Z Dying Light i dodatkiem The Following spędziłem kilkadziesiąt długich i przyjemnych godzin. Do teraz jestem pod wrażeniem popremierowego wsparcia gry i jej długiego fascynującego „życia”. Choć fani Dying Light byli wierni tej grze przez długie lata to z pewnością nie mogli doczekać się już kolejnych przygód w świecie pełnym umarlaków.
Po siedmiu latach i różnych perturbacjach w okresie produkcji, wreszcie polski Techland zaprasza na kolejną opowieść z cyklu Dying Light. Czy w czasach niedopracowanych gier na premierę, ciągłych aktualizacji i wirtualnych półproduktów na sklepowych półkach, ten oczekiwany sequel wart jest pieniędzy i uwagi?
Dubeltowy koszmar
Po 20 latach od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części, świat nie zmienił się na lepsze, robiąc dwa kroki w tył. Niby było światełko w zgniłym tunelu ale naukowcy ponownie dali ciała i ludzkość jeszcze raz musi walczyć o przetrwanie, tylko tym razem jest jeszcze gorzej niż poprzednio. Między ostatnimi większymi skupiskami ludzi wędrują pielgrzymi, a jeden z nich dodatkowo poszukuje swojej dawno zaginionej siostry. Tym zdesperowanym bohaterem jest Aiden, kurier z wyjątkowym doświadczeniem na placu boju i mający specjalny „dar” związany z infekcją. W młodości główny bohater i jego siostra poddawani byli eksperymentom i teraz po latach ten wyjątkowy pielgrzym wraca by poznać prawdę i odnaleźć ukochanego członka rodziny.
Trafia do Villedor, wielkiego miasta opanowanego przez umarlaki i podzielonego na strefy wpływów różnych grup. Ocaleńcy, Stróże Prawa czy Renegaci mają swoje obszary, racje i interesy, a bohater może opowiedzieć się po stronie tych dwóch pierwszych, po wcześniejszym aktywowaniu ważnych punktów na mapie jak wieży ciśnień czy stacji elektrycznych. To już od Ciebie zależy komu przekażesz działające budowle na wagę złota i jakie będziesz miał z tego profity. Po wybraniu Stróżów Prawa możesz liczyć na samochody pułapki, elektryczne niespodzianki, cięższy arsenał czy kuszę. Z drugiej strony barykady łatwiej będzie przemieszczać się z tyrolkami, szybami wentylacyjnymi czy poduszkami i podmuchami ułatwiającymi wędrówkę.
Szkoda, że napotykane postaci trudno zapamiętać i szybko wylatują z głowy z kilkoma wyjątkami jak Hakon czy Lawan. Ten pierwszy pomaga Aidenowi na początku przygody i potem są z nim niezłe hece, a poznana później Lawan to kobieta z krwi i kości, zdolna do największych poświęceń. Niestety scenariusz ma kilka dziwnych nieścisłości i wydaje się jakby pracowało przy nim kilka całkiem różnych osób. Ostatecznie choć nie jest to wybitna historia, bawiłem się dobrze, szczególnie z wątkiem głównym.
Fizyczna przewaga nad wrogiem
Eksploracja Villedor to czysta przyjemność i ogromna radocha za sprawą genialnego parkouru. Płynne bieganie po dachach, skakanie na wyżej położone punkty, poślizgi, wdrapywanie się na wysokie budynki, zwinne omijanie wrogów czy upgrade’owanie tych umiejętności pozwala czerpać z rozgrywki wielką frajdę, a w późniejszych etapach być niemal nieuchwytnym. Szybsze poruszanie się, lepszy chwyt, dłuższy skok, bieg między wrogami, ciche skradanie czy przeróżne kombinacje pozwalają na jeszcze bardziej płynne i satysfakcjonujące „zwiedzanie” Villedor. Uciekając przed zgniłym wrogiem w nocy masz do wyboru kilka dróg i kalkulowanie, jednocześnie pamiętając o swoich umiejętnościach w celu szybkiego zgubienia pościgu.
Alarmujące wszystkich wokół Wyjce, plujące trucizną Spluwacze, cholernie wytrzymałe i szybkie Przemieńce czy trudne do pokonania Goliaty to tylko niektóre mutacje wrogów z jakimi będziesz musiał stanąć twarzą w twarz. Często podczas takiego spotkania ciarki na plecach będą dość częstą przypadłością, szczególnie w nocy, podczas pościgu. Ogólnie kiedy zajdzie słońce rozgrywka jest trudniejsza jednak o wiele łatwiej poruszać się niż miało to miejsce w pierwszej części, bo wtedy noc przyprawiała o zawał serca i to był hardkorowy survival. Warto rozglądać się na boki, próbować, być kreatywnym, kojarzyć miejsca i charakterystyczne, przydatne punkty. Twórcy dość zgrabnie „udekorowali” miasto w różnego rodzaju „wspomagacze” i właśnie dzięki nim można szybko, płynnie i w miarę bezpiecznie dostać się na drugi koniec miasta, nawet nie prowokując stworów do walki.
