Na początku muszę coś wyznać: nie przepadam za Mario Party. Generalnie, nie przepadam za “grami imprezowymi”. Te konsolowe czy komputerowe są dla mnie często zbyt miękkie pod względem rozgrywki. Jasne, zabawa ma być casualowa, ale to oznacza, że często brakuje jej soczystości; czuję, że gram w półprodukt. Wygodniej sięgnąć po Tekkena – równie sprzyjającego niedzielnym graczom, a bardziej mięsistego. A jak ktoś gier nie lubi, to odnajdzie się prędzej w zabawach z Jackbox Party Pack. Stąd do Mario Party Superstars podchodziłem z dużą rezerwą.
Mario Party Superstars nie jest do końca kolejną „numerowaną” częścią sławnej serii. To bardziej kompilacja typu Greatest Hits. Nintendo zebrało tutaj pięć map z gier ery Nintendo 64 i skompilowało 100 minigier z całej historii serii. Teoretycznie mamy więc do czynienia po pierwsze z produktem, który przypomina recenzowane niegdyś przeze mnie Mario Party: The Top 100 na 3DS; po drugie z teoretyczną „śmietanką” franczyzy.
STARS!
W założeniu, Mario Party jest prostą grą planszową. Do czterech graczy przemieszcza się po planszy rzucając kością, zbierając monetki, grając w gry i siejąc ferment. Zwiedzają oni mapkę w pogoni za gwiazdkami – to one determinują zwycięzcę. Każdą z mapek wyróżniają specjalne elementy otoczenia, determinujące tempo zabawy. Na jednej planszy w samym jej środku pojawia się Bowser. Celem graczy jest tak się przemieszczać, żeby ominąć jego rotację i nie tracić fantów. Na innej, co kilka tur zamykają się drzwi, blokując lub otwierając drogę do różnych miejsc.
Detale są nieważne, ważne są jednak gwiazdki. W swojej najbardziej podstawowej formie, Mario Party Superstars jest grą o robieniu sobie wzajemnie wałów. Gwiazdki dostajesz za pieniądze wymieniane w zmieniającym się miejscu na planszy, ale gra zwykle rozdaje też kilka dodatkowych podczas podsumowania zabawy. Oznacza to, że żeby wyjść do przodu i nie dać się zakasować komuś, kto miał po prostu więcej szczęścia, trzeba po prostu siać zamęt.
Gwiazdki można kraść lub przenosić, a pieniądze można stawiać na szali w specjalnych minigrach. Przedmioty pozwalają np. zamienić się miejscami z innym graczem albo całkowicie zmienić miejsce kupna gwiazdki; akurat wtedy, gdy ktoś był tylko dwa pola od odpowiedniego miejsca. Wielu będzie narzekać, że ta gra nie jest fair i będą mieli rację; to natomiast nie jest problem, to feature! Mario Party Superstars dostarcza najwięcej frajdy, kiedy po prostu grupka znajomych robi sobie koło pióra. Zwycięzca pozostaje często niewiadomą aż do podsumowania, gdy gra rozdaje punkty. Oznacza to, że szybko tworzą się tymczasowe sojusze, albo gracz z ostatniego miejsca okazuje się być szarą eminencją – bo od niego zależy, kogo będzie stać na powiększenie przewagi.
Strategia i złośliwość to wciąż najlepsze części Mario Party Superstars
Mario Party Superstars to jednak nie tylko politykowanie i rujnowanie wieloletnich przyjaźni z powodu jakichś głupich gwiazdek. Po każdej rundzie, gracze biorą udział w jednej ze stu minigier i tutaj leży albo największy problem, albo największy atut produkcji; zależy, jak leży.
