Destiny 2: Poza światłem – recenzja

Zanim wziąłem się za Destiny 2: Poza światłem, mój licznik godzin spędzonych z grą Bungie pokazywał dokładnie… zero. Null. Nic. Jak się okazuje, być może właśnie dzięki temu mogłem się cieszyć najnowszym dodatkiem w stu procentach…

Przed tym, jak siadłem do gry musiałem odrobić lekcje. Wcześniej uniwersum Destiny 2 było mi zupełnie obce, więc nawet podstawowe pojęcia wydawały się nowe. Gdy już zaznajomiłem się z historią i tym, czym jest Ciemność, zaczęła się właściwa zabawa. Oto, po wielu latach walki z mrokiem, okazuje się, że teraz mamy okazję się z nim bratać. Bungie bez wątpienia zaserwowało zagorzałym fanom solidny mindfuck.

Tym razem główną nemesis jest Eramis – opętana rządzą mordu przywódczyni Upadłych. Jak się okazuje, nie wszyscy są zwolennikami romansowania z Ciemnością. Wśród nich jest znana z pierwszej części Destiny postać, tutaj pełniąca rolę sojusznika Strażników. Muszę przyznać, że fabuła jest na tyle dobrze poprowadzona, że po skończonym dodatku wziąłem się za główny wątek z podstawki. Zacząłem od rzyci strony, wiem, ale w sumie co mi tam? Co ważne, w trakcie niemalże dziesięciogodzinnego zwiedzania Europy, bawiłem się bardzo dobrze. Zastanawia mnie tylko „niski próg wejścia”, o którym słyszałem zanim zacząłem mroźną przygodę. Być może się starzeję (w sumie to na pewno), ale mój skill zdecydowanie nie wystarczał do luźnego przejścia dodatku. Jeśli Poza światłem miało być bardziej przystępne dla casuali, to ja jestem uber-casualem…

Dokładnie tydzień po premierze pojawił się nowy najazd. Krypta z głębokiego kamienia przewiduje zabawę dla sześciu Strażników i jak dla mnie – wypada bardzo dobrze. Rozgrywki online były emocjonujące, aczkolwiek zdecydowanie preferuję samotne wypady.

Poza światłem i moce Ciemności

Poza światłem umożliwia wykorzystanie Ciemności. Jest to bez wątpienia największa zmiana, jaką do tej pory zaserwowali twórcy. Z samych mocy można jednak w kampanii korzystać w ograniczony sposób, natomiast w rozgrywkach online nie do końca się one przydają. Dzięki wykorzystaniu Stazy możesz na przykład unieruchamiać wrogów, albo stawiać lodowe bariery. W teorii brzmi bardzo fajnie, na scrennach i trailerach wygląda jeszcze lepiej, a w praktyce wypada średnio. Wszystko przez to, że w trakcie PvE moc Ciemności niestety jest zbyt słaba, a z kolei w PvP sprawia, że dynamika starć drastycznie spada. Owszem, wygląda to efektownie, ale jest nieefektywne. Przykładem jest Wstrząsający atak Behemota. Jeśli już wejdzie, klękajcie narody, ale każdy doskonale wie, że Tytanów trzeba trzymać na dystans, więc mają oni niewiele okazji do zadania tego ciosu. Jest tym bardziej bolesne, że drzewko Zdolności i Fragmentów jest całkiem rozbudowane. Co ciekawe, aby je odblokować, trzeba najpierw ukończyć kampanię, w trakcie której masz kilkukrotnie możliwość korzystania ze Stazy.

Poza światłem

Sama Europa wygląda bardzo dobrze. Wszechobecny lód nadaje rozgrywce specyficznego klimatu, natomiast burze śnieżne ryją beret. Widoczność spada wówczas do minimum, co nadaje rozgrywce zupełnie innego wymiaru. Kilkukrotnie łapałem się na tym, że puszczam całą serię w wyimaginowanego przeciwnika. Zdarzało się też wrzasnąć z zaskoczenia, gdy wróg pojawiał się dosłownie znikąd.

Destiny 2: Poza światłem zapewniło mi kilkanaście godzin doskonałej zabawy. Gdyby nie fakt, że w kolejce czekają kolejne tytuły, najpewniej rozegrałbym jeszcze wiele potyczek online, a nawet ponownie przeszedł fabułę. Rozmawiałem z kilkoma weteranami Destiny 2 i najczęściej zarzucają oni dodatkowi wprowadzenie ograniczeń, których nie było przed premierą Poza światłem, jak chociażby upgrade ekwipunku, czy brak możliwości zwiedzania innych planet. Ciężko mi się do tego odnieść, dlatego jeśli sam jesteś wyjadaczem – ocenę atrakcyjności dodatku pozostawiam Tobie.

Plusy

  • Klimatyczna Europa
  • Ciekawa fabuła
  • Wymagający Najazd

Minusy

  • Niewykorzystany potencjał Ciemności
4

Dobry

Adam to ustatkowany gracz z krwi i kości. Mąż, ojciec, a także wieloletni miłośnik elektronicznej rozrywki w formie wszelakiej. Gry wideo traktuje jako coś znacznie powyżej zwykłego hobby, wynosząc je ponad inne pasje – muzykę i książkę – dostrzegając jednocześnie, jak wiele mają one wspólnego z innymi sferami jego zainteresowań.