Od polskiej premiery pierwszej części trylogii Dmitra Glukhovsky’ego minęło ponad pięć lat. W międzyczasie wydanych zostało kilkanaście tytułów, których akcja dzieje w postapokaliptycznym uniwersum wykreowanym przez rosyjskiego autora. Niektóre z nich fani okrzyknęli zresztą lepszymi od oryginału. O ile z tą opinią mogę zgodzić się w przypadku drugiej części, tak pierwowzór pozostawał, w mojej opinii, niepokonany.
Recenzowanie książki, na którą czekają miliony to podwójny problem. Po pierwsze, jest niemalże pewne, że treść recenzji nie wpłynie znacząco na ewentualną chęć zakupu zainteresowanych, co niejako zaprzecza podstawowej cesze, którą powinna posiadać każda publikacja – opiniotwórczości. Po drugie, ze względu na doskonały poziom autora oraz samej powieści, ciężko jest stworzyć tekst nie będący ciągiem pochlebstw, a tym samym nie ocierający się o banał. Dlatego postanowiłem podejść do tematu nieco inaczej.
Czy ma dla Ciebie znaczenie, że fabuła rozkręca się niczym słynny rosyjski Rubin? Dla mnie też nie, ponieważ do takiego prowadzenia historii autor zdążył przyzwyczaić już czytelników. Długie opisy, czasami zdecydowanie zbyt rozbudowane, potrafią wywołać znużenie, jednak to właśnie dzięki nim tak łatwo da się wskoczyć na właściwy tor Metra. Czy mocno irytuje wrażenie otrzymania produktu niezwykle zbliżonego do pierwowzoru, jeśli chodzi o narrację i wykreowany, namacalny wręcz klimat? Owszem, ale z drugiej strony, czy ktokolwiek spodziewał się rewolucji? Choć słowo „odtwórczość” idealnie odzwierciedla to, z jaką książką masz do czynienia, mimo wszystko rozdziały powieści pękają szybciej, niż toksyczne purchawki. Czy to problem, że przedzierając się przez kolejne, wypełnione ludzkim cierpieniem strony nie trafisz na żadnego mutanta? Oczywiście, że nie, ponieważ w Metrze najgorszymi potworami są nie mutanci, lecz… ludzie. Zezwierzęceni, zwyrodniali, obdarci z jakichkolwiek norm społecznych.
„Metro 2035” bez wątpienia nie jest szczytem możliwości pisarskich Glukhovsky’ego. Autor już w pierwszej odsłonie trylogii zmiażdżył wszystkich niezwykle dosadną wizją zniszczonej Moskwy i mieszkańców metra, żyjących w nim niczym szczury. Niestety, w trzeciej części nie możesz liczyć na dużo więcej. Próbując spojrzeć na tę książkę obiektywnie, nie da się uniknąć delikatnego rozczarowania. Z drugiej strony, jeśli jesteś fanem twórczości autora, zapewne jesteś już po lekturze recenzowanego właśnie tytułu, a wszelkie niedociągnięcia zniknęły w mroku ślepych tuneli. Ogromną zaletą jest fakt, że powieść da się czytać bez znajomości poprzednich części. Oczywiście polecam zapoznanie się z pierwszymi dwoma tomami, jednak jeśli chciałbyś zacząć swoją przygodę z moskiewskimi tunelami, w których brak jakiekolwiek pierwiastka humanitarności właśnie od najnowszej publikacji, nic nie stoi na przeszkodzie.
Dmitry Glukhovski chciał stworzyć najlepszą część trylogii, jednak w moim odczuciu, efekt końcowy nie był taki, jakim tego sobie życzył. Co nie zmienia faktu, że „Metro 2035” to bardzo dobra książka! Niemniej jednak oryginał wciąż pozostaje niezwyciężony!
Książkę Metro 2035 otrzymaliśmy do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Insignis.