Dead by Daylight świętuje 9 lat. Niedawno wkroczyłem w ten świat i przepadłem na amen

Mroczna i prosta rozgrywka receptą na sukces.

dead by daylight

Do kupienia Dead by Daylight przymierzałem się latami, ciągle mając coraz to nowe wymówki. A to pojawiała się nowa premiera gry na horyzoncie, fragmenty gameplay’u na YouTube nie robiły na mnie większego wrażenia czy odpychał brak rozgrywki z fabułą w tle. Jednak po przeczytaniu wiadomości o 9. rocznicy gry i nowym rozdziale powiązanym z uniwersum Five Nights at Freddy’s, postanowiłem sprawdzić ten wieloletni fenomen kupując grę w promocji. I to był strzał w dziesiątkę! Od niemal miesiąca jak opętany rozgrywam mecz za meczem, prestiż ciągle rośnie, pojawiają się kolejne eventy, a ja żałuję, że poznałem ten mroczny świat tak późno.

Dobrobyt map, ocalałych, killerów, perków i… graczy

Dead by Daylight to prawdziwy fenomen. Projekt od 9 lat jest przykładem wytrwałości, wiary w sukces i regularnego wspierania przez studio Behaviour Interactive. Mroczne starcia zabójcy polującego na grupkę nieszczęśników, wciąż bawią tysiące fanów i śrubują wyniki. W czerwcu w grze udało się ustanowić nowy rekord popularności na Steamie, wynoszący ponad 106 tysięcy użytkowników zalogowanych jednocześnie. Nowi gracze skusili się na crossover z inną hitową serią horrorów – Five Nights at Freddy’s i skorzystali z promocji, w ramach której tytuł kosztował 60 procent mniej niż zwykle. Jak widać kolejne pomysłowe rozdziały wraz z odpowiednio obniżoną ceną, potrafią skutecznie przyciągnąć tysiące graczy do leciwej już gry.

Jednak zwykle sukcesem multiplayerowych rozgrywek jest nie tylko sama wciągająca zawartość gry, ale też wiele trybów do wyboru i różnorodność w wirtualnej zabawie. Tutaj Dead by Daylight idzie pod prąd i proponuje jedynie asymetryczny multiplayer, w którym gracze współpracują ze sobą uciekając przed zabójcą lub sami stają się brutalnym prześladowcą. Przetrwanie odgrywa tu kluczową rolę, a zasady są banalnie proste. Czterech śmiałków (widok zza pleców) musi „przywrócić do życia” pięć generatorów, aby otworzyć sobie drogę ucieczki. To jednak nie jest łatwe, bo naprawa trwa dość długo, a po mapie grasuje (nieśmiertelny) oprawca mający tylko jeden cel – wyeliminować z gry całą drużynę.

Raniąc raz za razem swoje ofiary, ostatecznie nabija je na hak i tym samym zakłóca proces reperacji urządzeń. Pozostali ocaleni mogą próbować uratować wisielców (dwa powieszenia), tracąc przy tym cenny czas i narażając się na śmierć. Po włączeniu wszystkich generatorów pozostaje już tylko otwarcie bramy, co oczywiście jest najbardziej stresujące, i jak najszybsze opuszczenie mapy. Zasada zawsze jest ta sama – im więcej graczy jest na polu walki, tym szansa na wygraną wzrasta, bo samemu trudno tutaj cokolwiek zdziałać.

Przed każdym meczem gracze mogą wybierać perki swojej postaci i unikalne umiejętności, które stają się przydatne w rozgrywce. Z kolei prześladowca (widok z oczu) także ma swoje zdolności pomagające mu zlokalizować ofiary, rozstawić pułapki i ostatecznie wygrać pościg. Jednak musi przy tym uważać na oślepiające światło latarki czy spowalniające go palety rzucane pod nogi, bo w bezpośrednim starciu ocaleni nie mają zbyt wiele do powiedzenia.

