Siadając do lektury trzeciego tomu Departamentu Prawdy byłem głodny emocji, które zaserwowały mi dwa pierwsze zeszyty. Jestem po. Cóż, najadłem się.
James Tynion IV od dłuższego czasu jest w czołówce moich ulubionych autorów. W zasadzie każda historia spod jego pióra porwała mnie bez reszty. Autor potrafi pisać nie tylko porażające horrory (Coś zabija dzieciaki, Miły dom nad jeziorem), ale także świetne opowieści o facetach w rajtuzach, a konkretniej Batmanie. Komiks Departament Prawdy zwalił mnie z nóg głównie dzięki niezwykle sugestywnej formie przekazu.
Komiks Departament Prawdy i „foliarze”
Trzeci tom to w zasadzie w całości retrospekcja, w której możemy przyjrzeć się bliżej historii Lee Harveya Oswalda (tak, to ten od Kennedy’ego). Nie będę zdradzał Wam szczegółów, ale całość opowiedziana jest w taki sposób, że momentami nie sposób nie zastanowić się nad tym, czy może jednak „foliarze” mają trochę racji? W tej kwestii autorzy puszczają „oczko” w stronę Czytelników. Kolejne sceny pełne są działających na wyobraźnię dialogów, które – siłą rzeczy – skłaniają do refleksji. Pojawiają się Faceci w Czerni, Człowiek Ćma (tak, ten sam, którego mogliście zobaczyć w internecie), czy wreszcie wątek sfingowanego lądowania na Księżycu.
Komiks Departament Prawdy jest swoistym dowodem na to, że nawet najbardziej nieprawdopodobna historia, jeśli podać ją w przekonujący sposób, może zasiać ziarno niepewności. A właśnie o to zazwyczaj chodzi tym, którzy chcą przejąć władzę nad światem. Oh, wait, wkręcam się…
Jedną z najmocniejszych stron serii są rysunki popełnione przez Martina Simmondsa. I tu pojawia się pierwszy i w zasadzie jedyny zgrzyt: Tynion IV zaprosił bowiem do współpracy innych artystów, którzy zamiast operować własnym stylem, próbowali wpasować się w kreskę Simmondsa. Całość straciła przez to na charakterystycznym klimacie. Tak jak w pierwszych dwóch tomach niektóre kadry niczym huragan zrywały foliowe czapki z głów, tak tutaj mamy do czynienia może nie lekkim zefirkiem, ale niczym ponad fen. Tyle dobrego, że nadal mamy do czynienia z absolutnie niepowtarzalną formą, gdzie pomysły scenarzysty są przelewane na papier z niezwykłą pieczołowitością i ogromem możliwości własnej interpretacji.
Okładka czwartego tomu (Ministry of Lies) pozwala mieć nadzieję na kolejną porcję pokręconych teorii spiskowych. Czekam z niecierpliwością!