Na początku sierpnia dość nagle studio Rockstar Games zapowiedziało wydanie Red Dead Redemption na PlayStation 4 i Nintendo Switch. Kiedy część graczy cieszyła się z możliwości zagrania w kultowy western na nowszych sprzętach, druga strona narzekała na zwykły port i kosmiczną cenę, która wynosi ponad 200 zł. Przygody Johna Marstona ukazały się 17 sierpnia w wersji cyfrowej ale zapowiedziano też pudełkowe wydanie z październikową premierą.
Będąc fanem Red Dead Redemption, które ukończyłem wcześniej dwa razy, po 13 latach nie mogłem powstrzymać się od kolejnego odwiedzenia Dzikiego Zachodu tym razem na Nintendo Switch Lite. Jak więc wypada epicki western na przenośnej japońskiej platformie?
Akcja rozgrywa się w 1911 roku podczas schyłku ery Dzikiego Zachodu, kiedy to były członek gangu Dutcha van der Linde zerwał z przestępczym życiem i próbuje wraz z rodziną zacząć wszystko od nowa. Niestety przeszłość nie zamierza szybko zapomnieć o jego niecnych występkach i brutalnie odkłada myśli związane o rodzinnej sielance na dalszy plan. Pojawiają się agenci federalni, którzy w zamian za wolność żony i syna Marstona zmuszają go do ścigania dawnych kolegów z gangu. Zdesperowany John musi za wszelką cenę odnaleźć zbirów, aby rodzina znów była w komplecie. Czy uda mu się osiągnąć pełne odkupienie?
Świetne fabularne tło i pełny klimatu otwarty świat dawno temu poznali posiadacze PS3 i Xboksa 360, ale po 13 latach twórcy zdecydowali się wydać port na Switcha. Przyznaję, że w czasach kiedy remastery gier pełne są błędów i nonszalancji podczas ich tworzenia, a nowe tytuły nie zawsze są technicznie doskonałe trochę obawiałem się także i tego wydania.
Jednak ponad 11 GB danych to zdecydowanie udany port (nie ma powtórki z GTA: The Trilogy – The Definitive Edition), który działa bardzo dobrze na japońskiej konsoli. Cieszy to tym bardziej, że problemem dla twórców miał być okropny stan techniczny RDR, utrudniający przenoszenie go na nowe platformy, a sami producenci uważali, że taniej byłoby zrobić western od podstaw.
Red Dead Redemption to jedna z tych gier, w których niesamowitą atmosferę czerpie się garściami i chce się eksplorować każdy zakątek mapy. Choć przygodę Marstona ukończyłem już dwa razy to nic nie stanęło mi na przeszkodzie spędzić kolejne godziny na Dzikim Zachodzie – wykonując misje fabularne, polując, pomagając napotkanym osobom i ciesząc oczy wspaniałymi zachodami słońca. Port nie posiada zmian graficznych i innych znanych z remasterów ulepszeń ale trzeba przyznać, że po tych 13 latach gra w wielu momentach wciąż wygląda imponująco.
Ile to razy zatrzymałem się i podziwiałem dalekie widoki, byłem pod wrażeniem świetnych efektów pogodowych czy zwyczajnie urzekł mnie zachód czy wschód słońca. Nawet na małym ekranie Switch Lite dziki otwarty świat i jego krajobrazy po tylu latach ponownie zachwycają i sprawiają, że chce się kolejny raz być uczestnikiem tej epickiej przygody. Grafika nie jest rozmazana i jak na grę z 2010 roku prezentuje się udanie, podobnie jak efekty świetlne potrafiące sprawić, że trudno było nie chwytać za „aparat” i co rusz robić zdjęcia (wszystkie fotki w recenzji pochodzą z Nintendo Switch Lite).
Rozgrywa jest płynna i trzyma stabilne 30 klatek na sekundę (rozdzielczość – przenośne 720p, w wersji stacjonarnej 1080p). Właśnie o ten aspekt zabawy martwiłem się najbardziej ale na szczęście stresowałem się całkiem niepotrzebnie. Bodajże dwa razy podczas konkretnej strzelaniny odczułem lekkie spadki płynności, które w ogóle nie przeszkadzały w zabawie. Ponownie cieszyłem się starciami rewolwerowców, pościgami, poznawaniem wybornie napisanych postaci i ulubioną funkcją spowalniającą czas podczas, której można celować w kilku bandytów jednocześnie.
Na wspomnienie zasługuje też dodatek Undead Nightmare, który jest częścią wydania. Walka z umarlakami także wypada dobrze i, co najważniejsze, rozgrywka jest płynna. Dla fanów hurtowych starć z półżywymi z pewnością DLC będzie ciekawą odskocznią od fabuły. Niestety brakuje trybu multiplayer, gdyż został on pominięty w tej wersji, co z pewnością dla wielu może być znaczącym minusem. Nowością za to jest polska wersja językowa (napisy), która z pewnością jest miłym zaskoczeniem, bo oryginał z 2010 roku nie posiadał nawet napisów PL. Tłumaczenie wypada dobrze i nie zauważyłem większych błędów czy niedociągnięć.
Red Dead Redemption na Nintendo Switch wypada udanie i stabilnie. Choć jest to zwykły port bez ulepszeń to jeśli ktoś jeszcze nie poznał historii Marstona powinien mieć na uwadze ten tytuł. Oczywiście największą przeszkodą będzie tutaj wygórowana cena (niemal 210 zł), która z pewnością dla 13 letniej produkcji powinna być zdecydowanie niższa. Jednak podczas pierwszej większej przeceny zdecydowanie warto skusić się i na małym ekranie cieszyć się tym świetnym westernem, który po ponad dekadzie wciąż zachwyca na wielu frontach.
Kopię gry Red Dead Redemption na Nintendo Switch do recenzji otrzymaliśmy od firmy CENEGA.