Póki co, nadszedł koniec konsolowych przygód człowieka pająka. W końcu.
Może Cię zdziwić ten nieco rozczarowany ton, jakim zaczynam recenzję ostatniego z DLC do Spider-Mana. W końcu miałem dość ciepłe rzeczy do powiedzenia na temat poprzednich, The Heist i Turf Wars.
Moja rezygnacja wynika z faktu, że Silver Lining, finał cyklu The City That Never Sleeps, faktycznie mnie zmęczyło. O ile poprzednie powroty na Manhattan witałem z radością, tak tym razem po raz pierwszy miałem Spider-Mana trochę dość.
Silver Lining to na papierze najlepsza z trzech dodatkowych historii. Jest najdłuższa, ma najwięcej do zrobienia i też w samej opowieści dzieje się po prostu więcej. Znalazło się w grze w końcu miejsce na (całkiem niezłego) bossa z prawdziwego zdarzenia. Znajdują się tu też dwie najlepsze, najbardziej efektowne sekwencje w trylogii DLC. Pierwszą jest finałowy pościg za Screwball, superzłoczyńcą i patostreamerką; spektakularna pogoń niemalże wynagradza słuchanie jej okropnych dialogów. Drugą podróż do sekretnej bazy Hammerheada w kanałach, gdzie spotkasz o dziwo ładne widoki i dobry projekt poziomu.
Ten Spider-Man jest już trochę zbyt duszny i ciasny dla Insomniac
Jednocześnie, kuleją pozostałe sceny akcji, w których zabrakło wyobraźni. Najbardziej spektakularna, podczas której po raz pierwszy na scenę wkracza nowy, lepszy Hammerhead, to po prostu długa cutscenka. Nawet nie ma pojedynczego QTE, które przecież wychodziły twórcom wcześniej całkiem nieźle. Narzekać można też na niepotrzebne przeciąganie DLC: opcjonalne przestępstwa i zadania są sztucznie wydłużane falami przeciwników.
Za dużo jest zresztą w Silver Lining bicia po mordach. Insomniac stopniowo wprowadzało w DLC mafiozów, którzy wykorzystują sprzęt należący do Sable International. Zabawnie ogląda się włoskich cyngli w pancerzach wspomaganych i plecakach rakietowych – twórcy nie stronią od tej radosnej głupoty komiksu superbohaterskiego. Koszmarnie się natomiast z nimi walczy. Doceniam, że twórcy chcą Spider-Manowi zrobić konkurencję w powietrzu i mam nadzieję, że w sequelu mocno ten aspekt rozwiną. Mam też nadzieję, że wyjdzie im to w nim lepiej.
Nie chodzi o to, że moce super-gangsterów utrudniają pajęcze życia. Gra eskaluje poziom trudności nie tyle nowymi mechanikami, co po prostu wymiotując w Twoim kierunku rakietami, szarżami i laserami. Nie nadąża za tym specjalnie system walki: koślawo działa przycisk uniku i często nie da się zareagować w porę, nawet, jeśli zdaje się, że wcisnąłeś kółko w dobrym momencie. W Silver Lining plamy daje też kamera, która nie nadąża często za walką z większymi przeciwnikami i tymi w jetpackach. O tyle to dziwne, że do tej pory wszystko to działało bez zarzutu i nie było większych problemów z widocznością.
Silver Lining pokazuje, że chyba kończą się możliwości tej wersji silnika na realizację planów Insomniac na przyszłość serii.
Bohaterki w centrum Silver Lining nie da się polubić
Nie znalazłem miejsca, żeby o tym napisać w mojej recenzji, ale Silver Sable stanowi najsłabszy punkt „podstawki”. Marvel’s Spider-Man jest grą solidnie napisaną: scenariusz wyciska sporo wzruszeń i napięcia z historii, która nie kryje się z tym, jaka jest przewidywalna. Pewnym wyjątkiem jest właśnie najemniczka. Pojawia się na scenie znikąd, zatrudniona przez burmistrza Osborna, by zapanować nad chaosem w Nowym Jorku. W toku gry zarządza stan wojenny w mieście, łamie prawa obywatelskie, kretyńsko poluje na Parkera i jest ogólnie niekompetentna. W finale oczywiście jej lodowate serce się topi i niezasłużenie odkupuje część swoich win. Winę zwaliłem wtedy na brak czasu. W Spider-Manie dzieje się naprawdę dużo i założyłem, że Sable została złożona w ofierze na pisarskim ołtarzu, żeby reszta końcówki mogła się skleić.
Silver Lining pokazuje, że po prostu taki był plan. Silver Sablinova w interpretacji Insomniac to zwykła socjopatka. Na scenę w DLC wlatuje w ogromnym myśliwcu i bez cienia wstydu zaczyna rozpieprzać rakietami Nowy Jork. W odpowiedzi na racjonalną propozycję Spideya, żeby pogadali i razem spróbowali dorwać Hammerheada, zaczyna go bić. Później, żeby przejąć ukradzioną jej organizacji przez gangsterów broń, ściga ich w tym samym myśliwcu przez wąskie ulice Manhattanu.
Antagoniści w „podstawce” otrzymali tła, które pozwalały zrozumieć ich działania, w przypadku Osborna czy Doktora Octopusa nawet z nimi sympatyzować. Sable dostała motywację w postaci niewidzianej wojny domowej w jej rodzinnym kraju, Symkarii – ale to za mało, za późno. Sablinova dokonuje w Nowym Jorku sto razy gorszej destrukcji, niż wzgardzany przez superbohaterów Punisher; mimo to, Spidey nie widzi w tym żadnego problemu. Paradne, zwłaszcza, że w tym samym dodatku bohater ruga Yuri Watanabe za to, że sięga po środki ostateczne. Silver Sable, chcąc nie chcąc, stanowi emocjonalne serce Silver Lining, ale jest w tej roli totalnie niewiarygodna.
Trylogia DLC zostawia po sobie miłe uczucie i słowo „ale”
Mam nadzieję, że w sequelu Insomniac odstawi najemniczkę w tej formie do lamusa. Ją i Screwball, którą w „podstawce” można było jeszcze znieść – w dodatkach zaś zachęca ona do wyłączenia konsoli.
Tak jak przewidywałem: The City That Never Sleeps zyskałoby na byciu pełnym dodatkiem. Przeplatające się w toku trylogii wątki łatwiej byłoby śledzić. Chociaż przerwa między dodatkami wynosiła tylko miesiąc, ich długość sprawiła, że o wielu sprawach zdążyłem zapomnieć i byłem wręcz zaskoczony, gdy wróciły one w finale.
Szczególnie, że opowiedziana przez te trzy DLC historia nie jest pozbawiona głębszych implikacji na świat Spider-Mana w Sony. Rozwiązuje ona część wiszących wątków z „podstawki” i udanie ustawia nowe pod sequel – choćby elektryzujące wejście Milesa Moralesa do superbohaterskiego uniwersum na koniec Silver Lining.
Czy warto po DLC ostatecznie sięgnąć? Można, ale na wyprzedaży, jeśli cena nie przekroczy za bardzo 50 złotych. The City That Never Sleeps to solidny kawał czasu do spędzenia ze świetną grą, ale złotymi głoskami w historii dodatków się nie zapisze. Mam też szczerą nadzieję, że gdy ukaże się nieunikniona edycja GOTY, to dodatki zostaną porządnie zintegrowane z grą i przerobione w pełnoprawny epilog.
Silver Lining udanie wieńczy trylogię i ma kilka z najlepszych scen akcji w całej grze.
Walka po prostu męczy, a historia nie wzrusza przez okropną charakteryzację Silver Sable.