MADiSON – recenzja

Pierwszym uczuciem jakie pojawia się po ukończeniu MADiSON to ulga. Przy czym absolutnie nie oznacza to, że jest to gra nieudana. Ulga związana jest w tym przypadku z ukończeniem tytułu niezwykle intensywnie wpływającego na poziom dwóch najważniejszych dla graczy zmysłów,  wzroku i słuchu.

Jednocześnie muszę zaznaczyć, że to uczucie rozluźnienia nie przychodzi od razu. Potrzeba dłuższej chwili, aby uspokoić nerwy. Ten krótki, acz niezwykle intensywny horror potrafi niezwykle skutecznie przeczołgać gracza po najmroczniejszych zakamarkach ludzkiego umysłu. I robi to zaskakująco skutecznie.

Immersja, która przeraża

Cała historia jaką opowiada MADiSON zamyka się w paczce, którą należy otwierać na własną odpowiedzialność. Doświadczenie całości zajmuje co prawda niewiele ponad 4h, jednak gęstość i częstotliwość bodźców jakie w tym czasie oferuje może złamać nawet najwytrwalszych horrorowych kozaków.

W MADiSON wcielamy się w postać chłopaka o imieniu Luca. Przygodę rozpoczynamy w jednym z pomieszczeń pewnego domu. Jak się później okazuje owe domostwo to miejsce jakby wyjęte wprost z koszmarów największego psychopatycznego zwyrodnialca.

Jako Luca przemierzamy kolejne pokoje, korytarze i piętra, starając się nie stracić rozumu i znaleźć odpowiedź na pytanie: kim dokładnie jest nasz protagonista i co wydarzyło się w tej cholernej posiadłości.

Sposób w jaki się to wszystko odbywa jest tak poprowadzony, że w zasadzie już po kilkunastu minutach granica między grą, a rzeczywistością zdaje się niemalże zacierać. MADiSON uruchamiana w nocy, ze słuchawkami na uszach to zabawa dla najwytrwalszych. Nie pamiętam kiedy ostatnio odczuwałem tak dojmujący strach wywołany przez grę. Nie pamiętam też kiedy tak mocno wchodziłem w rolę bohatera gry. Tutaj udało się to rewelacyjnie.

Sfera audio wizualna wzorem do naśladowania

Tym co sprawia, że MADiSON potrafi zachwycić to bez wątpienia jakość strony brzmieniowej i wizualnej. Myślę, że nie będzie wyolbrzymieniem stwierdzenie, iż połączenie tych dwóch sfer należy w tej grze do jednych z lepszych jakie widziałem.

Oddziaływanie efektami audio na percepcję gracza jest w MADiSON wręcz obrzydliwie dobre. Audio desing osiąga poziomy jakości, które mogą być wzorem dla wielu innych podobny gier. Samej warsty melodycznej tutaj praktycznie nie ma (poza wwiercającą się w głowę, wykręcającą nerwy piosenką o pewnym mrocznym bohaterze bajki dla dzieci), ale na szczere wyrazy uznania zasługują fragmenty orkiestralne, w których sekcje smyczkowe maniakalnie wręcz podkręcają atmosferę lęku.

Dochodzą do tego wszechobecne odłosy – jęki, stuki, szepty, chóralne głosy przypominające modlitwy, powtarzające się słowa, zawodzenia, uderzenia piorunów. Całość podana jest w świetnej oprawie graficznej, która jest bardziej niż satysfakcjonująca. Widać ilość włożonego czasu i energii w pracę nie na gotowych assetach, ale rzemieślniczym dłubaniu od zera. Chapeau bas!

Wszystko to powoduje, że prawdziwym wyzwaniem jest nieprzerwane przebywanie w grze dłużej niż 20-30 min. Przynajmniej ja musiałem dzielić rozgrywkę na takie części, bo inaczej odczuwałem duży dyskomfort. Muszę przyznać, że faktycznie się bałem.

W MADiSON zawał serca czai się za każdym rogiem

Gdyby tego wszystkiego było mało, to oczywiście jak na grę z gatunku horroru przystało, musimy w MADiSON być przygotowani na potężną ilość jumpscareów. A jest ich tutaj co niemiara. I nawet jeżeli mamy z tyłu głowy świadomość, że to tylko gra i że przecież za chwilę zza najbliższego winkla na pewno coś wyskoczy, to i tak nie damy rady się na to przygotować.

