Uwaga! Poniższa recenzja zawiera słownictwo przeznaczone wyłącznie dla dojrzałego odbiorcy.
Luke Cage nigdy mnie nie „jarał”. Oglądanie serialu wyprodukowanego przez Netflix przerwałem w połowie trzeciego odcinka, a na Defendersów nie zdecydowałem się w ogóle. Z komiksami jest niestety podobnie. W żadnym z tych, w których występował, nie zwrócił mojej szczególnej uwagi. Wszystko przez fakt, że przedstawia się go jako chamskiego brutala, co niestety nie ma przełożenia na komiksy i ekranizacje.
Na sięgnięcie po wydany przez Mucha Comics komiks Cage zdecydowałem się ze względu na imprint MAX, co w teorii gwarantowało nieco dojrzalszą, ale przede wszystkim bardziej dosadną historię. Album zawiera materiały opublikowane wcześniej jako miniseria Cage #1-5.
Cage nie taki MAX
Fabuła jest niestety najsłabszą stroną rzeczonego zeszytu. Do Cage’a przychodzi zrozpaczona kobieta, której córeczka zginęła jako przypadkowa ofiara gangsterskich porachunków. Ponieważ policja nawet nie kiwnęła palcem w jej sprawie, matka, chcąc pomścić śmierć dziecka, prosi Luke’a o odnalezienie i ukaranie tego, kto pociągnął za spust. Choć okazuje się, że stawka za usługę zdecydowanie przekracza możliwości desperatki, co skończyłoby się krótkim „wypierdalaj”, Cage decyduje się jej pomóc, kierując się własnymi, oczywiście egoistycznymi pobudkami.

Początek wydaje się być całkiem interesujący, jednakże ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że Cage spotyka się z kolejnymi gangami i ich liderami, obijając przy okazji ryje tym, którzy nie byli skorzy do współpracy. Jestem o tyle zaskoczony średnich lotów scenariuszem, że odpowiada za niego Brian Azzarello, który popełnił historię chociażby w genialnym komiksie Powrót Mrocznego Rycerza: Ostatnia Krucjata. Tu zdecydowanie zabrakło głębi. Rozumiem, że miało być brutalnie i prosto, ale nie koniecznie musiało być też płytko.
Cage i MAX rysunki
Sytuację ratują ciekawe rysunki, za które odpowiedzialny jest Richard Corben. Jego specyficzna kreska nie każdemu przypadnie do gustu, jednak według mnie idealnie wpasowuje się w wizję zasyfionego Harlemu. Sama postać Cage’a również może się podobać. Patrząc na pierwszy kadr z jego udziałem od razu pomyślałem „czarnoskóry Lobo”. Być może był to błąd, który kosztował mnie utratę sporej części przyjemności czerpanej z obcowania z komiksem. Patrzyłem bowiem na postać Luke’a przez pryzmat Czarniana, mocno licząc na solidną dawkę ostrej napierdalanki.

Wracając jednak do samego bohatera, autorzy wykreowali go na bezkompromisowego twardziela, który nie wdaje się w niepotrzebne dyskusje, a od razu przechodzi do konkretów, w tym przypadku najczęściej tłukąc głową „rozmówcy” o ścianę. Zmienił się też sam wygląd Cage’a, co możesz zauważyć na przykładowej planszy powyżej.
Dla kogo komiks Cage?
Bez wątpienia tylko i wyłącznie dla osób choć trochę sympatyzujących z postacią Cage’a, w dodatku pełnoletnich. Nieco szkoda, że MAX w praktyce oznacza jedynie wulgaryzmy, przemoc i gołe cycki. Zdecydowanie zabrakło dojrzałej historii, których Azzarello napisał przecież całe mnóstwo. Niemniej jednak, komiks Cage warty jest uwagi, przede wszystkim ze względu na ciekawą kreskę Corbena. One są największym atutem rzeczonego zeszytu i to dla nich warto się nim zainteresować.
Komiks Cage do recenzji dostarczyło wydawnictwo Mucha Comics.
