Advanced Borders & Lands

Tiny Tina’s Wonderlands jest spin-offem serii looter shooterów spod znaku Borderlands. Tym razem Gearbox Software nawiązuje do najbardziej kultowego DLC w serii: Tiny Tina’s Assault on Dragon Keep, w którym tytułowa Tina… poprowadziła sesję RPG.

Na początek, ostrzeżenie: Wonderlands to dalej jest Borderlands

Nie inaczej jest i tutaj: wcielasz się w rozbitków, którzy z nudów zostają wciągnięci w kampanię Tiny. Grasz w zasadzie tylko Ty. Dwójka towarzyszy, grana przez Wandę Sykes i Andy’ego Samberga zostaje zdegradowana do roli „wsparcia” z racji swojej nagannej etykiety gamingowej. Razem musicie wyruszyć w podróż za Smoczym Władcą, który jednak okazuje się być niesfornym złoczyńcą i nie chce kooperować z Mistrzynią Gry, Tiną.

Panie i panowie; nasi bohaterowie

Zanim jednak zatopisz ze mną ząbki w tym, co udane, muszę odłożyć sobie trochę miejsca na pomarudzenie na coś, co miejscami skutecznie zatruwało mi zabawę: humor.

Dowcip w serii Borderlands pozostaje od początku kwestią kontrowersyjną. Humor tutaj to miks komedii Adama Sandlera (na szczęście tych lepszych) z maszynowym tempem serwowania żartów rodem z seriali animowanych Cartoon Network, jak Regular Show czy Niesamowity świat Gumballa. Pierdzenie miesza się z kumatym żartem słownym, darciem ryja, popkulturową aluzją. Ich poziom jest różny, stąd gra strzela nimi jak z karabinu. W ciągu 10 sekund można przejść ze szczerego brechtu w twarz wykręcającą się od ciarek wstydu na plecach. Wonderlands od początku wskazuje, że nie jest to gra dla ludzi nienawistnych wobec specyficznego poczucia humoru serii. Wszak w roli głównej występuje tutaj Tiny Tina, postać zbierająca wszystko, czego ludzie w tych żartach kochają i nienawidzą.

Gra wyobraźni

W wątku głównym sprawy mają się akurat bardzo dobrze. Mało jest głupawego rechotu z puszczania bąków, zamiast tego gra skupia się na komizmie wpisanym w prowadzenie sesji RPG. Powtarza się przez całą grę gag, w którym gracze są przesadnie ostrożni, wręcz zabójczo nieufni wobec napotkanych NPC.

Wonderlands błyszczy w chwilach, gdy Mistrzyni Gry musi improwizować

Wielu Mistrzów Gry na pewno utożsami się tutaj z frustracjami Tiny, usilnie próbującej przekonać swoich przyjaciół, że napotkany kuśnierz jest tylko kuśnierzem. Najlepsze momenty zabawy to te, w których Tina szyje leniwe improwizacje, nagle dopowiadając (teleportujące się na ekran) elementy scenografii czy całe lochy. Rozmach z jakim gra przedstawia te improwizacje robi wrażenie i bawi do samego końca. Nawet z pominięciem humoru udało się w fabule zbudować co prawda ramotkę, ale nawet dość ujmującą i szczerą w swoim spojrzeniu na moc wyobraźni i potrzeby ucieczki w światy wirtualne. Jest też przynajmniej jeden moment w fabule po którym złapałem się z uśmiechem za głowę.

Jest to więc historia raczej pozbawiona ciężaru i wielkiej stawki… i dobrze. Zamiast tego Gearbox dostarczył raczej kameralną opowieść o dorastaniu i wyobraźni. Do tej pory najciekawszą formalnie i najbardziej interesującą w dorobku Borderlands.

Natomiast gdy się zejdzie do zadań pobocznych, jest już bardzo różnie.