Jestem w szoku, że tak proste założenia i mechaniki potrafią bawić graczy przez tyle lat, pobijać kolejne rekordy i wciąż ekscytować nową zawartością. Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą mam swoje doświadczenia i przypuszczenia związane z fenomenem Dead by Daylight.

Ponowne spotkanie z ulubionymi bohaterami i kultowymi złoczyńcami

Produkcja ekipy Behaviour Interactive to prawdziwy przyczółek dla znanych i lubianych postaci gier wideo, ale nie tylko. Grając w asymetryczne, mroczne propozycje takie jak Friday the 13th: The Game czy The Texas Chain Saw Massacre miałeś do wyboru złoczyńców znanych tylko z tych kultowych horrorów. W Dead by Daylight możesz wybierać bez liku i każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Tutaj aż roi się od znanych zabójców, bo do wyboru są zły do szpiku kości Michael Myers, laleczka Chucky, biegający z piłą łańcuchową Leatherface, znany z Resident Evil Albert Wesker czy przerażający Piramidogłowy z Silent Hill. A to tylko namiastka wszystkich morderców do wyboru.

Nie gorzej jest ze śmiertelnikami próbującymi wspólnie przetrwać ten koszmar. Swoje umiejętności przetrwania sprawdzają m.in. pisarz Alan Wake, archeolog Lara Croft, agent Leon Kennedy czy sam aktor Nicholas Cage. Taki dobór postaci gwarantuje różnorodność, chęć sprawdzenia umiejętności ulubionego bohatera wraz z jego perkami i szeroki wachlarz wyboru na kolejne mecze. Nie potrzeba kupować kilku gier, bo tutaj wszystkie sławne osobistości dostępne są na wyciągnięcie ręki. Jakby tego było mało, twórcy właśnie odpalili rozdział z postaciami znanymi z uniwersum The Walking Dead. Czy Rick i Michonne przyciągną nowych graczy i zostanie pobity kolejny rekord?

Adrenalina, współpraca i nostalgiczne mapy

Postaci to jednak nie wszystko, bo do wyboru jest ponad 20 map z rozpoznawalnymi lokacjami, które kochają gracze. Emanująca obłędem szkoła z Silent Hill, kultowy posterunek policji Raccoon City, opuszczony saloon na Dzikim Zachodzie czy, jedna z moich ulubionych, wrak Nostromo z Obcego, nie tylko pozwalają na ponowne odwiedziny ulubionych miejsc, ale też gwarantują nutkę nostalgii i brak powtarzalności. Wybór ocalałego czy zabójcy jest w rękach graczy, ale już mapy dobierane są losowo i to z pewnością dodaje tajemniczości w oczekiwaniu na mecz. Taki mix znanych osobowości i miejscówek sprawia, że oklepana do bólu rozgrywka wciąż ma w sobie pierwiastek świeżości. Ksenomorf polujący w klimatach rodem z horroru Halloween? Czemu nie!

Ważnym czynnikiem sukcesu jest naturalnie sama prosta zabawa w przetrwanie, wysokie stężenie adrenaliny, kooperacja, walka ramię w ramię lub… zdrada towarzyszy. Być członkiem drużyny czy działać na własną rękę? Uciec przez otwartą bramę i zgarnąć punkty czy ratować kompana wiszącego na haku? Emocje z każdego wyboru są mocno odczuwalne i dają sporo satysfakcji. Oczywiście są jeszcze wyzwania do odhaczenia, kolejne perki do sprawdzenia, eventy między nowymi rozdziałami czy następne levele prestiżu do zdobycia.

Jeśli dodasz do tego ekspresowe dobieranie meczy o każdej porze dnia i nocy (nawet na rozgrywkę zabójcą nie trzeba czekać zbyt długo), stabilny gameplay i brak stresu związanego z technicznymi anomaliami, to całość składa się na wieloletnią popularność i kolejne życia Dead by Daylight. Teraz ten mroczny świat jest już kompletny i to dobry czas, aby dać mu szansę.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*