Hundred Days – recenzja

Hundred Days, gra stworzona przez studio Broken Arms Games wskoczyła na moją listę gier do przetestowania w zasadzie w chwili kiedy ją zlokalizowałem na platformie GOG. Zaciekawiła mnie idea, a mianowicie symulator winiarni. I choć nie jestem przesadnym fanem tego trunku, to jeżeli chodzi o gry symulacyjne z wielką ochotą po nie sięgam.

Dodatkowo pomysł na przełożenie na cyfrowy świat tak złożonego procesu jakim jest tworzenie wina wydał mi się na tyle kuszący, że nie mogłem sobie odmówić sprawdzenia, jak twórcy sobie z tą całą „zabawą” poradzili.

Graj, kombinuj i się ucz

Muszę przyznać, że już na samym początku Hundred Days zauroczyła mnie swoim realistycznym podejściem do winiarstwa. I to pomimo dosyć cukierkowej, przywodzącej na myśl mobilne tytuły otoczki wizualnej. Gra krok po kroku pokazuje proces tworzenia tego trunku i jest to bardzo rozbudowana wiedza.

Trzeba brać pod uwagę wiele najdrobniejszych szczegółów, takich jak wpływ pogody, jakość podłoża, długość leżakowania, ochronę przed różnymi pasożytami/chorobami, a także aspekt ekonomiczny. Całość jest niezwykle szczegółowa i musimy nadzorować praktycznie wszystkie czynności, zaczynając od etapu zasiania ziaren, a kończąc na butelkowaniu.

Główny mechanizm gry podobny jest do układania Tetrisa. Każda czynność przedstawiona jest jako karta, która po „zagraniu” zmienia się w klocek o różnych kształtach. Na przykład zbiór owoców to kwardrat, odciskanie soku to klocek w kształcie litery T, a degustacja to duża litera L. Każda też czynność może mieć odmienny czas trwania odzwierciedlający w jakimś zakresie jak to wygląda w rzeczywistości. Gracz musi umieszczać klocki na polu gry, a jeśli jakiś się nie zmieści, może nie zdążyć z odpowiednim działaniem.

To doskonale odzwierciedla zarówno upływu czasu, jak i problemy, z jakimi z pewnością zmagają się właściciele winiarni: jak ustawić poszczególne kroki, priorytety, co ile powinno trwać. Wszystko po to, aby na koniec stworzyć jak najlepszej jakości wino.

Po kilkunastu godzinach spędzonych przed ekranem laptopa mogę stwierdzić, że nie tylko bawiłem się całkiem dobrze, ale też sporo się dowiedziałem. Lubię tytuły, które nie tylko bawią, ale też uczą!

Rozwijaj swoje przedsiębiorstwo

Tym co na pewno ucieszy lubiących tego typu gry jest fakt, iż w Hundred Days mamy możliwość rozbudowy prowadzonej przez siebie winiarni. Zaczynamy z małym magazynem, skromną przestrzenią na wytwarzanie trunków, składzikiem na narzędzia, jednym gatunkiem krzewów oraz małym obszarem gry. Natomiast to co z tego raczej mało ekscytującego początku uda nam się (nomen omen) wycisnąć, zależy już tylko od nas.

Jest drzewko rozwoju, dzięki któremu można wprowadzać nowe technologie, maszyny i budynki. Można rozwijać marketing i nakręcać kamapnie promocyjne, a także oczwiście kupować nowe odmiany krzewów. To pozwala na napędzenie sprzedaży i osiąganie coraz większego sukcesu w tym ciekawym biznesie.

A nie jest to praca najłatwiejsza. Warto śledzić i monitorować ponoszone koszty oraz zwracać uwagę na to jak nasze decyzje przekładają się na nastroje klientów. Które wyprodukowane przez nas wina cieszą się najlepszym wzięciem, a które są raczej omijane na półkach sklepowych.

Z pewnością nastawianie się na szybki zysk w Hundred Days nie jest najlepszym pomysłem. Ta gra promuje cierpliwość… oj tak! A przyglądanie się jak na naszych oczach rośnie winiarska potęga potrafi być mocno uzależniające.

Powtarzalność, nieprzewidywalność

Trzeba przyznać, że Hundred Days jest grą całkiem niezłą, ale do ideału jej trochę brakuje. Przede wszystkim rozgrywka może nużyć powtarzalnością działań. Co prawda raz na jakiś czas „odpalamy” nowe odmiany win, puszczamy w ruch coraz to nowsze maszyny, stawiany nowe budynki, pozyskujemy liczniejszych i zamożniejszych klientów, ale jednak przez zdecydowaną większość czasu klikamy po prostu te same przyciski. Osoby szukające zróżnicowanych mechanik raczej dużej radości odczuwać tutaj nie będą.