Kabaret skeczów męczących

Gros misji opcjonalnych serwuje tutaj, za przeproszeniem, crap de la crap humoru Borderlands. Mamy np. żarty których jedyną puentą jest aluzja popkulturowa. Stąd na swojej drodze spotkasz niejakiego Geritta z Trivii, który poluje na potwory i uprawia naprawdę dużo seksu. Lubisz Smerfy? No to spotkasz tu… Merfy, które są jak Smerfy, tylko brzydkie. W obu przypadkach jest to koniec dowcipu. Jest i ulubiona technika serii, czyli założenie, że przemoc jest z gruntu zabawna. Mimo złagodzenia impulsów, nie brak tutaj questów których puentą jest bicie albo śmierć.

Wreszcie pułapka, z której Gearbox nigdy nie wyszedł: przekonanie, że jak coś jest śmieszne przez 5 minut, to będzie jeszcze zabawniejsze przez 5 godzin. Nie ma tutaj takiego odgrzewania martwego kotleta jak w przypadku postaci Handsome Jacka, którego twórcy nie umieli zostawić w spokoju. Są natomiast obrzydliwie długie i nieśmieszne monologi Claptrapa. Podczas jednego z nich, gra dosłownie spowolniła aktywację kolejnej fazy bossa, żebym musiał tego wysłuchać w całości.

NA BOGÓW, ON ROBI SEKS!

Oczywiście, poczucie humoru jest jak pośladki, każdy ma własne; więc jeszcze może mi po zagraniu powiesz, że jestem zgredem i cześć. Żeby nie było, ubawiłem się tu miejscami do rozpuku. Po prostu brzuch czasem bolał z niestrawności od kolejnego żartu, w którym puentą jest darcie mordy.

Wonderlands naprawia ostatki gameplayowych problemów serii

Wonderlands to spin-off, ale jak najbardziej zbudowany na fundamentach postawionych jeszcze w pierwszej części serii. Biegasz, strzelasz, robisz misje, zbierasz łupy. Zostały tutaj nawet klasyki obecne od roku 2009, jak fatalna mapa czy autentycznie okropny w obsłudze myszką interfejs ekwipunku. Ale są i plusy: z zabawy zniknęły pojazdy i usilny backtracking przez wielkie mapy. Zamiast tego, etapy są nieco mniejsze i jest ich nieco mniej – przechodzisz do nich z hubworldu rodem z Chrono Trigger. Są nawet „losowe starcia”, w których to gra zamyka Cię na moment w małej arence, jeśli akurat potrzebujesz pogrindować.

To jeden z lepszych gagów w Wonderlands

Wypucowano wreszcie „feeling” klamek. Borderlands z natury ma problem z impetem dostępnych broni: jest to „looter shooter”, gdzie zadawane obrażenia oparte są na matematyce. DOOM może mieć w każdej części najlepszego shotguna roku bo nie musi się martwić o skalowanie jego obrażeń z przeciwnikami poziomu 34. Stąd często trudno było czuć satysfakcję z otrzymanej broni, gdy nie robiła ona z wrogiem nic poza zjadaniem większej części paska; jeszcze trudniej, gdy gra godzinami nie chce Ci dać czegoś lepszego. W połączeniu z mało ambitną AI wrogów i przeciętnym audio, Borderlands plasowało się gdzieś pośrodku stawki w kategorii satysfakcji. Jest przyjemnie, ale bez szału.

Spin-off mocno podrasował całą oprawę dostępnego oręża. Broń strzela z dużo większym impetem i hukiem, a animacje przeładowania i wystrzałów są mięsiste. Gra również dużo mniej boi się podrzucania Ci legendarnego ekwipunku niż poprzednie części, czy to w questach, po starciach czy ze specjalnych mechanik. Już Borderlands 3 wiele poprawiło na tym froncie względem poprzedniczek, Wonderlands jednak dba o to, żeby nie znudziła Ci się sieczka. Nie tylko rzucając w Ciebie orężem, ale rozbudowując, co Ty w ogóle możesz zrobić.

