The Coma 2 jest udanym horrorem - ani mniej, ani więcej

Z miejsca, The Coma 2 przypomniała mi o innych grach. W 2012 roku mieliśmy prawdziwą falę Potężnych Gier Indie. Serio – zobacz, ile mocnych tytułów wtedy wyszło, które wciąż odbijają się cichszym bądź głośniejszym echem w innych produkcjach. Jedną z nich był horror Jaspera Byrne’a pod tytułem Lone Survivor, inspirowany serią Silent Hill. W grze Byrne’a wcielałeś się w samotnego mężczyznę, który usiłował wydostać się ze zrujnowanego miasta w środku apokalipsy zombi. Patent znany i lubiany, natomiast pikanterii dodawała mu prezentacja: z boku, w rozpikselowanej grafice.

Ograniczenie perspektywą pozwoliło skupić rozgrywkę przede wszystkim na eksploracji i zadaniach pobocznych, starcia traktując jako element poboczny, uwypuklając ukrywanie się. Jeśli wydana dwa lata wcześniej Amnesia: The Dark Descent dobitnie przypomniała, że walka jest w grze grozy w zasadzie zbędna, tak Lone Survivor zademonstrowała, że stylizacja wcale nie przeszkadza w straszeniu.

Lone Survivor ostatecznie nie jest klasykiem nad klasyki, natomiast okazał się być pewnym wzorcem dla innych twórców dwuwymiarowego horroru. Od 2012 roku wyszło kilka gier w tym stylu – Detention, Uncanny Valley, Claire, Neverending Nightmares – i wszystkie żywo czerpały z motywów produkcji Jaspera Byrne’a. Wytworzyła się w ten sposób dość specyficzna nisza, w której powstają głównie te same tytuły, tylko w różnych smakach. Nie inaczej jest z wydaną niedawno na PlayStation 4 The Coma 2: Vicious Sisters czy jej poprzedniczką.

Sporo klimatu jest w koreańskich uliczkach The Coma 2

The Coma 2 to trochę sztampa, ale bardzo przyjemna…

The Coma 2 rozgrywa się w Korei Południowej, skąd zresztą pochodzą twórcy gry, studio Devespresso. Główną bohaterką jest Mina Park, normalna licealistka i lekka mimoza; dziewczyna jest zdolną i pilną uczennicą, ale cierpi na samotność. Jej najlepszy przyjaciel Youngho znajduje się w tajemniczej śpiączce, z której lekarze nie potrafią go wybudzić. Z kolei już na początku gry popada w konflikt ze swoją najbliższą kumpelą, Da-hyun. Dziewczyna ma pretensje, że Mina wykorzystuje ją do radzenia sobie ze swoimi problemami; szczególnie ze spławianiem Myung-gila, natrętnego chłopaka, któremu Mina nie ma odwagi powiedzieć „nie”.

Szybko jednak rzeczywistość zmusza pannę Park do zostania bardziej asertywną. A raczej wypadałoby powiedzieć „nierzeczywistość”, bo licealistka trafia do ta tajemniczego, niebezpiecznego świata tytułowej Śpiączki. Mina będzie musiała tę lekcję przyswoić szybko, bo nie wszyscy zamknięci w Śpiączce są jej przychylni – na pewno nie jest ścigający ją upiór, który przypomina jej wychowawczynię.

Masz więc do czynienia z formatem „slashera”, choć tutaj postać niepowstrzymanego zabójcy nie jest najważniejsza. Upiorna pani nauczyciel jest akurat dosłownie wygodnym narzędziem. The Coma 2 stoi światem przedstawionym i pytaniami w jego centrum: czym Śpiączka w ogóle jest i jak działa? Odpowiedzi na te pytania są, szczęśliwie, całkiem ciekawe i po wstępnym sceptycyzmie z przyjemnością dowiadywałem się więcej. Reguły rządzące Śpiączką są komiksowe – jak zresztą oprawa, którą najlepiej określić jako „koreańskie Darkest Dungeon” – ale znaczy to tyle, że są klarowne i dosłowne, a nie głupie. Innym punktem odniesienia byłoby pisarstwo Stephena Kinga czy Joe Hilla, którzy grozę znajdują często w rozbrajającej dosadności; zarówno w działaniu magii, jak i w przeświadczeniu, że pewne złe rzeczy po prostu się dzieją.

…Chociaż nie bez rys

Jak na horror, obsada postaci jest całkiem spora. Są mieszkańcy świata Śpiączki, jak wykręcone „cienie” prawdziwych ludzi, które interesująco są od nich osobnymi bytami. Są też demony, choć bardziej cywilizowane; przypominają te ze światów Shin Megami Tensei czy Tormenta, żyjąc według swojej własnej, pokrętnej logiki. Wreszcie, jest ekipa łowców duchów – tu najbardziej widać komiksowy sznyt The Coma, co zresztą w niczym nie przeszkadza. Jeśli już coś boli, to miejscami koślawe dialogi i jednak przewidywalność wpisana w strukturę. To nie tak, że ta fabuła niczym nie zaskakuje… Ale umówmy się, że jeśli widziałeś kiedyś jakikolwiek horror, to od razu zgadniesz, które postacie umrą i w którym momencie.

