Ubiegłoroczny Pumpkin Jack w dość ewidentny sposób inspirował się platformówkami z pierwszego wydania PlayStation. Na ironię, nie trafił na ich najnowsze konsole! Aż do teraz. Lepiej późno, niż wcale, bo przygody Dyniowego Jacka są warte grzechu.
Poczułem sympatię do tej gry w zasadzie od filmu wprowadzającego, który nakreśla fabułę. Otóż głównym bohaterem jest “Stingy Jack” (Skąpy Kuba) z irlandzkiego folkloru – złotousty oszust, który podpisał pakt z diabłem. To od niego wzięła się Halloweenowa tradycja świecących dyń. Tutejszy Pumpkin Jack jest czempionem samego Diabła w walce z siłami Dobra. Nie masz się co martwić, jeśli chcesz pokazać tytuł dziecku: to nie jest wstępniak do satanizmu. W grze jest trochę czarnego humoru, ale cała diabelska otoczka nadaje jej tylko trochę Halloweenowego pazura. Pociecha może najwyżej się wystraszyć… spotkania ze Świętym Mikołajem, a i to zależy mocno od wrażliwości.
Pumpkin Jack zasługuje na swoją „piosenkę”
Ja prywatnie nie narzekałbym, gdyby tych szponów było w grze więcej: dialogi są nawet zabawne, a sam Jack jest przyjemnym dupkiem. Dla dzieciaka w sam raz, ale dorosły może poczuć niedosyt w tej dość szczątkowej fabule i mało satysfakcjonującym finale. Nawet, jeśli tych szczątków można było się spodziewać.
W końcu jest to gra inspirowana klasyką pierwszej generacji PlayStation: Crashem, Spyro, MediEvil. Historia jest tu mimo wszystko dość pretekstowa, opowiedziana w zabawnych dialogach i nieco przydługich, statycznych cutscenkach przygotowanych dla najmłodszych. Podobnie jak tamte tytuły, udaje się tutaj zarysować tutaj wystarczająco charakterów w osobie Pumpkin Jacka – sardonicznego rzezimieszka – i jego ptasich kompanów, sowy przypominającej z dzioba Aku oraz tchórzliwego kruka. Odniosłem wrażenie, że nie celowano w więcej. I słusznie.
Echa tamtych gier widać. Projekty teł i bohaterów są mięsiste, jakby odnalazły się w komiksach wydawnictwa Dark Horse z końca lat 90. Muzyka to spooky klekotanie kojarzące się z Halloween. Design poziomów jest bardzo udany – trudno się zgubić, a jednak nie ma wrażenia chodzenia po sznurku, bo etapy są dość rozległe. Skakanie jest świetne: Pumpkin Jack ma nieco „płynącą” fizykę w powietrzu, kojarzącą się właśnie z platformówkami na pierwsze PlayStation i Nintendo 64. Do tego wszystkiego dochodzi walka: przyjemna, choć bez dostatecznego charakteru. Najlepszym motywem jest możliwość zaatakowania odległego wroga za pomocą kruka; jest co prawda kilka broni, ale to wszystko warianty tego samego i umiarkowanie urozmaicają zabawę.
Zatrudnijcie twórcę do robienia platformowych bossów!
Z drugiej strony, niewiele więcej jest potrzebne. Pumpkin Jack odznacza się godnym podziwu umiarem. Nie ma tutaj zbyt wielu znajdziek, sztucznego wydłużania czasu rozgrywki, a kostiumów do odblokowania jest w sam raz. Ta gra jest w pełni komfortowa z tym, czym jest: bardzo udanym, nostalgicznym platformerem na kilka godzin zabawy. Stąd nawet te mniej udane motywy nie przeszkadzają, bo nigdy nie zdążą zmęczyć. Jak momenty, w których gra każe polegać na nieco mało dokładnej fizyce poruszania obiektami. To problem sekwencji, w których sterujesz samą dyniowatą głową Jacka, rozwiązując proste zagadki logiczne – czasem wymagają one precyzji, a której sama gra nie oferuje. Nie szkodzi; trwają one może minutkę i mimo kłopotów przyjemnie rozbijają skakanie i lanie.
Notabene, jest jedna rzecz, którą mogę bez kozery określić mistrzostwem świata: walki z bossami. Wszystkie starcia to oparte na „regule trójek” małe platformowe majstersztyki. Projekty tych „złoli” są mięsiste (zresztą najlepsze w całym tytule), podobnie ma się sprawa z bardzo klarownymi i satysfakcjonującymi schematami walk – a wizualnie są to kolorowe, spektakularne majstersztyki. Akurat walki z bossami w tych starych platformerach wypadały różnie; Pumpkin Jack wybija się grubo, gruuubo ponad przeciętną w tej kwestii. Kapitalne są też zgrane do muzyki sekwencje „po sznurku”, w których Jack fruwa na kościanym koniu czy w wózku górniczym. Nie są zbyt trudne, ale ładnie poprowadzone, więc nie ma mowy o zgubieniu flow czy żmudnych powtórkach.
Jeśli już coś faktycznie mi przeszkadzało, to nierówny framerate. Pumpkin Jack jest ładny, ale trudno powiedzieć, żeby jakoś ostro musiał katować nawet stareńkie bebechy PlayStation 4. To przykry zgrzyt, zwłaszcza, że gra zalicza momentalną „zwieszkę” przy zbieraniu znajdziek czy odwiedzaniu checkpointów. Mimo to, za Pumpkin Jack przemawia sporo. Jednak koronny argument „za” jest czymś dość ulotnym.
Pumpkin Jack cofnął mnie w czasie – gdy miałem 9 lat
Jako dzieciak byłem graczem przez długi czas wybitnie pecetowym. Konsole były drogie, mało osiągalne i kontakt z nimi miałem głównie u kolegów, dużo później na emulatorach. Albo w sklepie Vobis, który w swojej siedzibie w Mysłowicach czasem pozwalał zagrać np. w Crash Team Racing. Stąd kontakt z tymi „magicznymi”, niedostępnymi grami na konsole był specjalny i potęguje tę nostalgiczną mgłę, z jaką je pamiętam. Towarzyszy ona chyba wszystkim naszym młodzieńczym wspomnieniom – a konfrontacja z tym, jak gry pamiętamy i jakie w rzeczywistości były potrafi być niebezpieczna.
Pumpkin Jack gra i wygląda tak, jak pamiętam, że tamte gry u kolegów i w Vobisie grały i wyglądały. Platformówka Nicolasa Meyssonniera (tak – to dzieło jednej osoby!) bardzo udanie odwołuje się do pewnej konkretnej nostalgii za piątą generacją konsol. To się rzadko udaje, zwłaszcza tym produkcjom, które nie są po prostu remake’ami klasyki. Tutaj się udało! Efektem jest bardzo udana platformówka na weekend, która raczej każdemu przypadnie do gustu – a tym z zestawem konkretnych wspomnień jeszcze bardziej.