Tiny Tina’s Wonderlands to jednak nowe, drobne, ale znaczące rzeczy

Wonderlands całkowicie zmienia działanie walki wręcz i granatów. Broń do walki w zwarciu dołącza do Twojego ekwipunku i potrafi różnie działać, pozwalając Ci np. mieć zawsze pod ręką oręż danego żywiołu. Same bronie mają też fajne efekty w tym samym stylu, co broń palna. Pole bitwy możesz więc regularnie rozświetlać nie tylko za pomocą klamek.

Fantazyjne designy poziomów robią wrażenie

Tym bardziej, że całkowicie przerobiono granaty. Zamiast nich używasz czarów na cooldown o bardzo różnych zastosowaniach. Możesz różdżką ciskać gromy jak z pistoletu przytrzymując przycisk; można pstryknąć palcami i wywołać eksplozję w miejscu wskazanym przez celownik. Można po prostu zostawić odbijającą się od powierzchni żelatynową kostkę, która zatruwa wrogów. W efekcie, w dowolnej chwili masz dedykowany, darmowy przycisk od eksplozji, który dość poważnie otwiera Twoje opcje taktyczne.

Wreszcie, Gearbox mocno otwiera rozwój postaci, chociaż jest to bardzo kontrowersyjna zmiana. Teraz przy kreacji postaci wybierasz swoje statystyki podstawowe i jedną z tuzina klas postaci. Wybór ten determinuje Twoje drzewko umiejętności i zdolności aktywne. W połowie gry dostajesz jeszcze do wyboru dowolną drugą, więc możesz połączyć teoretycznie niepasujące do siebie style gry. Na przykład, tak jak ja, skombinować sobie pelerynę-niewidkę na zawołanie i zwiększyć przeżywalność na polu bitwy, pozwalając mojemu pierdzącemu trucizną grzybowi zająć się resztą. Yup, to jest jedna z tych gier.

Decyzja jest to kontrowersyjna. Gra długo się rozkręca nim faktycznie zaczniesz grać tak, jak „powinno” się grać daną postacią. Jednak otwiera się potem na dobre i daje do tej pory nieznaną w serii moc możliwości. Maksymalny poziom doświadczenia w Wonderlands to z kolei tylko 40. Jest to 20 poziomów mniej niż zwykle i dużo za mało, żeby faktycznie dobrze rozprowadzić punkciki po obu drzewkach. Dziwi też archaiczna decyzja o braku zmiany głównej klasy – możesz zmienić tę drugą, ale pierwsza jest przyspawana do danej postaci. W kwestii rozwoju bohatera Tiny Tina wybiera środek, który jednak wcale nie jest złoty. Jak już iść w dowolność, to na całego.

Razem: daje najwięcej frajdy w całej serii

Nie lubię tak wymieniać ficzerów, ale te relatywnie drobne zmiany zrobiły dużo, żeby w końcu porządnie otworzyć rozgrywkę Borderlands. Tiny Tina’s Wonderlands to pierwszy raz, kiedy faktycznie naprawdę super bawiłem się podczas strzelanin w serii. Wreszcie udało się poszerzyć kontrolowany chaos rozgrywki, zbliżając go formatem do feerii efektów specjalnych z hack’n’slashów które zainspirowały te gry. Z klamki strzelasz ogniem, znikasz nagle z oczu wrogów, Twój topór wbija się w ziemię z elektryczną falą uderzeniową, a pstryknięciem palca zostawiasz na przeciwniku bombę, która detonuje się w sam raz gdy Tobie skończy się niewidzialność, żebyś teraz mógł wykończyć resztki za pomocą SMG. Dużo dla frajdy robi fantazyjny level design, pełen wertykalności i rozległych przestrzeni.

Nie sądziłem, że kontrolowany chaos Diablo zawita kiedyś do tej serii – jest to zdecydowanie najwięcej frajdy jaką miałem z Borderlands. Jest to też zdecydowanie jedna z najmniej zbalansowanych jej części. Jednak przepakowanych kombinacji jest bardzo dużo i dlatego wysokie poziomy nie sprowadzają się do katowania wyłącznie jednej klamki.

