„…Lider kultu, powszechnie znany jako U.G. okazał się być synem zmarłego pisarza Augusta C. Jedyny spadkobierca słynnego artysty został złapanyw wyniku trwającej miesiącami akcji Oddziału Prewencji, choć det. Connie Lee odmówiła komentarza ponad zapewnienia, że sekta Lustro Światła została zamknięta. Z naszych ustaleń wynika, że U.G. trafił w ręce policji dzięki zeznaniom jednego z jego podwładnych w sprawie morderstwa na Andrew Aldena, byłego pracodawcy U.G.“
Alexis Kennedy, założyciel studia Failbetter Games – twórców Fallen London i Sunless Sea – powraca już z nowym zespołem Weather Factory i premierową produkcją, chyba jeszcze bardziej nietypową. Cultist Simulator to… symulator kultysty oparty na czekaniu i manipulowaniu kolorowymi kartami. Rzeczownik, taki jak np. książka czy stanowisko, łączysz z odpowiednim polem-czasownikiem, takim jak “czytaj” czy “pracuj” – po upływie czasu, otrzymujesz rezultat – pieniądze, nową wiedzę, miejsce do zwiedzenia czy składnik do kolejnej kombinacji. Część z kart nie może zniknąć (a przynajmniej nie same z siebie), inne jednak są ulotne i pozostają na planszy jedynie przez minuty; co z kolei może okazać się problemem, jeśli potrzebujesz ich do danej czynności – np. nakarmić pole “szaleństwo” kartą, która koi te demony…
Może się wydawać, że ten dziwny miks karcianki z craftingiem będzie mocno ograniczającą mechaniką, ale miło mi zaraportować, że tak nie jest. To może jedna z najambitniejszych gier ostatnich kilku lat, bo ogrom możliwości danych Ci przez Cultist Simulator jest wręcz przytłaczający – i nie ma żadnych wątpliwości, że tak miało być. A jest tak pomimo banalnego w swoich założeniach interfejsu. Pomysł na to, aby gra o prowadzeniu kultu polegała na manipulowaniu kartami na wielkim stole to najbardziej natchniona z decyzji podjętych przez autorów. Układanie demonicznego pasjansa to piękna i praktyczna gameplayowa metafora. Rytualny charakter wykonywanych przez Ciebie czynności stale znajduje się na świeczniku, przez co łatwo jest zanurzyć się w ten fascynujący świat prowadzenia sekty. Oglądanie stołu po oddaleniu kamery przywodzi na myśl te sceny w thrillerach, gdy detektywi wpadają do kryjówki seryjnego mordercy i oglądają jego zapiski, zrozumiałe w zasadzie tylko dla szaleńca, który to wszystko układał.
Karty powinny gwarantować przejrzystość i łatwość obsługi, ale tutaj już nie ma mowy o pełnym sukcesie. Cultist Simulator jest, niestety, niespecjalnie wygodny w obsłudze i przez to gra wiąże się z godzeniem się odbiorcy na niski, ale stały poziom irytacji. Za dużo jest tu zbędnego klikania, by dowiedzieć się podstawowych informacji. Wielu kart nie da się grupować, gra lubi też “wypluwać” je byle gdzie, stąd nie ma na dłuższą metę szans na stworzenie własnej, spójnej (niekoniecznie normalnej) logiki planszy. To irytujące, bo Cultist Simulator przez swoją nietypową rozgrywkę oraz bardzo trudną angielszczyznę i tak ma wysoki próg wejścia. Nie ma potrzeby dokładać do tego problemów z interfejsem, których dało się uniknąć.
„…SZOK! NIEDOWIERZANIE! SKANDAL! Przebywająca od niedawna w szpitalu psychiatrycznym była detektyw Connie Lee okazała się prowadzić drugie życie szefowej tajnego stowarzyszenia. W zeszłym tygodniu nasz magazyn dotarł do informacji, że Lee została znaleziona w stanie katatonicznym w swoim apartamencie. Uznano, że znalezione wokół niej okultystyczne zapiski były elementem jej pracy dla Biura Prewencji, jednak źródła potwierdzają, że były to prywatne zbiory funkcjonariuszki, która została zidonktrynowana podczas badania sprawy kultu Lustro Światła.”
Paradoksalnie, tych problemów z czytelnością czy budowaniem przyzwyczajeń nie rozwiązałby tutorial. To zabrzmi dziwnie, ale jakiekolwiek wprowadzenie do Cultist Simulator byłoby totalnie nieintuicyjne. To gra o odkrywaniu nieznanego, w większym stopniu, niż wiele gier wrzucających Cię w otwarty świat. Nie ma w końcu podręcznika, jak prowadzić czy założyć kult – podobnie, jak nie ma nikogo, kto nauczyłby tego, co nieodgadnione w sferze okultyzmu.
