...Czyli dystopijna przyszłość w której miasta zostały zjedzone przez Kirby'ego

Na pierwszy ogień, Kirby and the Forgotten Land wrzuca Cię prosto w sam środek dziwacznego mroku, jaki występował w tej serii od lat. Nie chodzi mi tylko o to, że historycznie finałowymi bossami w grach serii była np. gigantyczna, krwawiąca gałka oczna.

Sam pomysł na Kirby’ego jest dość, cóż, straszny i nieco obleśny. Różowy glutek wsysa napotkane przedmioty i przeciwników, a te znikają bezpowrotnie w otchłani, jaką jest Kirby, lub zostają wyplute jako wybuchające gwiazdy. Zdolniejsi wrogowie są mniej fortunni – ich nasz bohater przemiela na magiczne moce, pozwalające mu kraść cudze zdolności. Jest to głęboko popieprzona wizja, może nawet bardziej niż kwaśne przecież przygody braci Mario w Krainie Grzybów.

KiRby: Automata

The Forgotten Land nie zostawia jednak tego mroku na obrzeżach, a prezentuje go z marszu. Oto Kirby i jego ferajna zostają wessani przez tajemniczy portal do… tytułowej Zapomnianej Krainy, post-apokaliptycznej świata podobnego do naszego. Natura odzyskała planetę: pozostałości po biurowcach, autostradach, zamczyskach czy parkach rozrywki zalewa bezkresny ocean, fauna obrosła korpusy wieżowców. Świat wrócił w ręce bestii – pociesznych i uroczych, ale jednak bestii. Bestie te porwały Waddle Dee, okrąglutkie, pokraczne stworki ze świata Kirby’ego. Wraz z nim budują bazę wypadową z której wyruszą ratować swoich pobratymców i wrócić do swojego wymiaru.

Jeśli wydawało Ci się, że Mario wchodzący w interakcję z bardziej realistycznymi ludźmi to pokopany motyw, to Kirby jest jeszcze dziwniejszy. Jest coś zabawnego, przerażającego i po prostu fascynującego w przygodach komiksowego glutka, który biega po apokaliptycznych szkieletach metropolii rodem z The Last of Us; który wciąga małego skrzata jak odkurzacz i dzięki temu uczy się, jak wysadzić pół świata. A to ledwie czubek góry lodowej, bo pod koniec kampanii robi się już naprawdę grubo pod względem klimatu. Na własne oczy musisz zobaczyć, jak poryty robi się Kirby. Tę grę mogli zrobić wyłącznie Japończycy i mówię to z maksymalnym respektem. Dysonans trudno oddać na statycznym obrazku.

Czy mimo to ta gra nadaje się dla dzieci? Tak, bo to wciąż ciepła historia o przyjaźni, gdzie zło zostaje ukarane. Nikt nie ginie, a pytanie „gdzie Kirby chowa te wszystkie istoty, które wsysa?” pozostaje niezadane. Również w apokalipsie twórcy zdecydowali się szukać przede wszystkim piękna. Mimo mrocznego motywu w centrum, jest to ciepła i śliczna produkcja. Natomiast polecam grę mimo wszystko nieco starszym, albo bardziej obytym z obrzydlistwami dzieciakom, bo przynajmniej raz robi się tutaj grubo.

Kirby wsysa, też przed ekran

Kirby and the Forgotten Land jest grą platformową i debiutem serii w 3D. To znaczy, nie graficznie, ale do tej pory nawet w tytułach trójwymiarowych poruszałeś się zawsze w dwóch. Przed premierą pojawiały się porównania do Super Mario Odyssey czy Galaxy, ale bez przesady. Poziomy są po prostu większe, nieco bardziej otwarte, z większą wertykalnością i pochowanymi sekretami. Przejście w trzy wymiary udało się bardzo dobrze dzięki solidnym projektom poziomów. The Forgotten Land jest fajnie prowadzone. Zgrabnie przeplata się tutaj wartka akcja w postaci walk, skakania po zapadających się platformach z bardziej wyciszonymi momentami eksplorowania zakamarków czy rozwiązywania zagadek.

Kirby and the Forgotten Land to doprawdy dziki kontrast

Można najwyżej przyczepić się trochę do fizyki poruszania się w pionie. Kirby, jeśli akurat nikogo nie wessał, może wsysać powietrze i w ten sposób unosić się i powoli opadać niczym balon. Kirby nie może unosić się jednak w nieskończoność – pułap na jaki może się wznieść zmienia się wraz z wysokością, z jakiej zacznie się unosić. Oznacza to, że czasem jest trudno wyłapać, jak daleko można polatać z danego miejsca. To nie jest jednak duży problem, bo gra jest raczej pobłażliwa i większość wyzwań wymaga raczej uwagi i kreatywnego myślenia niż hiper refleksu.

Po podróży międzywymiarowej Kirby odkrył nową zdolność: żarłoczne stworzenie może teraz wsysać i przyjmować kształt przedmiotów nieożywionych. Kirby może więc np. „ubrać się” na napotkany samochód, przejmując nad nim kontrolę w scenie której nie powstydziłby się David Cronenberg. To cwany sposób na dodanie do gry zagadek i sekwencji, których nie da się rozwiązać za pomocą mocy kradzionych przeciwnikom. Połknięcie auta odblokowuje minigrę wyścigową, ale już np. stożek drogowy ma już szereg zastosowań, włącznie z możliwością wwiercenia się w ziemię. Wykorzystanie tej zdolności to najjaśniejszy punkt zagadek w tytule.

