Zawsze uważałem, że z dwóch braci hydraulików najfajniejszy jest Luigi.
Na NES-ie kusił fakt, że był „sekretną” postacią, wymagającą podpięcia drugiego pada. Poza grami zaś to, że jest tym drugim, młodszym bratem. Najsłynniejsza seria gier wideo nie bez powodu nazywa się od imienia „Mario”. Super Luigi Bros? Coś nie za bardzo. Lubimy zwykle te słabsze drużyny, których zwycięstwo jest niespodziewane. Tak było i ze mną: kibicowałem Luigiemu.
Moje przywiązanie do zielonego hydraulika wynikało też z faktu, że sam jestem młodszym bratem. Relacje między rodzeństwem są specyficzne; wynika z nich konkretne poczucie zaufania, ale też rywalizacji. O wiele łatwiej jest się porównywać do kogoś, z kim współdzieli się otoczenie i przede wszystkim geny. Młodsi bracia niemal zawsze będą idealizować starszych, nawet, jeśli niekoniecznie pozytywnie. Nawet, gdy te relacje przekształcają się z upływem czasu i piedestał zaczyna się kruszyć.
Luigi znaczy „zawsze drugi”
Mario to oficjalnie najbardziej pracowity człowiek w grach wideo. Zaczynał jako stolarz i kierownik cyrku, zajmuje się hydrauliką i leczeniem. Od kilku dekad zawodowo gra w tenisa i bierze udział w wyścigach. Był sędzią bokserskim, piłkarzem, koszykarzem i baseballistą, trafił mu się nawet epizod z prowadzeniem lunaparku i fabryki zabawek.
Z CV Mario nie może się równać nikt w grach wideo. Nic więc dziwnego, że startu do niego nie ma nawet własny brat. Luigi to trochę niezguła i tchórz. Ma talent, ale brakuje mu koordynacji i wiary w siebie. Nie docenia się go w samych grach. Nie chodzi nawet o to, że Luigi jest obiektem kpin ze strony bohaterów pobocznych. Młodszy brat Mario miał w pewnym momencie długie wakacje od bycia głównym bohaterem. Po Super Mario World w 1991 roku, dopiero w 2001 trafiła mu się pierwszoplanowa rola w Luigi’s Mansion.
Łatwo wyobrazić sobie oczywisty kierunek, w jakim Nintendo mogłoby pociągnąć wątek nierówności pomiędzy braćmi. Luigi mógłby zazdrościć i żywić urazę wobec Mario; starszy brat nie dostrzegać zaś jego żalów. Wywołuje to konflikt, by na końcu bracia zrozumieli, że się kochają, Luigi przekonał się o swojej sile, a Mario o wartości brata… Nintendo poszło jednak w inną, zwykle mniej popularną i oczywistą stronę.
Mario & Luigi to seria, która zasługuje na większą sławę
Seria Mario & Luigi wydawana na przenośne konsole Nintendo to może jedna z moich ulubionych produkcji firmy. Po pierwsze dlatego, że są szalenie śmieszne. Nie to, że Mario jest jakąś poważną serią, ale często brakuje jej czasu lub miejsca na rasowy dowcip.
Po drugie, gry te demonstrują, dlaczego Super Mario Bros. jest najważniejszą franczyzą w historii medium. Mario & Luigi to nominalnie japońskie RPG z aktywną walką, ale mieszają też szereg stylów, mechanik i konwencji. Przykładowo, w Bowser’s Inside Story gra korzysta w nietypowy sposób z dwóch ekranów Nintendo DS.
Na górze, z perspektywy izometrycznej kierujesz Bowserem, który połknął braci; na dole zaś obserwujesz ich platformowe perypetie w trzewiach potwora. Mieszają się zagadki logiczne, segmenty „skakane”, elementy Metroidvanii i rozwój postaci. Nic nie jest „zbyt dziwne” dla wąsatych hydraulików. Do ich kanonu można dodać dowolny świat, a rozgrywkę umieścić w jakimkolwiek gatunku.
