Czasami lubię nowo poznanym osobom zadawać pytanie związane z tym, co biorą pod uwagę decydując się na konkretny film, książkę lub grę. Szukam kogoś, kto tak jak ja, sugeruje się raczej nieoczywistymi kryteriami.
Kiedy zastanawiam się co mógłbym obejrzeć, bardzo często sugeruję się wiedzą dotyczącą tego, kto skomponował do obrazu muzykę. Kiedy szukam książki, niejednokrotnie decyzję podejmuję na postawie wyglądu okładki, bądź intrygująco skonstruowanego tytułu. W przypadku gier, zaskakująco często sięgam natomiast po te pozycje, które zapowiadają m.in. dalekie od utartego schematu podejście do sfery wizualnej. Właśnie dlatego m.in. moją uwagę przykuła gra Inked, z bezsprzecznie zjawiskową i w istocie bardzo charakterystyczną oprawą graficzną.
Indyki mają to do siebie, że swoją siłę lub czasami niestety słabość budują z wykorzystaniem dosyć skąpych zasobów, finansowych oraz ludzkich. Jednym wychodzi to na dobre, inni doświadczają brutalnego zderzenia z rzeczywistością. Na szczęście dla chorwackiego studia Somnium Games, objęty model pracy okazał się przykładem na to, że ograniczone możliwości mogą przełożyć się na zaskakująco pozytywne rezultaty.
Maestria w obszarze audio-wizualnym
W przypadku Inked wystarczy rzucić okiem chociażby na materiały promujące, aby szybko dać się zaciekawić zastosowanym przez deweloperów sposobem prezentacji świata. Mamy tu do czynienia z zabiegiem mającym na celu wykreowanie iluzji poruszania się w rysowanym za pomocą tuszu uniwersum, niemalże komiksowym, co wpływa na percepcję bardzo intensywnie. W trakcie pierwszych kilkudziesięciu minut spędzonych z historią bezimiennego samuraja oraz jego twórcy, trudno jest oprzeć się wrażeniu, że to właśnie wizualny aspekt jest jej najmocniejszą stroną.
Niewątpliwego uroku i klimatu dodaje też przepiękna oprawa muzyczna, świetnie podkreślająca emocjonalny wydźwięk historii. W trakcie samej rozgrywki często słyszalne są głównie efekty dźwiękowe takie jak szum wiatru, odgłosy flory i fauny i to one głównie wypełniają czas. Zawsze jednak wtedy kiedy pojawiają się fragmenty muzyczne, zaskakują bogatą melodyką i przyjemnymi harmoniami. Słucha się tego naprawdę bardzo przyjemnie.
Taki, a nie inny sposób prezentacji wynika między innymi z relacji, której jako gracz mamy okazję towarzyszyć oraz w pewnym sensie ją kształtować. Relacji Adama (twórcy komiksów) oraz wykreowanej przez niego postaci, samuraja bez konkretnej tożsamości, realizującego niezwykle ważną dla niego misję odnalezienia ukochanej Aiko. To Adam prowadzi narrację, rysuje kolejne etapy fabuły, nakreśla też jej tło. Dzielny samuraj natomiast wydaje się być personifikacją potrzeby Adama związanej z koniecznością poradzenia sobie z wielością i złożonością targających nim emocji. Trzeba bowiem zaznaczyć, że to co na pierwszy rzut oka wygląda na zwykłą, choć zaiste nieschematycznie podaną historię, posiada dosyć interesujący ładunek emocjonalny wynikający wprost z jej ukrytego przekazu.
Mechanika nie rzucająca na kolana
Droga do jego poznania prowadzi przez lokacje wymagające wykazania się zarówno zmysłem przestrzennym, precyzją jak i umiejętnością logicznego (czasami pod presją czasu) myślenia, gdyż Inked oparta jest na modelu platformówki z elementami łamigłówek. Wywiązuje się z niego poprawnie, ale już nie zachwyca tak, jak w przypadku oprawy wizualnej.
Jako gracz przejmujemy kontrolę nad poczynaniami samuraja, uzbrojonego nie w charakterystyczny japoński miecz, ale w wypełnione atramentem pióro. I to właśnie z wykorzystaniem tego niestandardowego oręża przychodzi nam rozprawiać się z przeszkodami. Rysujemy nim figury geometryczne (m.in. kula, sześcian, równia pochyła), które następnie możemy przesuwać, ustawiać w różnych konfiguracjach, dopasowywać oraz łączyć z napotykanymi przeszkodami. Dopiero odpowiednie wykorzystanie dostępnych wariantów pozwala uporać się z zadaniem. Niestety, o ile koncept sam w sobie jest zaiste ciekawy, o tyle już jego realizacja pozostawia trochę do życzenia. Dzieje się tak głównie z powodu zastosowanego w grze widoku izometrycznego, który akurat w Inked z pewnością nie działa zgodnie z intencjami twórców. Nie pomaga kiedy znaczenie ma dokładność w rozmieszczaniu dostępnych figur, potrafi też frustrować ograniczając widoczność i negatywnie wpływać na poprawną ocenę odległości w znacznym stopniu utrudniając całą zabawę.
Po zakończeniu przygód bezimiennego bohatera zostaje co prawda drobny niesmak związany z chwilami zwątpienia w swoje umiejętności i momentami w których mechanika skutecznie szarpie nerwy, jednak deweloperom udało się opakować swój pomysł w taki sposób, że mimo wszystko odbiór Inked może tylko być pozytywny. Swoje trzy grosze dorzuca też fabuła, ciekawa, nieoczywista, serwująca więcej niż jedno zakończenie, a co bardziej wrażliwym oferująca dłuższe chwile refleksji. Szczerze polecam.
Grę otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com