Pojawiające się i znikające obiekty, zmieniające się pomieszczenia, przemykające korytarzami cienie, rozmywające lub wykręcające obrazy efekty wizualne oraz cholernie skutecznie podnoszące ciśnienie wizje rzucającej się na nas obrzydliwie makabrycznej postaci nawiedzającej dom napinają nerwy do granic możliwości.

Nie muszę chyba za bardzo podkreślać, że gro akcji w MADiSON dzieje się oczywiście przy raczej skromnym źródle stałego światła. I aby sobie radzić z ciemnościami, oraz niektórymi zagadkami (o czym za chwilę), mamy do dyspozycji, a jakże by inaczej, aparat fotograficzny Polaroid. Nie będę wchodził w szczegóły zaimplementowanej tutaj mechaniki, żeby zbyt wiele nie zdradzać, ale napiszę, że z pewnością dużo czasu minie zanim odważę się nocą zrobić zdjęcie z tzw. flashem…

Wrażenie operowania w ciągłym napięciu potęguje też fakt, iż w MADiSON nie uświadczymy możliwości walki z tym, co nas atakuje. Co prawda pod koniec historii wspomniany przed chwilą aparat pomaga ratować nam tyłek, ale tak na prawdę w tej grze istnieje tylko ucieczka. Może to budzić frustrację, natomiast jednocześnie bardzo skutecznie potęguje uczucie wszechobecnego strachu.

Do ideału trochę brakuje…

MADiSON bez wątpienia należy do tych gier z gatunku horroru, które wywiązują się ze swojego zadania niemalże bez zarzutu. Zwłaszcza w obszarze oddziaływania na poziomie emocji.

Całość byłaby z pewnością jeszcze lepsza, gdyby nie kilka aspektów. Jednym z nich jest według mnie nie potrzebna, gdyż skutecznie torpedująca immersję mechanika ograniczająca ilość posiadanych w podręcznym plecaku przedmiotów do 8 sztuk. Tu i ówdzie w eksplorowanym przez nas domostwie znajduje się sejf w którym możemy przechowywać ponad liczbowe znaleziska, jednak to nie rozwiązuje problemu.

Limit ten nie ma logicznego uzasadnienia, w żaden sposób nie nawiązuje czy to do ograniczonych możliwości postaci, czy na przykład samej historii. A jednocześnie wymusza chodzenie po lokalizacjach w tą i z powrotem.

Nie zawsze kilkukrotnie, kiedy okazuje się, że wróciliśmy po nie właściwy element. Oczywiście, każdy ruch po tym cholernym domostwie jest okazją do bycia wystawionym na kolejną porcję szarpiących nerwy bodźców, ale co za dużo, to niestety nie zdrowo.

Drugim elementem, który może frustrować, to zaimplementowane w MADiSON zagadki logiczne. Część z nich jest dosyć łatwa i rozwiązanie znajdujemy relatywnie szybko. Niestety jednak są wśród nich takie, które mogą nawet zniechęcić do dalszej gry. Tym bardziej, kiedy jesteśmy zmuszeni myśleć nad ich rozwiązaniem jednocześnie będąc praktycznie non stop pod działaniem wjeżdżających na psychikę brudnych, horrorowych zagrywek.

…ale i tak jest moc!

MADiSON niewątpliwie należy zaliczyć do perełek gatunku horroru. Praktycznie wszystko w tej grze składa się na spójną całość – krok po kroku odkrywana, ciekawa i mroczna historia, dobrze napisana glówna postać, świetnie zaprojektowane lokalizacje oraz wspomniana już oprawa audio wizualna. A prawdziwą wisienką na torcie jest mroczne i mocno traumatyczne wręcz zakończenie, które ma potencjał zaskoczyć bardziej wrażliwe osoby i na długo zostać w pamięci.

To prawda, że nie wszystko w tej małej grze funkcjonuje na równie wysokim poziomie. Ale kiedy weźmimy pod uwagę fakt, że tytuł ten został tak na prawdę stworzony przez dosłownie kilka osób (małe studio Bloodious Games), a do tego fakt iż jest to debiut, to diametralnie zmienia to finalną percepcję całości.

MADiSON pokazuje, że szukając intensywnych wrażeń nie musimy sięgać po wielkie marki. Nawet pomimo niedociągnięć uważam, że fani mocnych, szarpiących nerwy horrorów powinni mieć ją w swojej kolekcji.

Plusy

  • oddziaływanie sfery audio wizualnej na zmysły
  • niezwykle skuteczne jumpscary
  • dosyć ciekawa i zaskakująca historia
  • mroczne zakończenie

Minusy

  • wysoki poziom trudności niektórych zagadek
  • ograniczona ilość posiadanych przedmiotów
5

Bardzo dobry