Wonderlands jest spin-offem, nie pełnoprawną częścią serii i widać to też w rozmiarach. Jest to gra dość kompaktowa – raptem kilkadziesiąt sidequestów, kilka biomów do eksploracji. Ba, nawet typowe szukanie znajdziek jest zupełnie do zrobienia już przy pierwszym podejściu do zabawy. Z jednej strony, gra nie cierpi na problemy np. Borderlands 2, który w końcówce zaczyna mocno przeginać strunę i rozciągać niepotrzebnie rozgrywkę. Z drugiej: dużo mniej tu do roboty dla powracającego gracza. Jest tylko jeden raid boss wymagający sporego kombinowania, zanim go w ogóle znajdziesz.

Wonderlands wygrywa strzelaniem

Doprawdy żałosna oferta DLC

Teoretycznie spróbowano dać Ci tutaj nieskończoną zabawę. Po ukończeniu wątku głównego odblokowujesz Komnaty Chaosu, proceduralnie generowane sekwencje pokoi z których możesz wyciągać topowe łupy. Tryb sprawdza się na krótkie sesje, ale jest też mało mięsisty i opiera się na bossach i wrogach, których już dobrze znasz i w wielu przypadkach niekoniecznie lubisz. Rozochocony jakością Wonderlands, sięgnąłem więc po przepustkę sezonową, przyzwyczajony do poziomu DLC w serii.

Season pass do Tiny Tina’s Wonderlands jest żenujący. Poprzednie gry przyzwyczaiły do przepastnych dodatków o fantazyjnych motywach, ciekawych konceptach i ekscytującej scenerii. Mniejsze dodatki oferujące wyzwania lub bossów były sprzedawane w odpowiednio niskiej cenie. U Tiny Tiny dodatki są co prawda aż cztery, ale każdy z nich oferuje wyłącznie recyklowane areny znane Ci z podstawowej zabawy. Możesz wybrać motyw, powalczyć przez kilka poziomów i puf, koniec. Każdy „loch” z dodatku zajmie Ci też maksymalnie 20 minut. Nie ma co owijać w bawełnę: jest to bezczelne sprzedanie Ci Komnat Chaosu jeszcze raz i chamski skok na kasę.

Zdaję sobie sprawę, że Wonderlands powstawało w bólach, bo niemal w całości zdalnie podczas pandemii. Nie mam stąd też pretensji do developerów z Gearbox o poziom dodatków. Kieruję je za to do 2K Games, które kolejny raz testuje wytrzymałość odbiorców. Przepustkę sezonową kupiłem za stówę – nie jest ona warta nawet 10 złotych. Wstyd, że w ogóle ją wydano.

Warto – nawet mimo zmęczenia materiału

Do Tiny Tina’s Wonderlands zabierałem się trochę jak do jeża i już podczas pierwszego trailera trochę z niezadowoleniem cmokałem nosem. Czułem pod skórą, że to będzie przeciąganie struny pokroju The Pre-Sequel!, które mocno odgrzewało przejrzały materiał. Tymczasem niespodziewanie Tiny Tina’s Wonderlands jawi się jako moja ulubiona gra w serii. Jest to zdanie po którym pada wiele „ale”, ostatecznie jednak nie są one w stanie zmyć faktu, że jest to gra o strzelaniu. A strzelanie w Borderlands jeszcze nigdy nie było tak satysfakcjonujące, jak tu.

Tylko nie kupuj tych DLC. Wyślij wiadomość, że chce Ci się więcej Wonderlands, a mniej fuszerki.

Plusy

  • zmiany w walce
  • otwarty rozwój postaci
  • humor!
  • fantazyjny level design
  • fabuła

Minusy

  • ...humor?
  • kuriozalne, mniejsze decyzje
  • relatywnie mało zawartości
  • żenujące DLC
  • ubogie NG+
4

Dobry

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.