Dodatkowo im dalej w las, tym więcej dobra bo w ręce Aidena trafia linka z hakiem czy paralotnia, co pozwala na urozmaicenie zabawy i dotarcie we wcześniej niedostępne miejsca. Ta druga rzecz szczególnie cieszy bo wtedy frajda z pokonywania kolejnych kilometrów awansuje na wyższy level i można szybciej dostać się w zaznaczone na mapie miejsce. Wiele razy udało mi się z powietrza zaskoczyć renegatów i zacząć dość efektowną walkę. Po wykonaniu w odpowiednim momencie bloku, możesz odbić się od wroga i z pełnym impetem nogami uderzyć następnego nieszczęśnika. Wydając kolejne punkty w drzewku upgrade’ów masz szansę stopniowo ulepszać zdolności waleczne Aidena, który nie tylko jest coraz bardziej kreatywny ale też brutalniejszy. Roztrzaskanie nogą głowy leżącego oponenta, szybka eliminacja nożem po cichu, cięcie nóg, rąk czy łbów, ciosy Judo lub mocne uderzenie z powietrza sprawiają, że walczy się przyjemnie i kombinując można połączyć efektywność z efektownością.
Żyjąc w tak paskudnych czasach bohater musi pamiętać, aby dogłębnie eksplorować lokacje i zbierać wszystko co wpadnie w łapy. Ze znalezionych surowców można tworzyć potrzebne na placu boju przedmioty (wcześniej zdobywając ich schematy) jak granaty, koktajle, apteczki, noże, wytrychy czy przeróżne wspomagacze (odporności, szału itp.). Zasada jest prosta – im więcej zbierasz, tym ekwipunek jest bardziej pokaźny, rozgrywka łatwiejsza i radocha większa. Możesz też stracić trochę czasu modyfikując bronie bo część z nich można ulepszać i dodawać do nich specjalne ulepszenia jak rażenie prądem, ogień czy toksyny.
W głowie utkwiły mi niezłe akcje, kiedy napierająca horda umarlaków po zadanym ciosie płonęła jak pochodnie czy została zatrzymana ładunkiem elektrycznym. Można wtedy sekundę odsapnąć, zmienić taktykę lub wziąć nogi za pas. Tasaki, topory, maczety, młoty, piły do metalu, łuki i wiele ich wariacji sprawia, że nowo zdobyta broń cieszy i aż chce się sprawdzić jakie kombinacje można w niej zastosować. Po starciach warto rozejrzeć się i sprawdzić co kryje się w pomieszczeniu, bo oprócz przydatnych fantów można też znaleźć nagrania czy pamiątki związane z danym miejscem i dowiedzieć się więcej o świecie gry.
Ratuj siostrę, siebie i… świat
Z pewnością Dying Light 2 nie będzie startować w konkursie na najlepszą grafikę, jednak niektóre widoczki czy dzielnice potrafią zauroczyć. Wybierając rozgrywkę w trybie wydajności tracisz na grafice ale osobiście tylko ta opcja u mnie wchodziła w grę. Podczas wyboru trybu grafiki, choć było zauważalnie ładniej to wcześniejsze płynne doznania wygrywały z klatkującymi momentami w czasie większej liczby ścierwa na ekranie. Muzyczne doznania są wyróżniającym punktem gry i świetnie zgrywają się z aktualną atmosferą rozgrywki. Grając dodatkowo na słuchawkach wiele razy zatrzymałem się na chwilę, aby posłuchać kolejnego kawałka i… za chwilę ruszyć dalej. Polska wersja językowa jest poprawnie wykonana ale tylko od strony ważnych postaci i z pewnością na plus wypadają Paweł Ciołkosz jako Aiden (te emocje w głosie!), Aleksandra Popławska (Lawan) czy Leszek Lichota (Hakon). Poza nimi jest już tylko gorzej i czasami śmiałem się w duchu kiedy spotykałem, szczególnie ludzkich wrogów.
Dying Light 2 Stay Human to kawał świetnej przygody i tytuł skierowany przede wszystkim dla fanów poprzedniej odsłony. Twórcy zrobili bezpieczny sequel, nie wyróżniający się i będący udaną kontynuacją, która dosłownie porwała mnie na około 30 godzin. Cieszyłem się, że nie trzeba było grindować i na spokojnie cieszyć się wątkiem głównym, po drodze wykonując kilka misji pobocznych. Niektóre z nich były ciekawe ale zdarzały się nudniejsze zadania czy sztucznie przeciągane, kiedy biegałem za czymś od jednej strony miasta do drugiej i z powrotem.
Finał przygody średnio satysfakcjonuje ale po nim możesz wrócić do metropolii i już na spokojnie wykonywać nowe zadania, kolekcjonować przedmioty, zbroić się czy wydawać kolejne punkty umiejętności. Podczas zabawy zauważyłem wiele niedociągnięć i błędów, szczególnie dotyczących detekcji kolizji. Strażnicy zatopieni w dachu wieżowca, przenikające ręce przez drzwi, wystające w ścianie zdeformowane głowy czy inne tego typu babole choć były zauważalne to nie przeszkadzały zbytnio w rozgrywce, a teraz po wielu łatkach pewnie te niedogodności zostały już poprawione.
Techland ponownie zaprasza do wielkiego miasta pełnego maszkar, pozwala poczuć się jak prawdziwy bohater i serwuje ciekawą opowieść na kilkadziesiąt godzin. Wizytówką przygody jest klimat, płynny parkour i eksploracja kolejnych lokacji, która wciąga jak diabli. Ten tytuł, choć nie idealny to ma to wirtualne coś, jest jak magnez nie pozwalający oderwać się od konsoli i satysfakcjonuje misja za misją. Po ukończeniu Horizon Forbidden West z pewnością wrócę do Villedor, sprawdzę czego jeszcze nie odkryłem, zutylizuje więcej zgniłego mięcha i będę cierpliwie czekał na długoletnie wsparcie gry. W temacie rodzimej premierowej pyskówki Cyberpunk 2077 i Dying Light 2, wygrywa ten drugi, będąc solidną, wciągającą i kolejną wielką polską produkcją.