Pyrkon 2016 – ustatkowana relacja

Pyrkon relacja

Istnieje pewien śląski festiwal muzyki niezależnej; faktycznych dźwięków offowych, których nie uświadczysz w radiu i które niejednokrotnie wymagają tematycznej wiedzy, aby w pełni je docenić. Wydarzenie to zajmuje ważne miejsce w moich wspomnieniach. Niegdyś festiwal ten odbywał się kwadrans drogi piechotą od mojego domu, jednak później wyemigrował do sąsiednich Katowic, otrzymując przy tym znaczne wsparcie finansowe. Wraz z pieniędzmi prestiż festiwalu odpowiednio się podniósł – zaczęło przybywać nań więcej ludzi, na Śląsku pojawiały się największe gwiazdy muzyki alternatywnej, a w powietrzu unosiła się aura profesjonalizmu. Niestety wraz z nimi ulotnił się pewien klimat. Jest to wciąż doskonała impreza, na którą rokrocznie uczęszczam z przyjemnością, ale zdaję sobie sprawę z faktu, że sprzedaje mi się produkt, któremu będzie ubywać coraz więcej duszy. Małymi kroczkami ulotni się ona poprzez ochroniarza, który przeszuka moją torbę trzy razy bardziej dokładnie niż miało to miejsce wcześniej oraz z bąbelkami wygazowanego piwa, za które zapłaciłem dychę. Zdaje się, że taka jest właśnie cena rozwoju…

Tym większym szokiem był dla mnie poznański Pyrkon 2016 – wydarzenie, na którym ta swojskość jest jeszcze obecna w ogromnych ilościach, chociaż nie jest to już mała impreza. Słowo „konwent” potrafi kojarzyć się różnie, ale na szczęście w Poznaniu mamy do czynienia z zachodnim standardem, w pełni tego słowa znaczeniu. Opisywany wyjazd na Pyrkon był moim pierwszym, więc autentycznie zdębiałem widząc kolejki zmierzające w jedynym słusznym kierunku – do kas. Pewnikiem nie jestem pierwszą osobą, która dokona tej banalnej obserwacji, ale oto mamy w Polsce namiastkę Comic-Conu! Pierwszy kontakt z poznańskim konwentem wywiera piorunujące wrażenie.

Pomimo epickiego rozmachu i całkowitego wykorzystania piętnastu hal Międzynarodowych Targów Poznańskich, nie miałem wrażenia, że rozmiary wydarzenia wydarły mu duszę. To konwent organizowany przez fanów dla fanów; tę naturalność oraz bezpretensjonalność widać na każdym kroku pośród uczestników, organizatorów i wystawców. A także wtedy, gdy na halę noclegową wjeżdża laweta przywożąca przenośne prysznice przy gromkim aplauzie uczestników. To śmieszna scena, ale dobrze obrazująca to, co tak bardzo imponuje w Pyrkonie – rozmach, ale zarówno bez zadęcia, jak i poczucia, że impreza przerosła inicjatorów.

Pyrkon relacja

Bardzo dobrym przykładem magii Pyrkonu była strefa gier planszowych, zapełniona o każdej porze ludźmi aż po brzegi. Pomimo ogromnej liczby konwentowiczów korzystających z biblioteki planszówek, udało się uniknąć „kolejkonu”, jak i wyobcowania tych, którzy na co dzień nie mają kontaktu z karciankami czy tabletopami (zarówno dzięki kolejce dla niezdecydowanych, gdzie można było zdać się na wiedzę obsługi, jak i… balonom). W ten sposób rozwiązano problem tych, którzy przyszli do strefy sami: otrzymywali balon, który sygnalizował, że szukają kogoś do wspólnej rozgrywki. I to działa! Brzmi to co najmniej awangardowo, ale w praktyce jest to czytelne rozwiązanie, w którym połapie się nawet dziecko; a już całkiem przy okazji takie, na jakie festiwal o mniejszej duszy pewnie by nie wpadł.

