Recenzja Hunt: Showdown

hunt showdown

Czy nowy projekt studia Crytek ma szansę zapaść w pamięci podobnie jak seria Crysis? Tak i nie.

Niemiecka ekipa powraca z mocno oryginalną produkcją, jednak skierowaną do dość specyficznego grona graczy. Choć nie jestem wirtualnym żółtodziobem, to jednak nadal czuję zaintrygowanie i szok odnośnie strony, w którą podążyło studio Crytek. Widać jak na dłoni, że pomysł był ambitny i niemieccy programiści chcieli zrobić coś świeżego, innego i kontrowersyjnego. Z pewnością Hunt: Showdown nie jest tytułem dla każdego, potrafi zauroczyć i jednocześnie frustrować, przemielić klimatem i sprawić, że chce się rwać włosy z głowy. Jednak pewne jest, że najwięcej wykwintnej radości z rozgrywki będą czerpać wyjątkowo rozważni i cierpliwi gracze. I chyba tylko oni.

Trop, zabij, bierz trofeum i spier.alaj gdzie pieprz rośnie. Bądź zwierzyną i łowcą. Jednocześnie

Na farmie w Luizjanie XIX wieku można było żyć długo, spokojnie i szczęśliwie, jednak coś poszło nie tak i teraz na każdym kroku czuć zgniliznę, odór i śmierć. Umarlaki wolno pałętają się po okolicy, wstrętne większe potwory bronią swojego terenu a prawdziwa trudna do ubicia maszkara czai się gdzieś w budynku na rozległej mapie. Chcąc dowiedzieć się o lokacji bossa najpierw musisz użyć wizji pozwalającej wytropić wskazówki, a potem odprawić rytuały, które zmniejszają teren do wykrycia potwora. Następnie znajdujesz pokrakę, walczysz z nią, a po jej unicestwieniu podnosisz trofeum i… wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa (czyt. chora jazda). Na mapie są dostępne punkty ewakuacji, więc w momencie stajesz się zwierzyną i uciekasz, aby wygrać polowanie. Reszta graczy ma za zadanie przejąć łup więc lekko z pewnością nie będzie.

To właśnie w Hunt: Showdown dobitnie poczułem co to znaczy strach, podwyższone tętno, kipiąca adrenalina czy emocje jakich dawno nie przeżyłem. Oczywiście bałem się też przy Resident Evil VII, jednak tutaj to całkiem inne odczucia, bardziej dojrzałe, wykwintne, tak bardzo ponadprzeciętne. Naturalnie nie musisz uciekać, bo najpierw możesz rozprawić się z tropiącymi Cię hunterami, jednak to o wiele większe ryzyko, istne samobójstwo, a stawka jest olbrzymia. Lepiej też zbytnio nie przyzwyczajać się do danego łowcy, bo każda porażka w meczu to całkowity koniec. Po ukończeniu czasu szkoleniowego (10 ranga) śmierć łowcy jest permanentna, ginie on już na zawsze. Hardcore? Niemal w każdym aspekcie rozgrywki.

Cierpliwość to cnota, prawie tak ważna jak skill

Mapa już dwa razy zmniejszyła swój teren, abyś w końcu wykrył potwora. Wciąż żyjesz – dobra robota. Jednak pozostała jeszcze jedna wskazówka. Czaisz się w polu kukurydzy, jesteś rozważny. Po wizji wiesz, że to co Cię interesuje znajduje się w stodole, ale jest jakby zbyt spokojnie. Podchodzisz bliżej i po cichu rozprawiasz się z dwoma umarlakami. Ocierasz pot z czoła, oddychasz normalnie. Jednak masz dziwne przeczucie, że coś poszło za łatwo. Miałeś rację, zza winkla wyłania się Mięcho, wielki grubas bez głowy i leci jak oszalały taranem. Ledwo unikasz śmierci, ładujesz ze strzelby ile wlezie i po chwili pół boss pada na ziemię. Wygrana ale zrobiło się głośno, więc lepiej odprawić rytuał i w nogi. Niestety, podczas niego dostajesz kulę w łeb – inny gracz usłyszał hałas albo po prostu z pierwszego rzędu przyglądał się Twojej walce, aby ostatecznie zajść swoją ofiarę od tyłu. Dla ciebie to koniec polowania.

