Głównym grzechem Homefront: The Revolution w dniu premiery była kiepska optymalizacja. Drastyczne spadki płynności rozgrywki na konsolach wręcz uniemożliwiały przeprowadzenie rewolucji w kraju ogarniętym koreańską okupacją. Jak sytuacja wygląda po kilku miesiącach / aktualizacjach?
Włączając Homefront: The Revolution w okolicach premiery na PlayStation 4, przecierałem oczy ze zdumienia. Nie mogłem uwierzyć, że w dopiero co wydanej strzelaninie nie da się… strzelać. Spadki płynności rozgrywki do 20 klatek na sekundę całkowicie uniemożliwiały „zabawę” w partyzanta. Miejskie potyczki z dwoma wrogami jednocześnie niemal zawsze kończyły się śmiercią, a klatkowanie czuć było nawet podczas pobytu w ciasnej kryjówce.
Wyraźnie zdegustowany takim obrotem spraw (pomimo tego, że już na początku doceniłem graficzne wykonanie zrujnowanego miasta, prezencję broni, rozległą mapę oraz szeroki wachlarz upgrade’ów), postanowiłem zakończyć moją przygodę z tym tytułem. Twórcy jednak od samej premiery obiecywali patche eliminujące błędy i poprawiające płynność rozgrywki. Czy dotrzymali słowa?
Cztery miesiące The Revolution
Właśnie tyle czasu zajęło ekipie Dambuster Studios doprowadzenie swojej najnowszej produkcji do stanu używalności na PS4. Niemal całkowicie zapomniana pozycja, po czterech miesiącach dostała drugą szansę. Od razu po przeczytaniu informacji o kolejnej łatce, znacznie poprawiającej wydajność gry, postanowiłem spróbować swoich sił z koreańskim okupantem. Cieszy fakt, że twórcy nie poddali się i postanowili za wszelką cenę zmazać z siebie brzemię całkowitej porażki.
Dopiero teraz mogłem spróbować przeprowadzić rewolucję w Filadelfii, prezentującej się naprawdę wyśmienicie. Właśnie dość szczegółowa grafika, daleki horyzont i pozytywnie prezentujące się ulice miasta były odpowiedzialne za brak płynności rozgrywki. Programiści tak bardzo skupili się na graficznym wykonaniu i detalach, że nie zdążyli uporać się z konsolową wydajnością. Tylko po co było wydawać tak niedopracowany produkt?
Odpowiedź na to pytanie znają tylko twórcy i wydawca. Zbliżające się terminy, goniące deadline’y i pośpiech pozostawiły sporej wielkości rysę na produkcie, a przecież gdyby gra została wydana we wrześniu z pewnością nie dostałaby tak słabych ocen. W porównaniu z pierwszą częścią, The Revolution prezentuje się o niebo lepiej, a zabawa w partyzanta ma szansę naprawdę wciągnąć odbiorcę. Oczywiście rozgrywce wciąż daleko do stałych 30 klatek na sekundę ale w porównaniu z premierową klapą, teraz przynajmniej da się grać.
Drugi zryw na koreańskiego okupanta
To dość wielka produkcja, jeśli wziąć pod uwagę oddany do eksploracji obszar miasta, misje fabularne i poboczne, przejmowanie posterunków, personalizację postaci, zdobywanie umiejętności czy ilość dostępnego arsenału. Widać niesamowity potencjał drzemiący w tym projekcie, niestety nie wykorzystany do końca. Wygląda na to, że developer miał setki pomysłów i patentów, zapominając całkowicie, że oprócz ilości główną rolę w produkcji powinna odgrywać też jakość. Wielce prawdopodobne jest to, że twórcy po prostu nie wyrobili się w czasie, a naciski ze strony wydawcy w związku z majową premierą były niemałe. Sytuacja jest bliźniaczo podobna do Assassin’s Creed: Unity, gdzie ewidentnie widać było pośpiech…
Nie chcę pisać, że Homefront: The Revolution to świetna strzelanina. Daleko jej do tego, ale drugie podejście do brytyjskiej produkcji to całkiem inne doznania, możliwość poznania gry i kilkanaście godzin dość przyjemnego biegania po Filadelfii. Nie można przejść obojętnie obok dużej ilości dostępnego arsenału, ciekawych gadżetów używanych na polu walki, partyzanckiego klimatu oraz cieszącej oko grafiki. Dałem się nawet wciągnąć w kooperację w trybie Ruchu Oporu, choć wielu chętnych do grania nie ma. Dambuster Studios powinno wiedzieć, że przez koszmarne spadki płynności rozgrywki ich rodzona w wielkich bólach i problemach produkcja, niemal została natychmiast zapomniana. Bo jaki procent zawiedzionych graczy teraz wróci do The Revolution? No właśnie. Niewielki.
Gra ma też wiele wad (kiepska SI wrogów, powtarzalność zadań czy wciąż niewyeliminowane błędy techniczne), jednak nie można nie docenić włożonej pracy zespołu z Wielkiej Brytanii w tę amerykańską rewolucję. W obecnym stanie tytuł jest już grywalny na konsolach i jeśli tak samo jak ja czekałeś, aby dać grze drugą szansę, teraz jest ku temu własciwy moment. Rewolucji tu nie znajdziesz, ale przy znacznej obniżce ceny warto spróbować uratować Stany Zjednoczone z rąk brutalnego okupanta.