Reiner Knizia w świecie planszówek jest jednym z płodniejszych twórców. Co jednak bardziej znamienne, oprócz niepodważalnej produktywności jest też jednocześnie synonimem jakości.
Kiedy więc w moje ręce trafia kolejny jego tytuł z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, jeszcze przed pierwszą partią, że czas spędzony przy planszy nie będzie należał do straconych. I choć San Francisco nie wszystkim entuzjastom Knizi przypadnie do gustu, to nie jest w tym zakresie wyjątkiem.
Zostań jak najlepszym architektem
Założenia są niezwykle proste. Głównym celem jest zbudowanie tytułowego miasta w taki sposób, aby zapewnić mu jak najlepsze prosperity. Efektywność planów mierzona jest kompleksowością budowanych dzielnic (których jest pięć), ilością rezydujących w nich mieszkańców, długością trakcji kolejowych (a jakże, przecież to San Francisco!) oraz liczbą wzniesionych wieżowców.
Mechanika gry oparta jest w głównej mierze na dobieraniu i zagrywaniu kart. Każdy z graczy ma przed sobą mapę miasta z wyszczególnionymi dzielnicami. W każdej dzielnicy znajduje się pięć miejsc na karty. Gra kończy się wraz z chwilą kiedy któryś z graczy zapełni wszystkie miejsca na swoim planie lub kiedy nie będzie już można dobrać żetonu fundamentu wieżowca (o czym w dalszej części tekstu).
Jak się więc łatwo domyślić cała zabawa tkwi w umiejętnym zapełnianiu posiadanej mapy. W swojej turze gracz może albo wyłożyć kartę do obszaru projektów, albo dobrać znajdujące się tam już karty i dołożyć do swojej części miasta. Sposób dokładania kolejnych kart przekłada się natomiast na kilka różnych możliwości punktowania. Co według mnie jest jednym z najciekawszych aspektów całej gry.
Wieżowce, tramwaje, a może skwery i parki – co wybierzesz?
Aby uzyskać w San Francisco dobry wynik trzeba wykazać się umiejętnością działania na kilku frontach jednocześnie. Punkty można uzyskać za bycie pierwszą osobą której uda się zapełnić kartami obszary poszczególnych dzielnic (punkt za dzielnicę). Ale też za ułożenie największej ilości kart z trakcjami tramwajowymi. Kolejną opcją na powiększenie dorobku jest stawianie jak największej ilości wieżowców.
Ważne jest też, aby dokładane do dzielnic kary były o jak najwyższej wartości, ponieważ gracz posiadający ma koniec najlepiej skonstruowane obszary również będzie dodatkowo punktował. A jakby tego wszystkiego było mało, każda dzielnica oferuje też możliwość uzyskania dodatkowych premii.
Różnorodność opcji pozwalających wykręcić jak najlepszy wynik jest w San Francisco bardzo satysfakcjonująca. Konieczność ciągłego główkowania i prób uzyskania korzyści w każdej z dostępnych opcji punktowych z pewnością zadowoli wszystkich lubiących konkretnie przetestować swoje szare komórki.
Należy też wspomnieć, że znaczenie ma w San Francisco końcowa kolejność graczy. Im dalsze miejsce, tym mniej punktów można dodatkowo uzyskać. A w wersji na 4 osoby ten kto uzyska najmniej punktów w danej dzielnicy będzie musiał „przytulić” 1 punkt ujemny. Przy tej okazji muszę zaznaczyć, że zdecydowanie najlepiej grało mi się w 2 osoby. Partie z większą ilością uczestników automatycznie się wydłużają, a także rozgrywka staje się trochę za bardzo chaotyczna.
Buduj z głową, łapczywość inwestycyjna nie zawsze się opłaca
Reiner Knizia nie byłby sobą, gdyby nie zaimplementował do swojej gry jakiegoś małego haczyka. W San Francisco haczyk ten sprawia, że gra, przynajmniej według mnie, nabiera ciekawych rumieńców.
