All You Need Is KILL

Jest takie powiedzenie: „rozmawianie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”. Zdanie to przypisuje się zwykle muzykom Frankowi Zappie albo Elvisowi Costello – jak zwykle w przypadku takich cwanych, smakowitych cytatów, autor jest nieprecyzyjny. Z biegiem lat coraz mniej się z tym stwierdzeniem zgadzam. Jest w nim raczej przekąs wycelowany w krytyków niż faktyczna refleksja na temat naszych ograniczeń, gdy chodzi o sztukę. Co jakiś czas jednak pojawia się tytuł, przy którym po prostu staję okrakiem i myślę sobie, że ja po prostu nie jestem fizycznie zdolny o nim opowiedzieć – jak No More Heroes 3.

Rozmawianie o No More Heroes 3 jest trochę jak opisywanie, jak smakuje kolor czerwony. Może przedstawmy ją na początek krótkim wideo:

No More Heroes 3 jest najnowszą produkcją Goichiego Sudy, znanego szerzej jako Suda51, oraz jego ekipy z Grasshopper Manufacture. Jest to powrót spektakularny: od premiery „dwójeczki” minęło ponad 11 lat. Możesz sobie teraz pomyśleć, że nic tutaj po Tobie – przez tę dekadę mogłeś przecież nie zagrać ani w jedynkę, ani w dwójkę. Spokojna Twoja rozczochrana.

Po pierwsze – najpewniej nie grałeś też w spin-off Travis Strikes Again, który jest dla tej fabuły dużo ważniejszy niż poprzednie dwie „duże” gry. No More Heroes 3 nie robi nic, żeby Cię w tę trylogię jakoś wprowadzić, tylko od pierwszej sekundy wrzuca na głęboką wodę. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, bo nie o to tu chodzi. Ciężko ten tytuł nawet zaspoilerować, bo gra robi sobie z siebie i Ciebie ostre jaja.

Uczucie prawdziwe jak wrestling

Po drugie – to nie jest gra o czymś konkretnym. No More Heroes 3 w sercu jest opowieścią… wrestlingową. Tzw. pro wrestling to połączenie sportu i spektaklu. Starcia atletów są wyreżyserowane: zawodnicy tak naprawdę odgrywają pewne sekwencje ruchów, żeby opowiedzieć opowieści w skali mikro i makro. Jeden zapaśnik będzie wykonywał ruchy wycelowane np. w kontuzjowane kolano drugiego, opowiadając historię brutalnego praktyka; jego oponent z kolei opowie o niezłomnym wojowniku, który pomimo bólu triumfuje nad przeciwnikiem. A to wszystko jest częścią dłuższego „programu”, którego stawką jest mistrzowski pas czy po prostu honor. Starcia są „udawane”, ale przeżywany przez zapaśników ból już nie – nawet kontrolowany pad na matę z wysokości dwóch metrów będzie bolał.

No More Heroes 3 opowiada o Travisie Touchdownie, który jest ostatnią osobą zasługującą na miano "bohatera"

No More Heroes opowiada prostą historię: Travis Touchdown, obleśny nerd i bumelant, aspiruje do zostania najsilniejszym zabójcą na świecie. Zabójcy w tym uniwersum mają swoją sankcjonowaną ligę – Travis skacze jak żabka po głowach kolejnych zawodników aż na szczyt, przelewając krew swoją i cudzą. W No More Heroes 3 nasz antybohater jest już legendą i wyciął co się dało na planecie Ziemi… więc rękawicę podjęli kosmici z okrutnym księciem FU na czele. Nie różni się to wiele od, przykładowo, wątku wrestlera Jona Moxleya w federacji All Elite Wrestling. Zanim ten stary wyga tam tafił, tułał się po Japonii, w której to ma niedokończone sprawy. Niedawno rzucił wyzwanie swoim japońskim rywalom, bez przekonania, że ktokolwiek na nie odpowie… i obecnie AEW jest miejscem inwazji z Japonii, bo każdy chce kawałek krnąbrnego Moxleya. I tak zapaśnik z Cincinnati skacze jak żabka po głowach kolejnych kolosów ze Wschodu, przelewając krew swoją i cudzą.