Kirby and the Forgotten Land jest w zasadzie perfekcyjną, wiosenną przejażdżką

Na każdym z przemierzanych etapów ratujesz wspomnianych Waddle Dees. Klatki ze stworkami (niczym w Raymanie) nie tylko poukrywane są po poziomach. Ratujesz cywilów poprzez wykonywanie wyzwań na każdym z etapów. Może to być znalezienie jakichś przedmiotów, odszukanie sekretnego przejścia, stanięcie w odpowiednim miejscu przyjmując odpowiedni kształt czy pokonanie wroga w podany sposób. Na zadania te wpadasz zwykle sam, gra podpowiada Ci kolejne po ukończeniu poziomu.

Tak, to screen z przygód Kirby'ego.

Poziom trudności tych zagadek – jak i całej gry – stoi na bardzo solidnym poziomie. Zagadki nie są trudne, więcej głowienia się jest nad ich znalezieniem. Przeciętny gracz znajdzie i wykona zdecydowaną większość bez potrzeby wracania do poziomów. Platforming i walka są w sam raz. Zgodnie zresztą z współczesną tradycją Nintendo, Kirby chowa swoje największe wyzwania w pobocznych zabawach i po głównym wątku kampanii. Ba, system ulepszania znajdywanych mocy pozwala tę grę bardzo szybko całkiem złamać; bardziej pilni gracze będą mieli do dyspozycji arsenał trywializujący niemal każdy problem na drodze.

Może co najwyżej irytować brak konsekwencji w potrzebie powtarzania poziomów. Forgotten Land z jednej strony pozwala powtarzać minigierkę do woli i szczodrze obdziela leczeniem; ale nie pozwala Ci wrócić ekran wcześniej albo rzuca Ci pod nogi misję, której nie znajdziesz za pierwszym razem.

Kirby and the Forgotten Land zadowoli też miłośników maksowania gier

Nierówni, ale razem

Można tę zabawę jeszcze doprawić trybem kooperacji i jest to zdecydowanie przedni pomysł. Zabawa jest przednia i przeurocza: Kirby jest w sam raz na zabawę z nawet mniej zaprawionymi w platformówkach graczami. Sterowanie mogłoby by nieco bardziej precyzyjne; na szczęście niski próg błędu sprawia, że porażki najwyżej prowokują zabawne sytuacje niż działają na nerwy. Przez większość czasu gra dba również o to, żeby obaj gracze mieli coś do roboty. Przez większość.

Co-op jest asymetryczny. Twórcy zdali sobie sprawę, że dodanie do gry drugiego Kirby’ego zaburzy balans nie tyle tej gry, co multiwersum, więc zamiast tego gracz nr 2 wciela się w Waddle Dee w bandanie. Mały ma do dyspozycji włócznię, którą może m.in. latać i z powietrza dokonywać bombardowania mniejszymi włóczniami niczym śmigłowiec (powtarzam: lepiej zagrać z dzieckiem, którego takie rzeczy nie ruszą). Mimo tej nierówności Waddle Dee nie jest bezużyteczny, wręcz przeciwnie. Potrafi rozbić balans walk z bossami i wielu segmentów zręcznościowych, są te zdolności też po prostu fajne w użyciu.

Jest jednak przyspawany do Kirby’ego w więcej niż jeden sposób. Kamera skupiona jest wyłącznie na różowym glucie. Mały Rambo od razu teleportuje się za nim jeśli nie mieści się w zasięgu kamery, często w przepaść. Jeśli Kirby wessie oponkę czy schody, to Waddle Dee pozycjonuje się na nim, serwując za nieruchomą wieżyczkę. W walkach z bossami to głównie Kirby jest celem, więc drugi gracz głównie może go okładać. Niby zdejmuje to ciężar z jednego z graczy, ale w przynajmniej kilku segmentach mocno to ograniczy uciechę Twojego towarzysza. Można się na szczęście wymienić JoyConami.

To przeurocza przygoda dla dwóch graczy

Jeśli nie masz serca dla Kirby and the Forgotten Land, po prostu potrzebujesz wakacji

Kirby and the Forgotten Land jest słodkie, zabawne, trochę straszne i po prostu bardzo fajne. Mimo prostego formatu, buzuje ta gra od kreatywności i pozytywnej energii. Dla fanów co-opa na Switcha jest to obowiązkowa pozycja do odhaczenia; jednak i reszta nie powinna przechodzić obok tego aktywnego relaksu obojętnie. Rozczarowani tym, że nie jest to Kirby’ego własne Breath of the Wild powinni schować te pretensje do kieszeni i obudzić swoje wewnętrzne dziecko. Dziecko, które potrafi ucieszyć post-apokaliptyczna, zahaczająca miejscami o Akirę atmosfera, w której bez trudu odnajduje się różowy, żarłoczny, ale dobroduszny glut.

Plusy

  • pokopany klimat
  • design poziomów
  • co-op, w większości
  • wyważony poziom trudności
  • kupa zabawy

Minusy

  • miejscami platforming
  • ograniczony co-op
5

Bardzo dobry

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.