Jedną z pierwszych taktyk jakie przychodzą do głowy wraz z rozpoczęciem rozgrywki jest bardzo kuszące wyprzedzanie konkurentów w zapełnianiu dzielnic. O ile jednak taka strategia daje możliwość wyrwania kilku szybkich punktów za ukończone obszary, to jednocześnie potrafi wpędzić w niezłe tarapaty. Wszystko dlatego, że za każdym razem kiedy decydujemy się dołożyć kartę do planu miasta musimy dobrać również jeden żeton zobowiązania.
Ilość posiadanych żetonów wpływa natomiast na możliwość zapełniania mapy. Kolejne karty możemy wziąć z toru projektów tylko wtedy jeżeli ich ilość w danym rzędzie projektowym jest większa niż ilość posiadanych zobowiązań. Pozbywanie się zobowiązań uzależnionej jest natomiast od tego w jakim tempie budować będą konkurenci. Zasada jest bowiem taka, że w każdym momencie gry przynajmniej jedna osoba musi być bez wspomnianych żetonów. Jeżeli tak nie jest, wszyscy odrzucają po jednym zobowiązaniu.
Jeżeli Ty nie budujesz, nie daj budować innym!
Opisywana mechanika bardzo ciekawie wpływa na taktyczną stronę rozgrywki. Wymusza przemyślane zapełnianie planów miasta, ale też odpowiednie dokładanie kolejnych projektów do obszaru projektowego. Tak, aby w momencie kiedy nie możemy budować, inni gracze nie zyskali zbyt dużo przewagi.
W momencie oczekiwania na zmniejszenie liczby posiadanych żetonów zobowiązań wcale natomiast nie musimy siedzieć i tylko się przyglądać. Autor zadbał także o odrobinę negatywnej interakcji, która pozwala pobierać karty z obszaru projektów tylko po to, aby je odrzucić i w ten sposób uniemożliwić ich dobranie przez innych graczy. A jak wiadomo przecież, zabieranie przeciwnikom kart sprzed samego nosa potrafi sprawić, że gra staje się niezwykle emocjonalna!
Czy można było zrobić to lepiej?
San Francisco należy do gier, w których zasady nie są mocno skomplikowane, a ich opanowanie nie zabiera zbyt dużo czasu. Natomiast dopiero rozegranie kilku/kilkunastu partii pozwala stopniowo szlifować swoją strategię i w pełni cieszyć się rozgrywką.
Swoje kilka groszy dorzuca też całkiem spora losowość. Więc jeżeli komuś nie jest po drodze z opieraniem swojej taktyki na dobrym dociągu kart, San Francisco może nie przypaść do gustu. Tym bardziej, że w przypadku naprawdę pechowego rozdania może zdarzyć się sytuacja, że dosyć szybko na stole pojawią się wszystkie dostępne karty z fundamentami wieżowców. Wtedy, zgodnie z regułami, gra się kończy, nawet jeżeli wszyscy przy stole nie zdążyli na dobre się rozkręcić.
Ta konkretna zasada bez dwóch zdań potrafi dosyć skutecznie stłamsić nawet największy zapał do gry. Można temu jednak bardzo skutecznie zaradzić. Wystarczy przed rozgrywką podzielić talię kart na kilka stosów, do każdego wtasować po jednej karcie fundamentów, ponownie złożyć talię w jeden stos i gotowe.
Podsumowując, pomimo kilku małych niedociągnięć San Francisco oceniam bardzo dobrze. Gra oferuje ciekawą i dynamiczną zabawę. Do tego pod względem jakość wykonania i walorów wizualnych prezentuje się rewelacyjnie. Grafiki widniejące na kartach i ogólna kolorystyka wszystkich elementów (włączając w to pudełko) przyjemnie cieszą oczy. Co, nie ukrywajmy, jest również ważnym czynnikiem jeżeli chodzi o planszówki.
Ja, całym ustatkowanym serduchem San Francisco polecam!