Młodzież Contra?

Contra to jedna z tych klasycznych serii gier z bardzo prostym problemem: nie za bardzo da się ją ulepszyć ani specjalnie pobawić z formułą. W sercu jest to wybitnie japoński w tonie pastisz amerykańskiego kina akcji lat 80. i wrażliwości tamtej epoki. Bohaterowie wyglądają jak Stallone i Arnie, pędzą po wcale-nie-wietnamskich dżunglach i szerzą napalmem wolność, że w piekle aż Ronald Reagan się wzruszył. Ty biegasz w prawo i strzelasz do wszystkiego co się rusza, unikając tego, co strzela w Ciebie. Jest super trudno, bo Ty możesz przyjąć jeden strzał na „życie”, więc ostatecznie chodzi tu o perfekcjonizm i wracanie do poziomów, aż nauczysz się ich na pamięć. Jest to koncept banalny i też przez to genialny, który w zasadzie trafił w dziesiątkę już w swoim debiucie z roku 1987.

Contra, czyli historia o tym, jak lepsze jest wrogiem dobrego

Problem w tym, że ciężko jakoś znacząco iterować na koncepcji, która już za pierwszym razem udała się w zasadzie idealnie. Można dołożyć fabuły, dodać postaci i broni, pobawić się trochę akcentami – jak Hard Corps i Shattered Soldier, które położyły nacisk na walki z bossami. Nie da się za to specjalnie mieszać z tą formułą. Boleśnie przekonało się o tym Konami w 2004 i 2019 roku, przy okazji produkcji Neo Contra i Contra: Rogue Corps. W obu zrezygnowano z formatu sidescrollera na rzecz strzelaniny z widokiem z góry na dwie gałki analogowe. Efekt był dość opłakany, bo chociaż gry nie były tragiczne, werdykt był zgodny: to nie jest Contra.

Na obrazku: jeden z członków Contra zmierza w przepaść po złym skoku

Contra: Operation Galuga stanowi kolejną próbę wskrzeszenia serii przez Konami. Próby te podejmowane są raz na kilka lat, zwykle bez szans na zrobienie większego wiatru. Nawet bez majstrowania w formule, jest to mimo wszystko dalej Contra, gra piękna w swojej prostocie, która powiedziała niemal wszystko jeszcze w pierwszej odsłonie. Konami jednak nie rezygnuje, podejmując przy tej okazji kilka szczwanych decyzji.

Po pierwsze: zresetowali kanon, inkorporując postacie i wątki, które pojawiły się w serii później. Stąd Contra: OG (akronim ten jest nieprzypadkowy) jest remake’iem tej oryginalnej. Po drugie: nie zmienili formuły, tylko postawili na stare, dobre bieganie w bok i strzelanie. Po trzecie: zatrudnili WayForward, magików od arcade’owych powrotów. To zresztą nie ich pierwsze rodeo. Wcześniej majstrowali przy Contrze 4 na Nintendo DS, uznawaną za jedną z najlepszych części serii. Na papierze wygląda na to, że Konami poważnie odrobiło lekcje.

Contra: Operation Galuga składa hołd serii, ale nie na kolanach

Jest rok 26XX. Na archipelagu Galuga dzieją się złe rzeczy z terrorystami i bronią antygrawitacyjną. Celem wysprzątania bałaganu zostają wysłani topowi agenci Contry: Bill Rizer i Lance Bean, dwaj bohaterowie oryginalnej produkcji. Przyjdzie im ścierać się z robotami, starożytnymi strażnikami, ufokami, żołnierzami i biegać po ośmiu różnorodnych krainach. Fabuła, chociaż nawiązuje sporo do przeszłości sagi, jest mocno pretekstowa i nie sili się na nic ambitnego. Fanatycy serii znajdą tutaj dużo nawiązań i smaczków, a niedzielni gracze będą mieli po prostu zdrową bekę.

Contra: OG nie jest poważną grą

Zdrową, bo Contra: OG na szczęście nie traktuje się zbyt poważnie. Postacie nie należą do specjalnie rozpisanych, ale każda ma jakąś osobowość i jest tutaj kilka solidnych gagów. WayForward dobrze wiedziało, że tej gry nie da się zrobić inaczej. Musi być albo poważnie na granicy pastiszu (jak w Shattered Soldier), albo muszą być kompletne jaja. Wyszło urokliwie i zabawnie, również dzięki komiksowej oprawie. W zasadzie można się tylko przyczepić do mało dynamicznych, nieco przegadanych przerywników. Jeden na poziomie drugim jest zwyczajnie za długi i niepotrzebnie rozbija zabawę.

Contra: Operacja Biegnij i Strzelaj

Contra: OG wraca do korzeni serii. Biegniesz w bok – czasem wspinasz się po platformach do góry – i strzelasz do szatańskiej ilości wrogów na ekranie. Palec ze spustu zdejmujesz najwyżej po to, żeby coś przez chwilę widzieć. To jest zresztą może największy problem tytułu: czasem już naprawdę niewiele widać. Jest przy okazji tego wszystkiego bardzo, bardzo trudno. Operation Galuga nawet na poziomie trudności łatwym i ustawieniu sobie trybu paska życia (zamiast klasycznej śmierci na jeden strzał) potrafi dawać w kość. Szczególnie będzie dawać za pierwszym razem.