Nie do końca udało mi się też rozgryźć system oceniania jakości tworzonych win. Każdorazowo przed etapem butelkowania następuje test smaku/jakości. W jego efekcie wyprodukowane przez nas trunki otrzymują ocenę na sali od 0 do 100 punktów. Oczywiście im bilżej „setki”, tym lepiej. Tym wyższa cena i większy popyt.

Brane są tutaj pod uwagę takie aspekty jak słodkość, kwasowość, poziom nasycenia taniną itp. Mimo moich starań nie udało mi się przebić pułapu 85 punktów. A nawet kiedy byłem blisko, to w większości przypadków miałem dojmujące wrażenie, że dzieje się to przypadkowo. Nawet kiedy starałem się powtarzać wcześniej opracowaną i sprawdzoną recepturę. Nie ukrywam, że ten specyficzny „szklany sufit” powodował u mnie całkiem sporo frustracji.

Złożoność oraz branżowy slang

Myślę też, że nie do końca przemyślany został w Hundred Days samouczek. Przejście go w całości zajmuje kilka godzin. Posiada swoją fabułę i krok po kroku wprowadza w świat gry, jednak niestety niemiłosiernie się dłuży. Przyznaję się bez bicia, że go nie ukończyłem.

Zdecydowanie lepiej bawiłem się w podstawowym trybie endless mode. Szukanie coraz lepszych rozwiązań bazując na własnych błędach, nie będąc jednocześnie ograniczonym niezbyt angażującą historią działa w Hundred Days zdecydowanie lepiej. Dużo frajdy dają też challenge, czyli oddzielne „scenariusze” w których musimy zrealizować konkretny cel, aby wygrać. A ponieważ są raczej trudne, to polecam je dla osób, które już trochę w Hundred Days pograją.

Uprzedzić tez muszę, że dzieło studia Broken Arms Games jest wręcz napakowane tekstem. Do tego gra nie oferuje polskiej lokalizacji, co w połączeniu z branżowym słownictwem może być barierą znacznie utrudniającą czerpanie przyjemności z rozgrywki.

Wino może nie najlepsze, ale moje!

Jak się zapewne domyślacie, Hundred Days oferuje też oczywiście opcję kastomizacji swojej własnej linii butelek z winem. Nie jest to może funkcja specjalnie rozbudowana, jakość graficzna i rożnorodność dostępnych opcji nie powala, ale swoją robotę robi. I nawet jeżeli klienci nie koniecznie wytwory prowadzonej przez nas winiarni pokochają, to przynajmniej będziemy mieli frajdę wprowadzenia na rynek swojego autorskiego pomysłu.

Chciałbym też podkreślić przyjemną dla oka oprawę graficzną oraz świetnie dobrane tło muzyczne. Audiowizualne opakowanie Hundred Days sprawia, że czas z nią spędzony upływa szybko i w miłej, relaksującej atmosferze.

Podsumowując, Hundred Days na pewno nie należy rozpatrywać w kategorii tytułu, który znajdzie dużą ilość zwolenników. A dla zagorzałych cyfrowych winiarzy twórcy przygotowali też dodatki jak np. Napa Valey, w którym można zmierzyć się z nowymi wyzwaniami na ziemiach amerykańskich. Ogólnie rzecz biorąc, trzeba mieć mocne strategiczno-ekonomiczne zacięcie, lubić „przekopywać się” przez sporą ilość informacji, dłubać w detalach i mieć cierpliwość w kontekście dążenia do rezultatów. Miłość do wina będzie oczywiście dodatkowo działać na plus.

W każdy innym wypadku, raczej szybko można się od tej charakterystycznej gry odbić. Ja od czasu do czasu będę do Hundred Days wracał, ale nie sądzę, aby była to przyjaźń długoterminowa.

Plusy

  • odzwierciedlenie procesu tworzenia wina
  • oprawa audiowizualna
  • można się dużo o winie nauczyć

Minusy

  • powtarzalność rozgrywki
  • brak polskiego tłumaczenia
  • branżowe słownictwo
  • wysoki próg wejścia
  • mało czytelny system oceniania wina
  • zdarzające się "zawieszanie" gry
  • zbyt długi i nużący samouczek
4

Dobry