Celem wszystkiego jest dostarczyć widzom katharsis poprzez przemoc: spektakularną, czasem śmieszną. Fabuły są proste, a konflikty zarysowane tylko na tyle, żeby można było uwierzyć w pewną emocjonalną podróż; kto jest dobry, a kto zły potrafi być bardzo arbitralne. W No More Heroes 3 pomiędzy starciami z obcymi oglądasz krótkie przerywniki: FU i Travis rozmawiają z przyjaciółmi o rozrywce, przeszłości, jedzeniu. Rozmówki te nadają tylko na tyle głębi, żebyś mógł się w ten wydumany konflikt wczuć – żeby FU był więcej niż tylko bossem na końcu, ale tak nie za wiele. No More Heroes jest historią wrestlingową tak bardzo, że na początku gry Travis nie wygląda jak Travis; dopiero po przybyciu obcych „przywdziewa” personę legendarnego zabójcy. Ba, jedną z ważnych postaci jest wrestler! Tak jak wrestling możesz w zasadzie obejrzeć z marszu, tak do NMH3 możesz siąść bez wiedzy o serii: stracisz coś na tym, ale musisz przede wszystkim wiedzieć kto jest ten „dobry”, a kto jest ten „zły”.

No More Heroes 3 oscyluje gdzieś między narkotykowym zwidem a helikopterem po kociołku Panoramiksa

Po trzecie, nie przejmuj się niczym, bo No More Heroes 3 jest „tripem” – narkotykowym. O wielu grach mówi się, że są jak jazda na LSD, bo mają „kwaśne” wizuale. NMH3 może nie do końca jest psychodeliczne audio-wizualnie, ale wygląda często oszałamiająco. To nie jest co prawda najpiękniejsza, ani nawet najbardziej stylowa gra tego roku – zdecydowanie za to najdziwniejsza i estetycznie oryginalna. Suda51 zrobił z trzeciej części trylogii artystyczny poligon: żaden ekran nie wygląda tutaj tak samo. Grę rozpoczyna pixel artowa sekwencja rodem z gier na NES która przechodzi w psychodeliczną animację kolektywu AC-bu:

Jeden typ cutscenki (w której Travis i kolega omawiają twórczość reżysera Takashiego Miike) wygląda jak program telewizyjny z lat 70; inny nawiązuje do noweli wizualnych w stylu „Snatchera” Hideo Kojimy. Każdą walkę wieńczy „tyłówka” rodem z anime pokroju Neon Genesis Evangelion czy Gundam. Ekrany ładowania zawierają małego, pikselowego Travisa, który w inny sposób pokonuje drogę do celu; menu to z kolei cicha, dźwiękowa oda do Breath of the Wild. A nawet nie dotykamy kolorowych, kwaśnych aren na których pokonujesz pretendentów do tronu.

Suda51 zrobił z No More Heroes 3 małą instalację artystyczną

Zabawy na psychodelikach nazywa się wycieczkami nie tylko dlatego, że zabierają Cię w podróż przez bodźce. Przede wszystkim, Ty tym „tripem” nie dyrygujesz. Pojedziesz tam, gdzie wywiezie Cię substancja; nie przyzwyczajaj się do niczego, bo to się zaraz zmieni, czy chcesz, czy nie. Ton, reżyseria czy humor zmieniają się gwałtownie i w kalejdoskopie. W jednej chwili sikasz po gaciach ze śmiechu, żeby potem czuć na plecach ciarkę wstydu. Grasz w grę akcji tylko po to, by gatunek na pięć minut zmienił się w japoński horror. Pomiędzy walką z jakimś psychodelicznym kowbojem z Matplanety przepychasz kible, kosisz trawę albo bronisz plaży przed desantem zmutowanych aligatorów. Te minigierki nie są specjalnie angażujące, ale nie ma ich zbyt wielu i nie marnują Twojego czasu – rach-ciach i po sprawie, więc nieźle rozbijają tempo adrenalinowych starć. A czasem… wyruszasz w kosmos w swoim własnym Gundamie i gra zmienia się w zaskakująco przyjemny „celowniczek”.

