Czy nurkując w głębinach oceanu i mając na sobie cały sprzęt można ziewać? To moja pierwsza refleksja po kilkunastu godzinach spędzonych z Endless Ocean Luminous. Wytrzymałem tak długo tylko z jednego prostego powodu – grałem na Nintendo Switch Lite i każdą wolną chwilę „w terenie” poświęcałem na wirtualne nurkowanie. Na ten moment jest to mój główny kandydat do zawodu roku i chyba nic nie będzie wstanie wygrać z ekskluzywną propozycją Switcha. Szkoda, bo miałem wielkie nadzieje związane z tą produkcją, trzymając z tyłu głowy rewelacyjne doznania z ubiegłorocznego Dave the Diver.
Początek przygody nie zapowiadał się źle, szczególnie że każde nurkowanie to losowo generowana, wielka lokacja w fikcyjnym Veiled Sea. Nawet kilka miesięcy po ukończonej fabule w Dave the Diver byłem mocno pobudzony, chcąc ponownie z wypiekami na twarzy eksplorować podwodne tereny. Produkcja studia Mintrocket zrobiła na mnie kolosalne wrażenie i zwyczajnie chciałem znów poczuć ten dreszczyk emocji i tajemniczości. Nic z tego. Świat w Luminous nie tylko jest pusty i nieciekawy ale penetracja jego głębin pozbawiona jest radości z odkrywania i znajdowania. Oczywiście zdarzały się interesujące momenty, szczególnie na naprawdę głębokich miejscówkach ale takie sytuacje mogę policzyć na palcach jednej ręki.
Do wyboru są trzy tryby rozgrywki – fabuła, solo i nurkowanie z innymi graczami. Tryb fabularny to zbiór krótkich „misji” trwających często po trzy minuty, w których więcej jest gadania Sery (pani SI prowadzącej gracza za rękę) niż właściwego zadania (skanowanie ryb, odkrywanie różnych miejsc itp.). Dodatkowo każdy następny rozdział historii dostępny jest dopiero po przeskanowaniu określonej liczby morskich stworzeń liczonych… w tysiącach. Samo skanowanie jest proste i po „złapaniu” ryby możesz dowiedzieć się o niej kilku interesujących informacji. Twórcy wielokrotnie chwalili się, że do poznania jest ponad 500 stworzeń i to jest prawdziwy rarytas dla fanów podwodnego życia. Najlepiej cieszyć się tą zaletą w rozgrywce solo.
W czasie nurkowania możesz natknąć się na znane gatunki, różnorodne okazy, wyjątkowo trudne do zapamiętania nazwy czy nawet mityczne stwory. Przyznaję, że ciekawym doświadczeniem było pływanie obok ogromnego walenia, budzącego postrach rekina czy wielkiej orki. Na trailerach widziałem możliwość natrafienia na wraki statków, starożytne ruiny czy tajemnicze jaskinie. To wszystko prawda, jednak nawet jedna lokacja nie wywołała u mnie efektu „wow”. Wraki są brzydkie i nie ma w nich nic tajemniczego, ruiny pozbawione są jakiegokolwiek klimatu, a jaskinie, przesmyki czy wnęki to całkowite nieporozumienie.
Płynę sobie obok wielkiej skały i po chwili zza winkla pojawia się klasyczny wrak okrętu, który z pewnością kryje w sobie jakieś tajemnice. Wpływam do środka, a tam znajduje się jedna większa wnęka prowadząca do malutkiej kajuty – no cóż, mimo zdziwienia staram się ją dokładnie przeszukać. Znajduję gitarę (?), wypływam i mogę dalej eksplorować zakątki mapy w poszukiwaniu kolejnych dziwnych znalezisk. Meble, sukienki, walizki, kapelusze czy teleskopy naprawdę nie są skarbami jakie chciałbym odnaleźć w zardzewiałej skrzyni na dnie morza, ale na szczęście są też monety, naszyjniki, miecze i inne bardziej wartościowe znaleziska.
Wspólne nurkowanie z napotkanymi graczami (do 30 osób) to dość intrygujące rozwiązanie, które potrafi lepiej relaksować i cieszyć. Wiele razy znalazłem skarby pozostawione przez innych, wspólnie eksplorowałem ruiny czy zaznaczałem warte uwagi miejsca czy pływające okazy. Niestety brak porozumienia głosowego sprawia, że komunikacja za pomocą różnych gestów czy pozycji jest mocno utrudniona. Poza tym za zdobytą walutę możesz zmieniać części ubioru, bawić się kolorami, kupować nalepki na kostium czy emotki określające przeróżne pozycje. Niestety nawet ta opcja mogłaby prezentować się o wiele lepiej i nie ma w tym żadnej magii.
Graficznie Endless Ocean Luminous prezentuje się poprawnie, jednak nie jest to szczególnie piękna produkcja. Płynność rozgrywki jest zadowalająca, podobnie jak doczytywanie tekstur ale czasami z pewnością natrafisz na brzydko wyglądające okazy jak ryba płaszczka, która prezentowała się strasznie… kanciasto. Plusem podczas wodnych penetracji z pewnością jest spokojna, relaksująca muzyka potrafiąca naprawdę uspokoić podczas szukania kolejnych gatunków. Wiele razy przekonałem się, że cichemu nurkowaniu czegoś brakuje i cieszyłem się kiedy pojawiały się wolne melodyjne akcenty.
Wyjątkowo namacalnie zawiodłem się na Endless Ocean Luminous, bo miałem nadzieję na nutkę tajemniczości, tryb odkrywcy z prawdziwego zdarzenia, miejsca aż proszące się o ich zbadanie czy niezapomniane momenty. Ta nowa ekskluzywna pozycja Switcha jest wyjątkowo pusta, pozbawiona emocji i pełna powtarzalności. Zdaję sobie sprawę, że fani nurkowania mogą znaleźć kilka plusów więcej niż ja, jednak ogólnie nie tak wyobrażałem sobie te wirtualne podwodne ekspedycje. Twórcy tak bardzo skupili się na dodawaniu do encyklopedii kolejnych okazów, że całkowicie zapomnieli o głębi i klimacie podwodnych wrażeń. Pole do popisu w tym temacie jest ogromne, ale recenzowany symulator mógłby być szkolnym przykładem niewykorzystanego potencjału. Wracam do trzy razy tańszego Dave the Diver, bo tam każde nurkowanie jest wyjątkowe i sprawia wiele frajdy.