Tę ideę jak kawa na ławę wykłada zresztą pierwsza postać, w jaką się wcielasz – ponury sprzątacz w szpitalu psychiatrycznym. Nic nie wiesz o takich sprawach – jednego dnia, po prostu idziesz do roboty, by dowiedzieć się, że Twoje usługi nie będą już potrzebne. Miotając się z nudy, po powrocie do domu zaczynasz śnić o kobiecie, która migała Ci w pracy. Po dwóch dniach ciężkiej, fizycznej harówki w ukropie, postać wraca do Twojego życia w niespodziewany sposób, choć sama je wyzionęła. Zostawiła Ci w spadku trochę pieniędzy i dziwną dokumentację. Zżera Cię ciekawość, wertujesz księgi, których treści nie rozumiesz; czytając o Strażnikach i Świetle, bardzo szybko udajesz się do wskazanego w notatkach sklepu po więcej literatury. Próbujesz znaleźć odpowiedzi na nurtujące Cię pytania nawet we śnie – jednak odpowiedź, frustrująco, jest poza Twoim zasięgiem. Niepokój zmienia się w strach. Znajdujesz wreszcie kogoś skłonnego Ci pomóc za straszną cenę…
„…Tak, Slee to fantastyczny kompan. Pani Lascelles będzie zadowolona, przynajmniej tak mi się… Nie, nie wolno okazywać słabości. Nie przed nimi. Slee na pewno się nada. Najgorsze, co mógłbym teraz zrobić to zmarnować jego poświęcenie. Lascelles pokaże mi drogę. Nie, ona mi tę drogę utoruje! Pani wysiłek, pani Lee, był dopiero początkiem. Slee będzie jego cudownym zakończeniem.”
A najfajniejsze jest to, że cała powyższa historia rozgrywa się poprzez łączenie ze sobą kolorowych kart.
Prostota tego systemu, enigmatyczne, poetyckie opisy wydarzeń oraz wysoka losowość sprawiają, że żadne podejście do Cultist Simulator nie jest takie samo, a tworzone w ich toku historie wypadają zaskakująco naturalnie. Moja ostatnia sesja zakończyła się, gdy utopiłem miliony monet w skazaną na porażkę ekspedycję moich kultystów. Skończyło się to… popadnięciem w szaleństwo – w praktyce zebrałem po prostu zbyt wiele kart Grozy, ale czułem się, jakby gra sama postanowiła zakończyć moje męki w ten poetycki sposób.
Najlepszą wizytówką tego systemu pozostają rytuały, ważny element późniejszej fazy gry. Każdy rytuał definiuje format potrzebnych do jego wykonania kart, jednak to Ty decydujesz, czym “nakarmisz” rytuał. Każdy kolor oznacza inny aspekt danej karty, a więc też inną funkcję – kultysta może być poplecznikiem ognia i wprawnym rzemieślnikiem, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by do czaru wykorzystać wiedzę tajemną światłości czy krwi. Efekty będą za każdym razem inne, a ograniczają Cię tylko posiadane karty i zrozumiana przez Ciebie siatka powiązań.
Oznacza to, że w Cultist Simulator prawie nigdy nie kończysz się uczyć i odkrywać nowych rzeczy. Karty, które były niegdyś bezużyteczne lub groźne, znajdują zastosowanie w kluczowym momencie. Inna perspektywa, z jakiej możesz rozgrywać następną sesję oznacza, że zaczynasz z kompletnie nowymi możliwościami. Z kolei tona potencjalnych zagrożeń czyhających na Ciebie i Twój kult – od szaleństwa, przez okultystycznych wierzycieli, po detektywów czekających, aż zostawisz po sobie trupa czy gadatliwego poplecznika – zachęcają do podejmowania ryzyka.
A wszystko to robisz w zasadzie w ten sam sposób. Przeciągając karty i czekając chwilkę na efekty. Efekt końcowy jest fascynujący. Dosłownie zresztą, bo od Cultist Simulator trudno się oderwać. Ten cykl eksploracji i porażki wciąga niczym scjentologia wsysająca w swoje struktury naiwnych aktorów. Jeśli tylko dobrze znasz angielski – daj się porwać syndromowi jeszcze jednego kultu.
Grę otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com
Cultist Simulator jest prosty w obsłudze i demonicznie wciągający – a do tego świeży i nowatorski.
Interfejs jest, na chwilę obecną, cholernie irytujący we frustrująco błahe sposoby.