Star Wars: Wojny Klonów – recenzja

Star Wars: Wojny Klonów – recenzja

Gra Pandemic stwrzona przez Matta Leacocka to tytuł znany niemalże każdemu fanowi planszówek. Prosty i jednocześnie angażujący gameplay skutecznie podgrzewający nieodpartą chęć rozgrywania kolejnych partii sprawił, że Pandemic regularnie utrzymuje się na wysokich pozycjach rankingów gier bez prądu.

Leacock swoim pomysłem zainspirował też innych twórców. Na przykład na początku roku miałem okazję przetestować World of Warcraft: Wrath of Lich King, planszówkę całkiem nieźle wykorzystującą tę znaną mechanikę. A kilka tygodni temu, dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebel na moim stole zagościł kolejny „pandemiczny” tytuł, Star Wars: Wojny Klonów, autorstwa Alexandra Ortloffa.

Mocarni wrogowie na drodze ku wolności galaktyki

Przygotowanie do gry Star Wars: Wojny Klonów to w dużej mierze etap podobny jak w standardowej Pandemii. Z drobnymi, bardzo dobrze działającymi zmianami odzwierciedlającymi dodatkowo specyfikę uniwersum.

Mamy więc planszę przedstawiającą galaktykę z wszystkimi najbardziej znanymi planetami, na których w odpowiedni sposób rozmieszczamy wrogie jednostki – droidy. Ten aspekt praktycznie wcale nie różni się od oryginalnego zamysłu Leacocka.

Inaczej jednak sprawa wygląda jeżeli chodzi o kwestię wyboru głównego bossa. Nie dość, że twórcy wybrali niezwykle barwne postaci uniwersum Star Wars (Asajj Ventress, Generał Grievous, Darth Maul oraz Hrabia Dooku), to jeszcze umiejętnie uchwycili modus operandi każdego z nich i przełożyli na język gry.

Generał Grievous na przykład, jak na prawdziwego, złego do szpiku metalicznej kości cyborga-dowódcę będzie dodatkowo przywoływał na plansze jednostki droidów. Siła Maula z koleji zwiększa się z upływej kolejnych rund co przekłada się na systematyczne zwiększanie poziomu zagrożenia. Wszyscy wrodzy generałowie mają indywidualne talie, zawierające nikalne rozkazy wydawane przez niech w każdej turze.

Co istotne, z bossami walczymy nie tylko w ramach ostatniej, końcowej misji. Możemy, a nawet musimy się z nimi mierzyć także na planszy w trakcie całej rozgrywki. Muszę przyznać, że próby pokonania tzw. „złych” przynoszą w Star Wars: Wojny Klonów tyle samo frustracji wynikającej z trudność zadania, jak frajdy z upragnionego sukcesu.

Bohaterscy Jedi w walce o pokonanie armii Sithów

Nie tylko przedstawiciele ciemnej strony mocy w Star Wars: Wojny Klonów prezentują się bardzo dobrze. Także kontrolowani przez graczy bohaterowie idealnie wpisują się w klimat całości.

Do wyboru mamy następujące legendy: Mistrz Joda, Obi Wan-Kenovi, Anakin Skywalker, Mace Windu, Luminara Unduli, Aayla Secura i Ashoka Tano. W tym przypadku również mamy trafne odzwieciedlenie ich głównych umiejętności. Mistrzo Joda na przykład może w ramach dodatkowych akcji przenosić innych Jedi na dystans do dwóch planet. A Anakin w trakcie ataku może wykorzystywać wszystkie swoje karty do zadawania obrażeń.

I w ten sposób przechodzimy do mechanizmu wykorzystywania kart w Star Wars: Wojny Klonów. Który po rozegraniu kilku partii mogę z ręką na sercu określić najlepszym w odniesieniu zarówno do oryginalnej Pandemii jak i wspominanej World of Warcraft: Wrath of the Lich King.

Prostota zagrywania poszczególnych kartoników zarówno w trakcie fazy walki czy przy realizacji misji absolutnie nie zabija głębi rozgrywki, a wręcz pozytywnie wpływa na jej dynamikę.

Podoba mi się pomysł polegający na odrzucaniu kart ze swojej „ręki” w przypadku przyjmowania obrażeń przez bohaterów. Zupełnie jak byśmy tracili żołnierzy w dowodzonej przez nas armii. Działa to na prawdę bardzo dobrze.

Wrażenia z rozgrywki i kilka słów podsumowania

W zasadzie od pierwszej partii w Star Wars: Wojny Klonów zostałem fanem tego tytułu. I kiedy pojawia się pomysł rozgrywki w którąś z „pandemicznych”, kooperatycjnych gier, to bez wahania po nią sięgam.

Przemyślany balans między poziomem trudności, a radością z rozgrywki funkcjonuje w Star Wars: Wojny Klonów w sposób, który nie zniechęca do podejmowania kolejnych prób mających na celu uporanie się z przygotowanymi przez twórców trudnościami.

Warto też zaznaczyć, że bardzo przyjemnie gra się tutaj zarówno w wersji na 2, 3 czy także 4, a nawet 5 osób. Zwłaszcza, kiedy przy stole zasiądą fani świata, który wykreował George Lucas.

Wisienką na torcie jest natomiast jakość wykonania. Czy to w zakresie planszy, kart, znaczników czy figurek całość robi świetne wrażenie i jeszcze dodatkowo wzmacnia frajdę z gry.

Jak dla mnie, na ten moment, jest to jedno z przyjemniejszych planszowych zaskoczeń tego roku. Gorąco polecam!

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*