Minigierki w serii Mario Party dzielą się na trzy kategorie. Najpierw mamy te fajne, udane zabawy wymagające zręczności i dobrze budujące presje. Np. zabawa w której gracze uciekają przez karty książki, w których wycięto kształty – trzeba tak biegać, żeby nie dać się sprasować. Albo wszelkie gry kooperacyjne, w których gracze w parach muszą się koordynować, czy to na bobsleju czy podczas wyścigu samolotów. Później mamy gry losowe, których moim zdaniem powinno być mniej. Część z nich dosłownie polega na podejściu w miejsce i wciśnięciu guzika; ładowanie gry zajmuje więcej czasu, niż sama zabawa. Kilka z nich jednak fajnie buduje napięcie, szczególnie pod koniec zabawy.
Jest i kategoria trzecia: gry po prostu niedobre. Mario Party Superstars to kompilacja greatest hits serii i nie rozumiem, jak niektóre rzeczy się tutaj znalazły. Okropne są gry wymagające „rysowania” za pomocą gałki analogowej. Twórcy poprawili trochę sterowanie w starych zabawach, ale te są szalenie nieprecyzyjne, niewygodne i równie dobrze można losować monetą, kto wygra. Nie znoszę wszystkich wymagających szaleńczego mashowania przycisków i nie znoszę, że nie można ich wyłączyć. Wśród moich znajomych są osoby mniej sprawne – poziom trudności czy wymaganie refleksu to jedno, katowanie stawów wciskając „A” to już coś całkiem innego. W tym gronie znalazła się zresztą jedna z najgorszych minigier w historii serii: spływ kajakowy, podczas którego kręcisz gałką. Nintendo tylko dało ostrzeżenie, żeby broń Boże nie obracać go wewnętrzną częścią dłoni – a powinno było tej gry nie wrzucać.
Tych fajniejszych gier jest ostatecznie więcej niż tych słabych, ale kompilacja będąca celebracją serii mogłaby sobie część z nich odpuścić. Niektóre rzeczy powinny zostać na śmietniku historii.
Mario Party Superstars jakie jest, każdy widzi
Mario Party Superstars jest naprawdę urokliwe. Koślawe, rozpikselowane mapy ery Nintendo 64 zostały tutaj podciągnięte w erę HD i są po prostu śliczne oraz pełne detali. Plansze są bogate w smaczki – na Halloweenowej mapie możesz załapać się na imprezę duchów – i wszystko ma ten znany z współczesnych gier Nintendo gawędziarski urok. Wszystko jest dialogiem, nawet wybór trybu czy kupno fantów…
…co potrafi czasami przeszkadzać. Mario Party Superstars cierpi na ten sam problem co inne familijne propozycje Nintendo, jak Animal Crossing. Bardzo dużą częścią gry są tutaj atrakcyjne i słodkie, ale jednak wypełniacze czasu. Kupno gwiazdki wymaga przeklikania kilku okienek dialogowych i obejrzenia przydługiej animacji. Potem gwiazdka zmienia miejsce pobytu, więc trzeba przeklikać kolejne okienka i zobaczyć jeszcze jedną długą animację. Za pierwszym razem ma to swój urok. Ów urok gubi się jednak już za drugim. Najkrótsza partia w Mario Party Superstars zajmie Ci pół godziny, w praktyce godzinę – te pauzy w zabawie się dokładają. I tak jest lepiej niż w poprzednich, szalenie ślamazarnych częściach, ale Nintendo ma jeszcze wiele tłuszczu do zrzucenia z tych gier.
Ostatecznie, Mario Party Superstars jest jednak grą tak dobrą, jak ludzie z którymi w nią zagrasz. Jest to urocza, casualowa propozycja na rozruszanie wieczoru. Jest tu tyle przepysznego okrucieństwa jakie możesz sobie sprawić ze znajomymi, że sprawdza się jako pewien „społeczny lubrykant”. Wystarczy tylko tej zabawy nie traktować zbyt poważnie – alternatywnie traktować ją śmiertelnie poważnie i nie dbać o przyjaźnie.
Chyba, że chcesz grać solo. Wtedy ciężko uznać tę produkcję za kuszącą. Minigierki są w większości fajne, ale brakuje im kunsztu i fantazji znanej z Rhythm Heaven czy WarioWare. Na szczęście, do gry po sieci wystarczą dwie gry – na jednej konsoli po sieci może grać i 3 graczy.