Albo jeździsz po otwartym świecie, który jest zwykle szpetny, mocno ograniczony i nudny. W pierwszym No More Heroes był to komentarz dotyczący ówczesnej mody, by z niemal każdej gry robić miałkiego sandboksa. W trzeciej części ta satyra wydaje mi się jeszcze zabawniejsza. Biedacki otwarty świat jest równie interaktywny co w wysokobudżetowej wydmuszce CD Projekt RED. Czy to wynagradza jeżdżenie po nim, szczególnie kiedy klatki spadają poniżej dwudziestu? Albo szukanie głupich znajdziek, których w tej grze po prostu nie powinno być? Nie, absolutnie nie. Ale jak wciśniesz hamulec jadąc na motorze, to Travis wyhamuje kultowym ślizgiem z Akiry i to jest zawsze fajne. A i czasem trafisz na imponujący widok, jak miejscowość Call of Battle, parodiującą militarne strzelaniny.

A, tak przy okazji, bo prawie zapomniałem. Gdyby dyskurs o narkotykach nie był dostatecznym ostrzeżeniem: to gra wulgarna, brutalna i zdecydowanie nie dla dzieci.

Najlepiej dać temu tripowi się ponieść – mimo słabszych momentów, jest to gra warta świeczki. Zresztą, to trip wybitnie bezpieczny: nawet na najpyszniejszej wycieczce trzeba się w pewnym momencie zakotwiczyć, znaleźć grunt pod nogami. No More Heroes 3 na szczęście twardo stąpa po ziemi, choć głowę ma w chmurach; za kotwicę robi tutaj kapitalna walka.

Najwyższe/najniższe instynkty

No More Heroes 3 jest z natury jatką. Kamera trzyma się blisko pleców Travisa, dając Ci miejsce w pierwszym rzędzie za sieczką z udziałem jego i jego laserowej katany. Na raz lejesz może pięciu chłopa: to nie God of War, nawet ten nowy, i pojedynki mają dużo bardziej intymny charakter. Sama mechanika walki to klasyk: masz atak lekki i mocny, podskok, unik, blok. Do tego cztery, niezmienne moce specjalne i parę upgrade’ów życia czy siły ataku.

Pikanterii starciom nadają przede wszystkim baterie w Twojej laserowej katanie; zamiast irytować, potrzeba ładowania miecza (za pomocą, cóż, wulgarnego gestu lub szybkich ruchów prawym analogiem) nadaje walce wyjątkowy rytm. Braki w prądzie wymuszają przerwy w natarciu. Znowu, zupełnie jak we wrestlingu, gdzie nawet w jednostronnych bójkach znajduje się miejsce na oddech, na popis tego drugiego. Potencjalnie baterię naładować możesz wykonując zapaśniczy ruch na ogłuszonym wrogu, przy okazji dając sobie miejsce na oddech. „Baletem śmierci” nazywa się każdą lepszą walkę wręcz w grach. Niewiele z nich tak jak No More Heroes 3 faktycznie może pochwalić się akcją o tak narracyjnym, tanecznym charakterze. Każde starcie ma swoje naturalne przerwy, punkty kulminacyjne, zaskakujące i filmowe finisze.

Przy tym wszystkim jest to bardzo prosta gra w obsłudze. Nie uświadczysz skomplikowanych kombosów – No More Heroes 3 wręcz zachęca do oddania kontroli adrenalinie i wręcz rolowania palcem po przyciskach. Moce specjalne to nie spektakularne finiszery, tylko narzędzia pomagające wyizolować wrogów i wspomóc rzeźnię kataną. Walki dzięki temu – znowu odwołując się do wrestlingowej psychologii – często nabierają charakteru „zagadki”. Zanim oddasz się beztroskiej przemocy, trzeba znaleźć do niej trasę przez uniki, bloki, zdolności.

