Recenzja gry Breached

Breached

Jeszcze parę lat temu, gdy tzw. „symulatory chodzenia” dopiero zaczynały pojawiać się na rynku, odmawiano im prawa do bycia pełnoprawnymi grami na podstawie ich minimalnej interaktywności. Była to niesprawiedliwa ocena – interaktywność ma wszak różne poziomy, a dobrym grom z reprezentowanego nurtu nie sposób odmówić jest dobrego wykorzystania formy; przecież historie takie jak Firewatch nie miałyby siły przebicia, gdyby zostały opowiedziane w inny sposób.

O wiele bardziej od ograniczonej interaktywności martwi mnie jednak ta bezmyślna – wrzucona po to, żeby na siłę uczynić konkretny element bardziej grywalnym. W najlepszym wypadku oznacza to, że poszczególne systemy i mechaniki choć działają, nie mają większego sensu. W najgorszym otrzymujemy słynną scenę pogrzebu z Call of Duty: Advanced Warfare (kiedy gra rozkazuje Ci oddać hołd wciskając konkretny klawisz; ot, podniosła scena położona przez nieprzemyślane oddanie spraw w ręce gracza). Największy żal mam jednak wtedy, gdy zaczynam się zastanawiać, po co w ogóle opowiadana historia jest grą…

Piknik na skraju apokalipsy

Daleka przyszłość. W Breached wcielisz się w niejakiego Corusa Valotta, mieszkańca Nowej Kaledonii, który budzi się z hibernacji, nie pamiętając absolutnie niczego. Wokół niego znajdują się wyłącznie ruiny, brak jest również śladów życia. Corus zamknięty jest w schronie, zaczyna brakować mu powietrza, a w dodatku nie ma paliwa – wszystkich zasobów wystarczy mu jedynie na siedem dni życia. Jedyny jego kontakt ze światem zewnętrznym odbywa się za pomocą dronów, którymi przemierza zrujnowaną planetę. Gra dzieli się na główne segmenty – te, mające miejsce w schronie i takie, w których sterujesz wspomnianym już dronem. W bunkrze masz dostęp do dzienników, z których stopniowo dowiesz się, jakim cudem znalazłeś się w zaistniałej sytuacji oraz do małego laboratorium, gdzie spróbujesz zsyntetyzować paliwo z tego, co akurat znajdziesz na zewnątrz. Każda czynność – z wyjątkiem czytania archiwów – zużywa energię, co przekłada się na ograniczoną pulę ruchów na dzień.

Do tego momentu mogłoby Ci się wydawać, że Breached to gra survivalowa z systemem craftingu i otwartym światem. Nie, rzeczywistość jest znacznie prostsza, bardziej minimalna i prawdę powiedziawszy – rozczarowująca.

Breached

Historia opowiadana jest dwutorowo. Zapiski obejmują tydzień po przebudzeniu Corusa oraz daleką przeszłość – kilkadziesiąt, sto, dwieście lat wstecz. Nie jest to bowiem typowa historia o amnezji – Breached otwarcie mówi o tym, że nie jest to pierwszy raz Corusa w hibernacji i że odkrycie prawdy o jego obecnej sytuacji nie musi koniecznie być pozytywnym doświadczeniem. Zapiski z teraźniejszości wpływają na Twój dostęp do archiwów – każdego dnia będziesz wybierał spośród notatek Valotta słowa-klucze, które wpłyną z kolei na ton jego dziennika i dadzą dostęp do innych części jego pamiętników.

W grze słychać echa „Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich. Planeta nawiedzona jest przez dziwne anomalie objawiające się pod postacią kolorowych kul energii, które modyfikują prawa fizyki na drobną skalę i w niewyjaśniony sposób wpływają na działanie urządzeń elektrycznych, wliczając w to drony. Również egzystencjalne wątpliwości, narastająca paranoja i coraz ostrzejsze samobiczowanie się widoczne w dziennikach z przeszłości przywołują ostatni rozdział „Pikniku”, gdy protagonista Redrick Shoehart wyrusza w praktycznie samobójczą misję na teren radioaktywnej, obcej Zony. Ten klimat powolnego popadania w szaleństwo i braku wyjaśnień to najmocniejszy punkt Breached.

