To jest właśnie chwila, na którą czekałem całe życie. Kilkanaście lat morderczych treningów, niezliczone kilometry przejechane w trakcie wszelkiej maści wyścigów w różnych klasach rozgrywkowych; cała masa niepowodzeń, z których zawsze wychodziłem obronną ręką i nowymi wnioskami na przyszłość, równie duża ilość zwycięstw skutecznie budujących mój wizerunek, a do tego ciągłe udoskonalanie umiejętności i wiedzy. Wszystko po to, aby osiągnąć jeden cel – mistrzostwo F1.
Gdyby ktoś kilkanaście lat temu powiedział mi, że będę siedział za kierownicą najszybszych bolidów świata i ścigał się jak równy z równym z najlepszymi kierowcami rajdowymi naszych czasów, roześmiałbym się tej osobie w twarz. Ale dzisiaj nieprawdopodobne staje się możliwe – za chwilę wcisnę pedał gazu, w ułamku sekundy skoordynuję sprzęgło ze skrzynią biegów i rozpocznę walkę o splendor i status legendy.
Wszystko rozpocznie się na torze w Melbourne, w słonecznej Australii, gdzie razem z całym zespołem BMW Sauber jesteśmy już od kilku dni. Za mną wycieńczające, diabelnie trudne, ale jednocześnie niezwykle udane sesje treningowe oraz kwalifikacje do wyścigu. Udane tym bardziej, że nikt poza ludźmi z naszej ekipy specjalnie we mnie nie wierzył. Zresztą, nie ma się co dziwić. Jestem nowicjuszem, który wprawdzie wdarł się do wyścigowego świata z wielką pompą, ale mimo wszystko dopiero zaczyna swoją przygodę. Nadal jeszcze czuję przyjemny dreszcz emocji na wspomnienie rozmowy z moją agentką, która poinformowała mnie o szczegółach kontraktu. Czułem się wówczas jakbym rozbił bank! Nie mogłem zawieść jej oczekiwań. Co więcej, nie mogłem zawieść siebie! Dlatego do pierwszego rajdowego weekendu w mojej karierze podszedłem maksymalnie skupiony, pozytywnie nastawiony, ale i z potężną dozą pokory.
Najpierw udałem się na spotkanie z całą armią mechaników i inżynierów, z którymi długo i bardzo szczegółowo omawiałem założenia konfiguracji mojego bolidu. Dobór odpowiednich opon do warunków na torze, ustalenie taktyki jazdy uwzględniającej ilość pit-stopów oraz możliwych komplikacji pogodowych, modyfikacje kątów nachyleń skrzydła przedniego i tylnego, analiza poziomu docisku, ustawienia hamulców i kolejne raporty dotyczące aerodynamiki pojazdu to tylko wybrane z wielu elementów, na które jako kierowca miałem wpływ przed pojawieniem się na torze. Przyglądając się tej skomplikowanej maszynie jaką jest bolid Formuły 1, trudno nie dziwić się temu, że jego produkcja kosztuje ponad 100 mln dolarów. Im więcej wysiłku i intensywnej pracy włożone zostanie na etapie przygotowania do wyścigu, tym większa szansa na jego ukończenie w jednym kawałku, nie mówiąc już o możliwości osiągnięcia zadowalającego wyniku.
Kiedy zakończyliśmy pracę nad ustawieniami, przyszedł czas aby przetestować je w trakcie sesji treningowych. Cały zespół zawsze podchodzi do nich z wielkim profesjonalizmem i traktuje je tak samo jak właściwy wyścig. W trakcie trzech prób musiałem zrealizować konkretne cele: zapoznać się z torem poprzez uzyskanie optymalnej prędkości przy jednoczesnym perfekcyjnym wyczuciu wszystkich jego fragmentów (m.in. łuki, proste z DRS), przejechać min. 7 pełnych okrążeń przy możliwie najmniejszym zużyciu opon i oczywiście osiągnąć tempo jazdy dające szanse na dobrą pozycję startową. Z mojej perspektywy, kluczowe znaczenie miało wykucie na pamięć sekwencji zakrętów oraz wypracowanie odruchowych reakcji mogących mieć niebagatelne znaczenie w trakcie jazdy. Każdy przejazd kończył się mokrymi od emocji dłońmi i zmęczeniem, będącym efektem ciągłego skupienia. Cały ten trud był jednak na wagę złota, gdyż realizacja celów przekładała się na możliwość dalszego rozwoju osiągów mojej maszyny, dlatego zaciskałem zęby i robiłem, co do mnie należy.