Pozostaje zatem pytanie: czy warto się wybrać do Poznania dla gier?

Choć nie jest to wydarzenie stricte dla graczy, gry stanowią nieodłączną część fandomowego folkloru. Przez unikalny charakter tegorocznego Pyrkonu jest na nim pole dla większej różnorodności niż na typowo gamingowych imprezach. Widać to w szczególności po cosplayu – przez trzy dni w Poznaniu widywałem nie tylko klasykę z anime, League of Legends czy będących ostatnio na czasie superbohaterów (stwierdzono nazbyt dużą ilość Deadpooli na metr kwadratowy!), ale przede wszystkim wiele profesjonalnie wykonanych strojów z gier niezależnych, m.in. Undertale czy Bunnylorda z NOT A HERO. Szeroka była również tematyka prelekcji na temat gier – od polskiego dubbingu i historii lokalizacji po realia pracy testerów oraz rynku indie – i to często z perspektyw, które odbiegają od laickich. Przy okazji prelekcji, szkoda że panel dyskusyjny z polskimi twórcami gier niezależnych nie był większym wydarzeniem, zorganizowanym lepiej i o bardziej przystępnej godzinie. Polska scena zasługuje na to, by zaprezentować nie tylko gry, ale również ludzi, którzy je tworzą.

Pyrkon relacja

Udało się to na szczęście strefą indie. Daleko do PAX-owego Indie Megabooth, ale ucieszyły mnie bezpretensjonalność i luz całego przedsięwzięcia zwłaszcza, że dopisali sami wystawcy. Pojawiły się zarówno bardziej profesjonalne produkcje będące już na progu premiery, jak i całkowite prototypy. To właśnie tutaj objawiał się prawdziwy klimat i entuzjazm konwentu, nawet jeśli prezentowana gra należała do najmniej ambitnych. Oczywiście wyłapałem kilka perełek, takich jak Crush Your Enemies studia Vile Monarch (RTS o uproszczonej mechanice, który jest przy tym jednocześnie trudny, śmieszny i naprawdę pięknie się prezentujący – a zagrać będzie w niego można na przestrzeni najbliższych miesięcy). Niekoniecznie rozgrywką, za to na pewno pomysłem kupiło mnie Coffee Noir, czyli stworzony przez ekonomistów symulator inspirowany Airline Tycoon i kryminałami, który próbuje nauczyć gracza ekonomii i sztuki zarządzania firmą. Czekam także na Cult autorstwa Ice Code Games; sam tytuł nie był wprawdzie prezentowany, ale propagandowe ulotki nawiązujące do Aniołów Nieba czy Barbary Santany to chyba jeden z lepszych pomysłów na promocję, jakie kiedykolwiek widziałem.

Trzeba podkreślić, że gry nie stanowią tutaj głównego punktu programu. Są co prawda wszędzie – na panelach, turniejach, w cosplayu czy w klasycznej konwentowej atrakcji, czyli grze rytmicznej Donkey Konga. Ale to tylko składniki w tej ogromnej zupie, jaką jest Pyrkon. Jeśli ktoś oczekuje prawdziwego, że użyję dużego słowa, święta gier wideo, to może wyjść… i tak zadowolony, ponieważ w zamian otrzyma prawdziwe święto entuzjastów. Jest to wydarzenie, które imponuje skalą i duszą pokazując, że nawet tak skrajne składowe da się połączyć w najlepsze.

Czy zatem warto odwiedzić Pyrkon 2016? Oczywiście! Nie da się tam pojechać i nie mieć kontaktu z grami, nie wynieść czegokolwiek związanego z tym medium. To z prelekcji, to z wystawy, to od sprzedawców przybyłych na wydarzenie.

Warto zobaczyć fragment tej duszy, której nie zdusi ochroniarz, ani która nie utonie w niedobrym i nad wyraz drogim piwie.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*