Sama historia Corusa Valotta jest ciekawa, ale koniec końców, to narracyjna porażka. Opowieść jest poszatkowana i pozornie niezrozumiała, co mógłbym zaakceptować, gdyby Breached zadbało o zbudowanie faktycznej więzi emocjonalnej z Corusem i było bardziej skłonne do pokazania graczowi swojego świata. Niestety, zapiski są w większości bardzo mętne i dają niewielkie wyobrażenie na temat realiów Nowej Kaledonii. Wspomniana nieliniowość narracji to ostatecznie bujda, bowiem samych notatek nie ma tak dużo – podczas pierwszego podejścia do gry, które ostatecznie zakończyło się porażką, odkryłem 43 z pośród 53 notatek oraz połowę sekretnych – tych pozornie trudniej ukrytych.

Breached

Weekend z książką, nie z Breached

Rozgrywka właściwa rozczarowuje jeszcze bardziej. Po przejęciu kontroli nad dronem, Breached robi z początku świetne wrażenie – to naprawdę ładna gra. Postapokaliptyczna Nowa Kaledonia wygląda świetnie i przywołuje na myśl kadry z „Marsjanina” oraz „Interstellar”, twórcy mądrze korzystają również z filtrów i aberracji chromatycznej, bez popadania w przesadę. Lokacje są jednak jedynie trzy, w dodatku niespecjalnie rozległe. Nie ma też przesadnie wiele do robienia. Ot, pobranie maksymalnie trzech próbek minerałów do syntezy paliwa lub kapsuł z częściami do naprawy schronu, unikając po drodze licznych anomalii.

Ponadto możesz zauważyć, że nie wspominam o eksploracji terenu. To dlatego, że w Breached nie ma czego eksplorować. Lokacje są ładne, ale jałowe – to po prostu ruiny bez kontekstu i charakteru, niestarające się ukryć, że to zwykłe poziomy w grze wideo. Nie pomaga również samo sterowanie dronem – korzystasz jedynie z myszki, zwiększając i zmniejszając prędkość odpowiednio lewym i prawym przyciskiem, a wszelkie interakcje z otoczeniem rozwiązuje się poprzez zatrzymanie się w miejscu. Podczas normalnego przemierzania lokacji jest to dość irytujące, podwójnie zaś, gdy gra wymaga lawirowania pomiędzy anomaliami bądź pokonywania przepaści za pomocą naturalnych ramp. Wreszcie praca w laboratorium ograniczająca się do kilku kliknięć. Twórcy podkreślają, że jest konkretna metoda, którą dochodzi się do idealnej mieszanki – ja znalazłem ją zwykłym przypadkiem i gdyby okazało się, że trzeba się zdać wyłącznie na łut szczęścia, absolutnie bym w to uwierzył.

Breached nie jest długą grą, to raczej tytuł na jedno, dwa weekendowe posiedzenia. Jednak właśnie przez to nasuwa się parę pytań: po co w takim razie to siekanie fabuły i budowanie pozorów nieliniowości? Dlaczego wszystko wymusza na graczu metodę prób i błędów oraz rozpoczynania rozgrywki od nowa, skoro praktycznie nic tego nie uzasadnia? Na co ten miszmasz mechanik, skoro żadna z nich nie została rozbudowana ponad zwykłą funkcjonalność? Cenię minimalizm gameplayu przy jednoczesnym szacunku do twórcy, jednak Breached losowością zwyczajnie irytuje. Nie są to elementy w żaden sposób uzasadnione i prawdę powiedziawszy wolałbym, gdybym tę historię i ten świat poznawał całkiem pasywnie.

Grając w Breached miałem w głowie jeszcze jedno pytanie. Chyba najgorsze, jakie można w takiej sytuacji zadać: dlaczego to jest gra? Gameplay męczy, fabuła nic na tym nie zyskuje. Gdyby ta historia została opowiedziana w formie nowelki, odszedłbym od niej całkiem zadowolony.


Historia, klimat gry, oprawa graficzna. To chyba tyle plusów…

Długość gry, implementacja metody prób i błędów, słabo poprowadzona narracja, męcząca rozgrywka, jałowość planety – w skrócie, są znacznie lepsze pozycje czekające na Twoją wypłatę.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*