Drugi plan na pierwszym planie
Po trzecie zaś, pierwsze skrzypce na równi z Mario gra w nich Luigi, nasz ulubiony, zaniedbany braciszek. Już wybitną rolę dostaje zaś wydanym w 2013 roku na 3DS-a Dream Team. Ekipa z Królestwa Muchomorów udaje się z wizytą na Wyspę Pi’illo – miejsce zabaw i relaksu. Szybko lądują w środku intrygi. Oto ze snu budzą się starożytni mieszkańcy o głowach poduszek, a wraz z nimi antyczne zło, władca koszmarów Antasma. Za sprzątanie muszą się wziąć dwaj bracia.
Jak się okazuje, Luigi dysponuje wyjątkową umiejętnością. Sen ma tak kamienny, że… dorównuje antycznej cywilizacji z Wyspy Pi’illo i jest w stanie tworzyć portale do świata snów. To właśnie tam rozgrywa się duża część akcji Dream Team. Luigi głównie śpi, więc po sennej krainie biegać musi Mario – nie jest natomiast osamotniony.
Dołącza do niego senna personifikacja młodszego brata: z lepiej zakręconym wąsem, pewniejsza siebie. Luigi śni o wyidealizowanej wersji siebie, jednak szybko okazuje się, że jego idealne „ja” nie interesuje rywalizacja z Mario. Gdy bracia tulą się na przywitanie, Luigi u dołu ekranu na głos śmieje się przez sen.
Luigi, jakiego nie znamy
Podczas walki, Luigi ze snu nie pojawia się osobiście; zamiast tego, wspiera on w atakach Mario i służy za żywą tarczę. Poprzez maltretowanie Luigiego w świecie rzeczywistym za pomocą drugiego ekranu 3DS-a manipulujesz światem wyśnionym. Luigi może np. zmienić się w drzewo, którego liściaste wąsy pomagają Mario gdzieś się przenieść. W jednej z lepszych scen, manifestuje się milion Luigich, by móc służyć bratu za żywą drabinę.
W pierwszych godzinach gry, lądujesz w głębokim śnie. Mrocznej muzyce i otoczeniu towarzyszą lewitujące kwestie: „zabierz mnie ze sobą, starszy bracie”, „wysoko skaczę”, „walczę z duchami”. Szybko wychodzi, że trafiłeś do podświadomości Luigiego i masz wgląd w jego myśli, lęki, ale również próby podbudowania się. Wystarczy jednak, że Mario potrzebuje pomocy, a lęki brata odchodzą do lamusa. Kulminacją tego jest późniejsza scena walki w świecie snu, w której Mario bezproblemowo pokonuje Antasmę. Luigi wie, że jego brat jest mocarzem.
Nintendo zagrywa w niespodziewany sposób. Oferuje najciekawszy do tej pory wgląd w zielonego hydraulika właśnie dlatego, że gra nominalnie drugie skrzypce. Dream Team mógł być też doskonałym pretekstem, żeby Luigi stał się megalomanem, któremu trzeba podciąć później skrzydła.
Dream Team to celebracja braterskiej miłości
Jego sny zdradzają jednak skromność i prostą relację z Mario: wyczyny starszego brata nie deprymują, a motywują go do działania. Nie są równi – żadne rodzeństwo nie jest – ale są przede wszystkim braćmi. Wyśniony Luigi to z kolei Luigi, na którym Mario może zawsze polegać. Jego numer dwa, którym jest przecież od zawsze.
Dziwnym jest znaleźć coś wzruszającego akurat w grze o Mario. Seria nie kojarzy się z psychologiczną głębią, a sam ojciec serii, Shigeru Miyamoto, zdaje się nie przepadać za dopisywaniem historii do przygód wąsaczy. Właśnie przez tę opowieść i przedstawienie prostej, ciepłej historii o braterstwie, Dream Team jest póki co moją ulubioną częścią serii Mario & Luigi. Gorąco zachęcam – nie tylko z okazji Dnia Mario – do zapoznania się z tą świetną serią, jeśli tylko masz Nintendo 3DS. Jeśli nie, trzymajmy kciuki, że zawędruje ona na Switcha. Niech żyje Luigi!
Sam mam zaś szczerą nadzieję, że swoich 15 minut doczeka się w końcu ten najbardziej zaniedbany brat w historii Nintendo: Waluigi. Może tak grę Mario & Luigi & Wario & Waluigi, co?