Takich akcji będzie wiele, to kwestia przyzwyczajenia. Śmierć w najnowszej produkcji Cryteka to nieodłączna cecha rozgrywki. Umrzeć jest naprawdę łatwo, nawet dziecinnie prosto, bo każdy wróg jest niebezpieczny lub wytrzymały na daną broń. Pasek życia maleje w zastraszającym tempie, poruszanie jest ociężałe, przeładowanie broni trwa tyle co w rzeczywistości, a chaos (choćby dwóch wrogów jednocześnie) to łatwa droga do obejrzenia ekranu „game over”. Wielkie mapy nie pomagają, bo nauczyć się ich jest trudno, a otoczenie jakby również brało udział w rozgrywce i chciało za wszelką cenę zdradzić Twoje położenie. Spłoszone kruki, konający koń czy puszki na sznurku wnet dadzą znać gdzie jesteś, bo oprawa dźwiękowa to prawdziwy majstersztyk i drogowskaz do ofiary. Grając na słuchawkach z pewnością lepiej będziesz „czytał” całe to nieprzyjazne środowisko, szybciej dowiesz się o położeniu przeciwnika i dobitniej poczujesz tę niepowtarzalną atmosferę.

Średnio piękna Luizjana

Niestety o wiele więcej spodziewałem się po grafice, szczególnie jeśli znałem poprzednie tytuły zdolnej niemieckiej ekipy. Wiadomo, Hunt: Showdown to produkcja wyłącznie wieloosobowa, co ma swoje przełożenie na jakość grafiki. Momentami jest całkiem przyjemnie, z pewnością oświetlenie robi robotę, aby za chwilę straszyć rozmytymi teksturami i oprawą godną poprzedniej generacji konsol. Przy tak ubogiej liczbie map, wypadało bardziej przyłożyć się do wizualnych aspektów. Podczas przerwy w polowaniu, oprócz rekrutacji kolejnych łowców, warto zakupić nowe pukawki (zwykłe, legendarne), przedmioty (apteczki, flary) czy jednorazowe wspomagacze. Arsenał jest dość pokaźny, umiejętności też nie jest mało więc warto posiedzieć dłużej w menu, szczególnie że podczas modyfikacji łowcy przygrywa świetna muzyka, wznosząca klimat produkcji na wyższy poziom.

Jeśli nie chcesz polować, możesz wziąć udział w szybkiej rozgrywce polegającej na szukaniu szczelin i aktywacji źródła. Pierwsza osoba, która odkryje je wszystkie zostaje zwierzyną i musi przetrwać określony czas. Tutaj jest nieco łatwiej, jednak także nie można pozwolić sobie na zbyt wiele frywolności, braku skupienia czy nonszalancji. Niemiecka Luizjana zachwyca ponurą atmosferą, prawdziwym wyzwaniem, emocjami i polowaniem z krwi i kości. Zapomnij o godzinnej sesji czy graniu raz na tydzień – musisz nauczyć się rozgrywki, być na bieżąco, tropić i cierpliwie podejmować decyzje. W innym wypadku dostaniesz srogie baty, odbijesz się od tej produkcji, frustrując się na cały świat. Z pewnością jednak zapamiętasz na długo wrażenia z zabawy, przekleństwa, strach przed śmiercią i wielokrotny przypływ adrenaliny.

Kopię gry Hunt: Showdown (PS4) do recenzji dostaliśmy od firmy Koch Media Poland.

Crytek mimo wszystko zaskoczył mnie pozytywnie. Twórcy próbowali zrobić coś świeżego, oryginalnego z niesamowitym klimatem i dla określonej grupy graczy. Udało się, jednak część grających szybko odbije się od rozgrywki, bo ta będzie po prostu zbyt trudna. Takiej atmosfery, efektów dźwiękowych i emocji, inne tytuły mogą tylko pozazdrościć. To prawdziwe, dojrzałe i krwawe wirtualne doświadczenie.

Graficznie nie zachwyca, czasy ładowania to prawdziwa udręka, a wygórowany poziom trudności wielu graczy po prostu przerazi.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

1 komentarz

  1. Przerąbana gra, mąż ciuka w to godzinami, ostatnio darłam japę z łóżka na cały regulator, że mam zawał, a on 5m dalej nie słyszał, bo słuchawki wygłuszające, żeby słyszeć tylko to, co w grze się dzieje i tak codziennie przyklejony… mąż przyjaciółki to samo. Dzieło szatana.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*