No More Heroes 3 jest niesamowicie proste w obsłudze i to stanowi klucz do wszystkiego

Prostota obsługi podtrzymuje specyficzny rytm zabawy i pozwala przede wszystkim dać się porwać tej jatce, w której każdy cios oznacza feerię barw i mięsisty huk. W ostatnich dwu latach w co drugiej recenzji zachwycam się systemem walki. Wysokooktanowa akcja No More Heroes 3 kojarzy mi się jednak z amfetaminową dynamiką Hotline Miami – niewiele gier daje takie katharsis jak ta, gdy wreszcie zakończysz pojedynek:

A to dopiero regularne starcia. Gwiazdą wieczoru są przede wszystkim bossowie – prawie każdy szczebelek na drabince międzygalaktycznej ligi zabójców to „stadiony świata”. Każdy cel na liście Travisa oferuje coś całkiem innego pod względem mechaniki czy tempa starć. Czasem twórcy osiągają to subtelnymi środkami: kamera inaczej pracuje, na arenie są ruchome przeszkody. Innym razem całkowicie zmieniają grę, w którą grasz. Oprócz wspomnianego segmentu jak z horroru jest np. zabójcza gra w gorące krzesła. Jeszcze inne walki przeciągają Cię w pierwszej fazie przez matnię w zwarciu, żeby w fazie drugiej przedstawić Ci coś totalnie innego, jak starcie mechów w kosmosie. Nie ma w No More Heroes 3 bossa, którego bym nie lubił; jest może dwóch, których kocham mniej.

Klasyczne, typowe wręcz fundamenty No More Heroes 3 pozwalają jej być jedną z najdziwniejszych gier, w jakie w życiu grałem. Mechanicznie da się to opisać jednym zdaniem: wciskając Y i X bijesz po kolei coraz mocniejszych typów. Ale wszystko wokół jest jak najlepsze omamy w gorączce, jak srogie grzyby – dzięki grywalności i czystości mechaniki jest po prostu zaskakująco łatwo w ten świat wejść.

No More Heroes 3 to nie jest zabawa dla dzieci.

Dość gadania: weź w to zagraj jak masz Switcha

Mam z tym tytułem kilka problemów i nie sądzę, żeby na koniec roku załapał się do mojego top 5. Ale rany koguta, bawiłem się z nim tak dobrze. Jeśli tylko masz Switcha i chcesz zagrać w coś innego – voila.

To najdziwniejsza, najkwaśniejsza gra tego roku. To 15, może 20 godzin zabawy. To najlepsza interaktywna produkcja (teoretycznie) o wrestlingu od chyba dekady. To projekt multimedialny na jaki niewielu potrafi się zdobyć. To 53-letni Suda51, branżowy dziwak i wizjoner, który jest w takiej kreatywnej formie, jakby dopiero zaczynał. To wartka akcja od pierwszej sekundy. To gra, która Cię rozbawi, obrzydzi, zlasuje Ci mózg i NIGDY nie znudzi. To zabawa idealna na przerwę w pociągu – a której chyba nigdy w pociągu nie wyjmiesz, bo kto by tego kwasa chciał oglądać w pociągu? To interaktywny paradoks, wewnętrznie sprzeczny. To gra, która może Ci się zwyczajnie nie podobać – ale nie przestanie ona żyć w Twojej głowie przez następny miesiąc, jak nie dłużej.

To po prostu No More Heroes 3. Pięć cholernych gwiazdek.

Plusy

  • WALKA
  • wyjątkowy, psychodeliczny klimat
  • humor
  • starcia z bossami
  • oryginalna, kwaśna stylizacja
  • różnorodność, ale i przystępność zabawy

Minusy

  • humor
  • otwarty świat
  • wymaga bardzo konkretnego nastawienia
  • znajdźki
5

Bardzo dobry

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.