacje potrafią pokazać optymalizacyjny pazur.
Do tego trzeba dodać niesamowite doznania audio przyprawiające o zawał serca i pasujące do atmosfery gry muzyczne akcenty autorstwa Arkadiusza Reikowskiego. Dźwięk to majstersztyk, a odgłosy zza winkla, jęki i krzyki potrafiły jeżyć włosy na głowie. Właśnie tak profesjonalnie skrojone detale składają się na potworną atmosferę, która przygnębia, wciska w fotel i sprawia, że Nowy Świt to podręcznikowy survival horror. Oczywiście brak polskiego dubbingu (tylko napisy PL) to jakieś nieporozumienie z uwagi nie tylko na polską grę, ale też na rodzime napisy na ścianach, całą otoczkę z PRL i swojski klimat.

Spędzając kolejne godziny z najnowszą propozycją studia Bloober Team, coraz częściej radowałem się, że twórcy odświeżonego Silent Hill 2 nie potraktowali Cronosa jak przystawkę do horroru Konami. To nie wydmuszka, ale pełnoprawny produkt, który podnosi poprzeczkę dla polskiego dewelopera, utwierdza mnie w przekonaniu o ich wysokim miejscu w Lidze Mistrzów Straszenia i pokazuje, że w krakowskim studiu wciąż jest wiele pasji i znakomitych pomysłów. Polacy mają wreszcie swoje Dead Space i choć aktualnie nie ma mowy o sequelu (m.in. przez prace przy remake’u Silent Hill), to jestem niemal pewny, że „dwójka” powstanie z uwagi na cholernie interesujące uniwersum i fachowe straszenie, które wciąż jest na topie.