WayForward jest w swoim podejściu do serii bardzo ortodoksyjne i nie wymyśla cudów na kiju, żeby rozbić monotonię. Najbardziej znaczącą próbą są okazjonalne zabawy perspektywą. Czasem gra przesuwa się za plecy i chwilę podąża za bohaterami. Innym razem trasa po której biegasz robi się wyboista albo zaczynasz oglądać się w odbiciu lustrzanym. Z rzadka gra też serwuje niemalże „jump scare”, z nagła np. wybuchając coś przed Twoim nosem, by trzymać Cię w napięciu. Nie ma tego dużo – ale to dobrze, bo to co jest dostatecznie utrudnia przechodzenie etapów bez skuchy. Szczególnie, że można narzekać na responsywność sterowania. Kilkukrotnie zdarzyło mi się wciskać przycisk tylko po to, by skok nie został zaliczony lub został zaliczony zbyt późno. To akurat dość duża wada: czasem od jednego skoku będzie zależeć, czy nie trzeba zaczynać od nowa.

Jak widać, czasem w chaosie jest cięzko się połapać

Osobiście polecam tę Contrę w co-opie. Niekoniecznie jest łatwiej, bo na ekranie widać jeszcze mniej i łatwo się zakałapućkać, kto jest kim. Zakładam, że Contra: OG ma potencjał by zrujnować jakąś relację przy wspólnej próbie „masterowania” produkcji. Jest natomiast w ten sposób zdecydowanie więcej zabawy przy casualowych podejściach. Każdemu polecam pierwszy raz zagrać w to z kimś, czy to z przyjacielem czy partnerem, choćby na łatwym poziomie trudności. Gwarantuje to solidny wieczór lub dwa radosnych śmiechów.

(Prawie) Nic tu nie ma, można się rozejść

Wszystko byłoby cacy, jest tylko jeden szkopuł. Operation Galuga pozostaje też staroszkolna w podejściu do tego, ile tej gry jest. A jest jej niewiele, bo raptem osiem poziomów, które zajmą może półtorej godziny przy pierwszym podejściu. Po ukończeniu gry do roboty zostaje trenowanie etapów do perfekcji, odblokowanie trzech bohaterów i tryb wyzwań. Wyzwania są faktycznie ciekawe, bo wymagają np. ukończenia etapu bez oddania jednego strzału. Nie ma tego jednak wcale dużo – co bardziej uparci wymaksują tę grę w weekend.

Można pomyśleć, że się czepiam. W końcu ciężko wymyślać cuda wianki w Contrze, grze genialnej w swojej prostocie; fajnie, że nikt tego nie przekombinował. Zaakceptowałbym to zresztą bez problemu, gdyby Operation Galuga była produkcją z segmentu indie. Rzecz w tym, że nią nie jest. Za produkcję Konami liczy sobie 40 dolarów, czyli prawie 200 zł.

Nie przepadam za ocenianiem gier przez pryzmat ceny – to nie pistacje, żeby liczyć ile gram zabawy przypada na złotówkę. Niemniej Contra jest tytułem ubogim w zawartość i bez powalających wartości produkcyjnych. Ja mogłem zignorować cenę, bo dostałem grę do recenzji. Gdybym wydał na nią pieniądze, pewnie miałbym do siebie pretensje, że znowu beznadziejnie nimi dysponowałem.

Contra nie jest piękną grą, ale wygląda nieźle jak na to, czym jest

Słowem o wersji na Switcha: nie

Contra: Operation Galuga otrzymałem w wydaniu na Nintendo Switch i pragnę stanowczo odradzić kupowanie gry na starzejącą się już konsolę. Jest to zwyczajnie słaby port. Gra jest ładna i stylizowana grafika prezentuje się całkiem okazale, ale nie na tyle by tłumaczyć brak stabilnych nawet 30 klatek na sekundę. Sprawa jest o tyle ważna, że produkcja krztusi się niemiłosiernie, im większy na ekranie jest kocioł – a duży kocioł jest tu niemal zawsze. W casualowej konwencji to boleć nie będzie, ale jeśli zależy Ci na „wymaksowaniu” tego tytułu, to prędzej czy później te problemy techniczne dadzą Ci w kość.

Żeby dopełnić obrazu: Contra jest też pierwszą grą w mojej karierze grania na Switcha, która po prostu wykrzaczyła się do systemu. Lepiej sobie wersję na tę konsolę po prostu całkiem odpuścić, mimo że jest z wszystkich najbardziej poręczna.

Operacja Galuga udana, pacjent…

WayForward zrobiło dobre podwaliny pod kolejne części, ale to jednak trochę mało by się zachwycać. Jakkolwiek przyjemnie było zagrać w Contrę w roku 2024 i nie męczyć się przy tym, tak trudno jest mi Operation Galuga na Switcha polecić. Jeśli jesteś fanatykiem serii, prawdopodobnie znajdziesz lepszą i tańszą zabawę np. w grach indie (Blazing Chrome czy Valfaris). Ba, możesz nawet sięgnąć po prostu po Contra Anniversary Collection, czyli 10 gier w jednej – w wydaniu cyfrowym na konsole za jakieś 80 zł, a na Steam nawet za dychę. Po Contrę: OG możesz sięgnąć na promocji i to drastycznej – najlepiej nie w wydaniu na Switcha. Niestety, jego jakość zmusza mnie do odjęcia jednego oczka.

Plusy

  • jest śmiesznie
  • strzela się przyjemnie
  • nie ma udziwnień w formule
  • tryb wyzwań

Minusy

  • cena
  • sterowanie zostawia trochę do życzenia
  • niewiele zawartości
  • nędzny port na Switcha
3

Dostateczny

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.