Kiedy przyszedł czas na kwalifikacje, nie byłem już anonimowym zawodnikiem, ponieważ wszyscy zawczasu wiedzieli na co mnie stać. Wykręciłem całkiem niezły wynik w trakcie testowania bolidu (13 w stawce) czym wysłałem jasny sygnał świadczący o tym, że nie dam się łatwo pożreć bardziej doświadczonym konkurentom. Smaku całości dodawał fakt, że tak jak w każdym zespole, rumieńców zaczęła nabierać wewnętrzna rywalizacja między mną i partnerem z drużyny (Felipe Nasr), w której ja póki co prezentowałem się znacznie lepiej. Założenia na sesję kwalifikacyjną, przekazane mi telefonicznie przez agentkę, były proste – miałem wypracować przynajmniej 14 pozycję startową oraz pokonać kolegę z teamu. Siedząc w specjalnie dla mnie wyprofilowanym fotelu bolidu, odliczając sekundy do opuszczenia pit-stopu, starałem się opanować nerwy i skupić na czekającym mnie wyzwaniu. W końcu wyjechałem!
Już pierwszy zakręt, mimo morderczych treningów, sprawił mi wielką trudność. Opanowałem jednak pojazd i pomknąłem dalej, w myślach odtwarzając kolejne metry toru oraz zakorzenione w pamięci mięśniowej dłoni ruchy kierownicą. Odpowiednia koordynacja skrzyni biegów, sprzęgła, hamulca, gazu, przycisków komunikacji z inżynierem czy bieżącej modyfikacji samochodu przy jednoczesnej szalonej prędkości momentami wydawała mi się po prostu niemożliwa. Z okrążenia na okrążenie jednak, solidnie przepracowane minuty na torze zaczęły przynosić odpowiednie rezultaty. W efekcie, ukończyłem kwalifikacje z 13 wynikiem i mogłem zacząć myśleć o zbliżającej się finałowej rozgrywce weekendu.
Następnego dnia na torze w Melbourne już od rana słychać było diabelny ryk kilkuset konnych silników, trybuny pękały niemalże w szwach, wszędzie mieniły się wspaniałe kolory poszczególnych stajni, a ja miałem za chwilę zacząć pierwszy poważny test swoich umiejętności.
Lewis Hamilton z pole-position, za nim Daniel Ricciardo i Sebastian Vettel – to była pierwsza trójka wyścigu. Ja zająłem swoje miejsce w 7 linii obok Nico Rosberga. Ostatnie uwagi od mechaników, rzut oka na ustawienia bolidu oraz szybka analiza strategii zakładająca bardziej agresywną jazdę, a co za tym idzie większą ilość zjazdów do pit-stopu. Wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik. Kątem oka jednak spoglądałem na niebo, które z minuty na minutę zasnuwało się coraz większą ilością ciemnych, deszczowych chmur… Poprosiłem o aktualne prognozy i okazało się, że w ciągu najbliższych 30 minut należy spodziewać się prawdziwej ulewy. Pozostało tylko liczyć, że słoneczna aura utrzyma się jak najdłużej.
Cały wyścig to była istna karuzela emocji i zwrotów akcji. Pierwsze kilkaset metrów zamieniło się w prawdziwą walkę o utrzymanie pozycji. Jadąc opona przy oponie myślałem tylko o tym, żeby nie wypaść z toru i dojechać w jednym kawałku do pierwszego zakrętu. Potem nie było lżej, gdyż cały czas widziałem w lusterkach naciskającego na moją pozycję Rosberga. Wiedziałem, że na prostych nie mam z nim szans i tylko jadąc naprawdę mądrze mogłem uniknąć wyprzedzenia. Dojeżdżając do pierwszego zaplanowanego pit-stopu przed 10 okrążeniem nadal byłem w środku stawki; miałem jednak świadomość, że kiedy z niego wyjadę, będę musiał wszystkich gonić. Tak też się stało. Kolejne sześć okrążeń spędziłem zamykając stawkę, aż do momentu, kiedy w słuchawce usłyszałem mojego inżyniera informującego o zbliżającym się deszczu. Nie namyślając się długo podjąłem decyzję
o założeniu odpowiednich opon. Okazało się, że byłem jednym z pierwszych, którzy zdecydowali się na taki manewr, co było świetnym posunięciem, gdyż już po chwili wszyscy musieli zmierzyć się z urwaniem chmury. Następne minuty to moja popisowa wręcz jazda i powrót na 13 miejsce, którego nie oddałem już do końca.
Grand Prix Australii wygrał L. Hamilton, a ja otrzymałem wiele pochwał i wyrazów uznania od członków zespołu. Patrząc jednak na stojących na podium kierowców, mokrych od strzelających szampanów, czułem w środku niedosyt. Wierząc, że przede mną jeszcze wiele sezonów w bolidzie F1 obiecałem sobie, że jest tylko kwestią czasu, kiedy to ja będę cieszył się ze zwycięstwa!
Niezwykle intensywna immersja, rewelacyjna grafika, możliwość modyfikacji ustawień bolida a nawet świetny klimat poszczególnych torów składają się na opinię o doskonałej grze!
Rażą jedynie do znudzenia powtarzane cut-sceny…
mafiamix
małe to zdjęcie okładki ale Piotra poznaje 😉
Marcin Jaroszewicz
Gra daje możliwość stworzenia własnej okładki czy zabawa samodzielna?
Ustatkowany Gracz
To tylko drobna modyfikacja graficzna, która w ten sposób podkreśla wartość artystyczną całej recenzji 😉