Doskonale pamiętam początkowe chwile z Horizon Zero Dawn i spotkanie z tym pełnym tajemnic światem. Początkująca wojowniczka, bujna przyroda, porośnięte zielenią ruiny, trudne starcia z maszynami i stopniowe odkrywanie tego co się stało na tej ziemi sprawiło mi morze frajdy. Potem przyszła pora na świetne Forbidden West, ale niestety pozbawione już tej tajemniczej atmosfery. Teraz po siedmiu latach Sony postanowiło odrestaurować pierwszą część i choć początkowo byłem dość sceptycznie nastawiony do odświeżania kilkuletniej gry, to ostatecznie kolejny raz bawiłem się wyśmienicie. Tak solidnie zrobione remastery sprawiają, że wspaniały wirtualny świat czaruje swoimi zaletami na nowo.
Cywilizacja upadła, a świat opanowały inteligentne maszyny. Bohaterką jest Aloy, młoda wojowniczka przemierzająca kolejne tereny niebezpiecznego świata pełnego tajemnic. Co spowodowało, że jest wyrzutkiem i kim była jej matka? Dlaczego żyje w świecie zdominowanym przez maszyny? Kto doprowadził do zagłady „normalnego” świata? Podczas swojej intrygującej i długiej wędrówki będziesz walczył o przetrwanie, zawierał sojusze z plemionami, doskonalił swoje umiejętności i stopniowo poznawał ciekawe fakty tego co stało się na tych ziemiach.
Grając na PS5 w Forbidden West widać było jak na dłoni, że kolejne przygody Aloy wyglądają jeszcze ładniej, a świat jest jeszcze bardziej piękny, realny i w porównaniu z Zero Dawn było czuć wizualną różnicę. Teraz starzy gracze mają sposobność na podróż z rudowłosą bohaterką na miarę sequela, a nowi odbiorcy będą zachwyceni postapokaliptycznym otwartym światem owianym tajemnicą. Wszystkie poprawione aspekty rozgrywki wskazują, że studio Nixxes Software chciało dorównać sequelowi pod względem wizualnym i to mu się udało. Roślinność jest bardziej bujna, drzewa wyglądają ładniej, biega więcej zwierząt do upolowania, śnieżna zawierucha robi robotę, a stroje bohaterki to już prawdziwe materiałowe arcydzieła.
Świat jest bardziej przekonujący i wręcz zachwyca wprowadzonymi zmianami. Trawa jest gęsta, bardziej szczegółowa, kwiaty wyglądają ładniej, krzewy ruszają się na wietrze, a porośnięte mchem przedmioty dodają autentyczności. Każda gałąź drzewa kołysze się na wietrze, co robi wielkie wrażenie, szczególnie gdy drzew jest więcej obok siebie. O wiele lepiej prezentuje się woda, bo teraz nurkowanie wygląda naprawdę zjawiskowo i chce się od czasu do czasu zamoczyć Aloy. Wielka w tym wszystkim zasługa oświetlenia i podczas przeróżnych zjawisk pogodowych można zachwycać się promieniami słońca przebijającymi się przez las, padającym deszczem na skałach, taflą wody nocną porą czy zachodzącym słońcem widocznym na zboczach gór. Z kolei miasta żyją teraz swoim życiem, mają więcej mieszkańców zarobionych swoimi sprawami i problemami.
Robiąc ślizg możesz spodziewać się kurzu czy odpryskujących kamieni, w zimowych lokacjach ubrania okleja śnieg, obozy są pełne detali i większej liczby NPC, a ogień na pochodniach prezentuje się bardziej realnie. Dodano nieco w kwestii animacji postaci (aż 10 godzin dodatkowych scen w technologii motion capture), twarz Aloy jest bardziej smukła ze skórą wyglądającą na prawdziwą i całość wprowadzonych zmian potrafi zmienić odbiór rozgrywki. Ogromne wrażenie na mnie zrobiły kostiumy z wręcz maniakalną dbałością o detale. Każdy z założonych strojów jest wyjątkowy z niepowtarzalnymi dodatkami i ozdobami. Scenki przerywnikowe wreszcie wyglądają jak rozmowa człowieka z człowiekiem, a nie kukłą, a dialogi zostały wzbogacone o nowe treści.
Do wyboru są trzy tryby graficzne (jakości, zrównoważony i wydajności), ale jak zwykle postawiłem na płynność rozgrywki i w tym aspekcie nie można mówić o zawodzie. Rozgrywka w 60 klatkach na sekundę sprawia sporo frajdy, szczególnie kiedy podczas starć z wieloma „żelaznymi zwierzami” nie ma żadnych spadków fps i wszystko działa jak należy. Maszyny tak jak całe otoczenie są bardziej kolorowe, szczegółowe i bliżej im do tych znanych z sequela. Wrażenia z walki są teraz bardziej odczuwalne, płynne i wystarczy znaleźć sposób na danego stwora, aby pokonać nawet największe agresywne żelastwa. Świetną opcją jest możliwość importowania starych zapisów rozgrywki z PlayStation 4, co od razu uczyniłem dodatkowo włączając tryb New Game Plus. Zabawa z dopakowaną Aloy zmienia się diametralnie (na minus dla maszyn) i jeśli chcesz zdobyć pozostałe trofea nie ma lepszego momentu na maksymalne ulepszenie umiejętności i śrubowanie pozostałych statystyk.
Twórcy nie zapomnieli także o możliwościach kontrolera DualSense i teraz np. trudniej strzela się z łuku, czując dość duży napór pod spustem lub niektóre inne aktywności (wibracje) podczas rozgrywki (spotkanie z większym wrogiem). Czasy ładowania danych praktycznie nie istnieją, co z pewnością jest sporym komfortem podczas zabawy, a dodatkowa zawartość w postaci DLC „The Frozen Wilds” konkretnie wydłuży zabawę. Szkoda, że nie poprawiono lub zmieniono misji pobocznych, które w kilku przypadkach są zwyczajnie nudne i nie dorównują tym z fabuły głównej. Czy warto więc ostatecznie kupić remasterowane Horizon Zero Dawn?
Jeśli jeszcze nie poznałeś tego uniwersum to lepszej okazji nie będzie i zdecydowanie polecam przygodę Aloy. Teraz gra wyglądem przypomina Forbidden West i z pewnością taki był cel twórców. Gdy już wcześniej walczyłeś rudowłosą wojowniczką z maszynami i posiadasz kopię gry na PS4 warto rozważyć zakup remastera wydając 50 zł. W przeciwnym wypadku musisz zdecydować czy graficzne ulepszenia są dla ciebie priorytetowe i czy cena ponad 200 zł jest tu do zaakceptowania. Pewne jest jedno – to jest kolejny tytuł, dla którego „remastered” jest określeniem nie do końca pasującym, bo bliżej mu do remake’a. Dla mnie przygoda Aloy w Zero Dawn to wciągający, żyjący i niebezpieczny świat okryty tajemnicą związaną z upadkiem cywilizacji. I tak już pozostanie.