Brutalność w grach to temat powracający niczym bumerang. Niestety, rzucający nim umysłowi aborygeni niewiele o grach wiedzą. Dla nich to cel jak każdy inny, który powinien zostać strącony.
Na szczęście rzecz dotyczy amerykańskiego stanu Pensylwania, którego rządowi przedstawiciele pracują nad potencjalnym wprowadzeniem podatku od sprzedaży brutalnych gier. Jak wyglądałoby to w teorii? Otóż w sytuacji, w której gra otrzyma rating M lub Adults Only według amerykańskiego systemu klasyfikacji gier ESRB, zostanie doliczona stosowna opłata podwyższająca cenę takiego tytułu o niecałe 40 zł (przeliczając na polską walutę). Nadwyżka natomiast trafiałaby na specjalnie w tym celu założony fundusz, z którego środki rozdysponowane byłyby na zwiększenie bezpieczeństwa w szkołach, w których sukcesywnie dochodzi do strzelanin.
Dochodzimy zatem do kuriozalnego wniosku, że to brutalne gry bezpośrednio wpływają na akty agresji w szkołach. Nie rodzice mający w dupie własne pociechy; nie środowisko, którego nie tylko nie nadzorują, ale i często nie rozumieją dorośli. Nawet nie powszechny dostęp do broni czy choroby psychiczne. Nie, to wina fizycznego produktu. Często kupowanego zresztą przez opiekunów, z pełną świadomością olewających dotychczasowe oznaczenia…
Warto również dodać, że na końcu tak skonstruowanego łańcucha pokarmowego są gracze, którzy wspomnianą nadwyżkę będą musieli uiścić podczas zakupu ulubionej gry – obojętnie czy w cyfrowej, czy pudełkowej formie.