Świat Śpiączki to jeden z najlepszych elementów całej gry

Trochę też fabułę rani jej nierówne tempo. The Coma 2 to zabawa na 5-6 godzin (oraz krótsze drugie podejście, jeśli chcesz zobaczyć oba zakończenia), a jej historia dzieli się tak naprawdę na dwie części. W pierwszej gra spokojnie, mozolnie, stabilnie buduje napięcie i misterium… żeby w drugiej już natychmiast przyspieszyć. Flashback goni objawienie i nagle zaczyna gra tracić cierpliwość. Nie jest to całkiem płynne przejście, które ratuje jednak jakość wspomnianych retrospekcji i napięcie finału.

Mimo tej pewnej sztampowości, to i tak atmosfera, świat i historia stanowią razem motor napędowy tej gry. The Coma 2 czasami próbuje straszyć za pomocą klasyki gatunku: „popierdujących” świateł czy mało przekonywających jump scare’ów. Efekty są mizerne, żeby nie powiedzieć „paradne”. Jestem stuprocentowym leszczem jeśli chodzi o horrory i nawet mnie te zagrywki nudziły, zamiast straszyć. Na szczęście dużo lepiej jest z budowaniem klimatu i napięcia za pomocą dźwięku i Twojej własnej bezsilności. The Coma 2 jest jednym z tych horrorów, które pozbawiają Cię możliwości obrony w starciu z potworami. Mina może się głównie chować i uciekać, w najlepszym wypadku wyrwać się z objęć śmierci, jeśli w ekwipunku ma gaz pieprzowy.

The Coma 2 trzyma w zaskakującym napięciu

W porównaniu do hitów w podgatunku „ktoś/coś nieustępliwie ściga Cię po poziomach”, The Coma 2 operuje dość prostymi zagrywkami, natomiast robi to efektywnie. Typów przeciwników jest kilku: jedni kąsają po kostkach, inni zwisają z sufitu. Jeszcze inni patrolują wybrane miejsca lub rozsiewają trujący gaz. Na krwawienie czy truciznę można jedynie zaradzić konkretnym przedmiotem, a w ekwipunku masz miejsce na cztery. Wiele z tych potworów pojawia się w losowych miejscach. Można przez to uznać, że stanowią zagrożenie czysto teoretyczne, ale gra skutecznie uczy Cię ich lekceważenia ku Twojej zgubie. Równie łatwo można zagalopować się z wytrzymałością czy dostępnością przedmiotów leczących.

Zagrożeniem są również wspomniani stalkujący Cię łowcy. Ucieczka przed nimi jest o tyle trudna, że musisz zbiec im na inny ekran – potwór nie da się nabrać, jeśli schowasz się w szafce na tym samym piętrze. Ba: najbezpieczniej jest chować się w toalecie, a te są równie na wagę złota, jak miejsca zapisu gry. Gra Devespresso bardzo sprawnie porusza się w ograniczeniach perspektywy; pomimo prostych mechanik buduje rosnące napięcie. Czacha może nie paruje jak w klasyce gatunku, ale przyjemnie zaskoczyłem się tym, że stres towarzyszył mi w zasadzie do samego końca. Potwory trzymają Cię na krańcu siedzenia o tyle sprawnie, że sercem rozgrywki jest zabawa w „przynieś, podaj, pozamiataj”. Nie ma może wielkiego wyzwania, bo po około dwóch godzinach załapiesz tempo gry – ale stukotu obcasów bałem się już do samego końca. Jest lepiej z dreszczami niż w wielu tytułach trójwymiarowych.

The Coma 2 to też stare, dobre, "Residentowe" zarządzanie ekwipunkiem

Lokacje eksplorujesz zawsze celem odnalezienia konkretnych przedmiotów – albo w ramach wątku głównego, albo pobocznych. Występują tutaj bowiem prostesidequesty, które wpływają na zakończenia poszczególnych sekcji, a także samej gry. Jest to cwany sposób na zmuszenie Cię do pozostawania w ruchu i nadziewania się na przeciwników. Konfrontacji tak naprawdę nie unikniesz i nie jesteś w stanie pewnych sytuacji wyczekać. Szczególnie, że The Coma 2 nie ma żadnego zamiaru trzymać Cię za rękę, prowadząc przez świat. Czasem potrafi to frustrować: przegapiwszy jedną notatkę w tle przez 20 minut biegałem po lokacji jak pajac. Durnego biegania nie ma ogółem dużo, ale nawet najmniejsza ilość potrafi zirytować, gdy większość gry to mimo wszystko bieganie. Nawet, jeśli przez większość czasu ma ono sens.

The Coma 2: Vicious Sisters nie wnosi za wiele do interaktywnego horroru, ani nawet do swojej specyficznej, dwuwymiarowej niszy. Jednak to, że rewolucji nie ma nie jest wcale niczym złym. Koreańczycy z Devespresso bowiem pewnie poruszają się w tym schemacie, dostarczając grę solidną i satysfakcjonującą. Chociaż są drobne rzeczy do poprawy, to The Coma 2 zdecydowanie wyróżnia się na plus w tym specyficznym mini-gatunku „gier przypominających Lone Survivor”.

Plusy

  • klimat
  • świat i historia
  • dobre wykorzystanie prostych mechanik
  • dźwięk

Minusy

  • długie czasy ładowania na PS4
  • średnie dialogi
  • czasem przeszkadza przewidywalność formuły
4

Dobry

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.