W ostatnim czasie miałem olbrzymią przyjemność cieszyć się dwiema książkami autorstwa Dmitra Glukhovskiego. Pierwsza, „Tekst”, wywarła na nie ogromnie pozytywne wrażenie. Dziś chciałbym podzielić się z Wami spostrzeżeniami dotyczącymi „Outpost”, jego najnowszego tytułu wydanego w tym roku przez wydawnictwo Insignis.
W swojej najnowszej książce Glukhovsky wraca do postapokaliptycznej wizji świata, którą tak zręcznie wykreował w serii Metro. Przerwę od wspomnianego uniwersum miał dosyć długą, gdyż ostatnia część cyklu jego autorstwa pojawiła się na rynku czytelniczym w 2016 roku. Kilkuletni rozbrat nie wpłynął negatywnie na Glukhovskiego, a „Outpost” jest tego idealnym przykładem.
Ukryte zło, buzujące emocje
Poczytny Rosjanin nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował zaskoczyć swoich czytelników. „Outpost” oprócz więc znanego futurystycznego motywu Rosji spowitej w mrocznych łańcuchach alternatywnej przyszłości serwuje nam też sporą garść nowych, nawet jak dla Glukhovskiego pomysłów.
Jego najnowsza książka to historia pewnej społeczności, zamieszkującej posterunek w Jarosławiu. Miejscowości będącej czymś na kształt ostatniego bastionu pomiędzy Moskwą, a terenami położonymi po drugiej stronie rzeki Wołgi. Terenami okrytymi mgłą tajemnicy i spowitymi misternie tkanymi przez lata nićmi nigdy nie zweryfikowanych legend. Glukhovsky, jak to ma w zwyczaju, niczego oczywiście nie wyjaśnia. Wykreowani przez niego mieszkańcy żyją więc w chronicznym strachu przed nieznanym. A my, czytelnicy razem z nimi.
Zło czai się tuż za murami miasta, po drugiej stronie rzeki, ale także relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami dalekie są od ideału. W efekcie otrzymujemy powieść, w której prym wiodą rozpędzające się niczym kula śnieżna emocje.
Bohaterowie nakreśleni przez autora poruszają się w swego rodzaju bańce. Nie mogą lub boją się wychylić poza złudniczo bezpieczne granice strzeżonego przez siebie posterunku. Jak to zwykle bywa, także i w przypadku mieszkańców Jarosławia ludzka ciekawość w końcu zwycięża. Jednak rezultat dążenia do odkrycia nieznanego bezpowrotnie zmieni losy całej osady.
Najbardziej boimy się tego, czego nie widać
Glukhovsky bardzo zręcznie nakreśla kluczowe dla fabuły postaci, kontrastujące ze sobą pod względem indywidualnych motywów. Robi to w taki sposób, że trudno jest jednoznacznie zdefiniować kto jest głównym bohaterem. Jednocześnie każda z postaci odciska swoiste piętno na małej posterunkowej społeczności i popycha ją stopniowo w mrok.
Wszystko to tworzy z „Outpost” powieść niemalże psychologiczną, klaustrofobiczną pod względem sposobu prowadzenia narracji. Mogą się więc od niej odbić fani przepełnionego akcją postapo, natomiast odnajdą się tu idealnie wszyscy lubiący mozolnie potęgowane napięcie. Muszę przyznać, że kilka razy w trakcie lektury brakowało mi mocniejszego uderzenia, jakiegoś zaskakującego zwrotu w fabule czy dynamicznych i agresywnych rozwiązań znanych choćby z serii Metro. Zakończenie zaserwowało jednak tak diaboliczny, hipnotyczny, psychodeliczny wręcz ładunek emocjonalny, że z nawiązką zrekompensował ewentualne wcześniejsze braki.
Glukhovsky w swojej najnowszej książce idealnie według mnie wykorzystuje moc ukrytego zła, moc strachu przed nieznanym, przed tym czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Dorzuca też całkiem sporą garść rozważań nad człowieczeństwem, z mocnym ukłonem w kierunku szeroko pojętej religijności.
Muszę przyznać, że „Outpost” był dla mnie swego rodzaju zaskoczeniem, gdyż bez wątpienia nie jest to coś, czego normalnie od Glukhovskiego bym oczekiwał. Ale dzięki kapitalnemu finałowi było to jak najbardziej zaskoczenie pozytywne.