Chyba każdy gracz, który w 1997 roku usłyszał „Namco” myślał „Tekken”. Król bijatyk rządził w salonach gier i domowych pieleszach. Wtedy pojawiło się Soul Blade, które w błyskawicznym tempie przejęło królewskie berło.
Tym, czego nigdy nie zapomnę, było intro. Zmiażdżyło mnie, zmieliło, połknęło bez popitki, po czym wypluło na podłogę kompletnie oszołomionego. To było absolutne mistrzostwo świata! Doskonała muzyka z wokalem Suzi Kim powaliła mnie na kolana.
Namco stworzyło fabułę, która w latach dziewięćdziesiątych w zupełności wystarczała. Oto dziesięcioro wojowników staje do walki o Soul Edge – potężny oręż, którego właściciel miał zyskać ogromną moc. Walczący kataną samuraj Mitsurugi, niezwykle szybki Li Long używający nunchaku, tajemnicza ninja Taki, potężny barbarzyńca Rock wymachujący ogromnym toporem, kompletnie wykręcony Voldo, młoda Seung Mi Na, pragnąca zaimponować ojcu, chcący sprawdzić swe umiejętności Hwang, dzierżąca boski oręż Sophitia, młody rycerz Siegfried oraz przesiąknięty złem pirat Cervantes. Postacie były bardzo zróżnicowane, co wymagało poświęcenia sporej ilości czasu na ich opanowanie. Co ciekawe, każdy z fajterów miał swoje powody, dla których chciał zdobyć broń. Mitsurugi, będąc świadomym tego, że Soul Edge jest potężnym, aczkolwiek demonicznym orężem, chciał je zniszczyć. Z kolei dla Li Longa głównym powodem wzięcia udziału w zmaganiach była żądza zemsty na Mitsurugim, który zabił jego ukochaną. Taki chciała zdobyć Soul Edge, aby ulepszyć swoją broń, Rekkimaru. Rock natomiast wierzył, że broń odpowie mu na pytanie, co się stało z jego rodzicami, którzy prawdopodobnie zostali zabici przez piratów. Każdy z wojowników miał dwa możliwe zakończenia: dobre i złe. Podczas końcowej animacji należało w pewnym momencie wcisnąć przycisk, co warunkowało odpowiedni wariant zakończenia.
To love!
Miłośnicy Tekkena zapewne bardzo dobrze pamiętają swój pierwszy kontakt z Soul Blade. W moim przypadku był to szok. Zmianie uległo właściwie wszystko. Zero jechania na oklepanych, ale sprawdzonych schematach. Pierwszą, najbardziej widoczną zmianą, była broń, której używało się podczas starć. Atak poziomy, pionowy oraz kopniak były podstawowymi ruchami. Zmieniono także blok, który wymagał wciśnięcia przycisku na joypadzie. System walki był w Soul Blade zdecydowanie bardziej dynamiczny. Combosy składały się z krótkich sekwencji ciosów, a nie ciągnących się w nieskończoność kombinacji. Niesamowite wrażenie robił system juggli, czyli obijania oponenta, który znajdował się w powietrzu, uprzednio podbity stosownym ciosem. Zabrakło też niekończących się aren. Należało się pilnować, bowiem nie dość, że lokacje mocno ograniczono, to jeszcze można było z nich wypaść, co natychmiast kończyło walkę.
W Soul Blade, oprócz podstawowego Arcade, dostępnych było kilka trybów, które do dzisiaj pojawiają się właściwie w każdej bijatyce. Tryb Edge Master Mode sprawił, że z zachwytu ponownie zaliczyłem glebę. Polegał o na tym, że grając danym wojownikiem stawało się przed szeregiem nietypowych zadań-walk. Należało np. pokonać oponenta jedynie przy pomocy rzutów lub juggli, ponieważ inne ataki nie skutkowały (nie kroiły energii). W innym zadaniu trzeba było się mocno streszczać, ponieważ pasek energii postaci, którą się walczyło, niebezpiecznie szybko topniał. Najciekawsze było jednak to, że w trakcie takiej przygody odblokowywało się nowe rodzaje broni, którą można było później walczyć. Poszczególne modele różniły się nie tylko wyglądem, lecz kilkoma cechami przypisanymi do każdego oręża. Jeden zadawał potężniejsze obrażenia, lecz spowalniał ataki, inny świetnie przebijał się przez blok, lecz sam był mało wytrzymały. Wspaniałe urozmaicenie.
To shine!
Grafika Soul Blade, mówiąc krótko, ryła beret. Szczególnie wspaniale wyglądające areny i efekty świetlne towarzyszące starciom. Miejscówki, w których się walczyło tętniły życiem. Do dziś pamiętam walkę na mknącej w dół rzeki, porządnie kołyszącej się tratwie, albo starcie na płaskowyżu, gdzie trawa kołysała się smagana wiatrem. Były nawet takie smaczki, jak sterowanie kamerą podczas powtórki po wygranej rundzie. Muzyka była doskonale skomponowana – w niewielu bijatykach wsłuchiwałem się w ścieżkę dźwiękową podczas walki. Tutaj robiłem to mimowolnie.
Sacrifice your soul
Jeśli masz w swoim konsolowym zbiorze PlayStation i jakimś cudem nie grałeś w Soul Blade – żałuj. Albo nie! Lepiej stań na uszach i zdobądź tę grę! Nie pożyczaj, nie graj godzinę u kumpla. Kup ją! Słowo „rewolucja” nawet dzisiaj pasuje do tej gry.
Platforma: PlayStation
Developer: Namco
Wydawca: Namco
Gatunek: bijatyka
Premiera PAL: 01.05.1997 r.