Ustatkowany Gracz dotarł do notatek ze spowiedzi jednego z graczy, próbujących oczyścić swoją duszę ze wszystkich grzechów sióstr Blazkowicz. Czym aż tak zawiniły sobie blondynka i brunetka w Wolfenstein: Youngblood?
Na rynku pojawiły się przygody córek słynnego pogromcy nazistów – agenta Blazkowicza. Twórcy z MachineGames i Arkane Studios spróbowali skoku w bok i mocno zmienili zasady rozgrywki w porównaniu do poprzednich części z serii Wolfenstein. Choć jest to spin-off a one rządzą się swoimi prawami, to niestety lista grzechów sióstr Blazkowicz jest tak długa, że jednemu z graczy potrzebna była aż spowiedź. Ów osoba była tak wstrząśnięta grając w Youngblood, że postanowiła wyspowiadać się z tego występku. Ten grzech jednak nie był popełniony świadomie.
Gracz: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Moja ostatnia spowiedź była sześć miesięcy temu, zadaną pokutę odprawiłem, obraziłem Pana Boga następującymi grzechami: byłem leniwy, nie ustąpiłem miejsca starszej pani w autobusie, kląłem jak szewc i… grałem w Wolfenstein: Youngblood. Więcej grzechów nie pamiętam, mocno żałuję i proszę o rozgrzeszenie.
Kapłan: Niech będzie pochwalony… Widzę Synu, że Twoja dusza potrzebuje pokuty, jednak zastanawia mnie ostatnie wyznanie – czy granie w gry to grzech?
Gracz: Nie. Oczywiście, że nie, jednak jestem fanem serii Wolfenstein, bardzo czekałem na najnowszą część i ogólnie mocno się zawiodłem. Chciałem też od razu na odległość wyspowiadać siostry Blazkowicz z ich grzechów. Jak twórcy mogli pójść tak mocno w stronę kooperacji? Czemu córki Blazkowicza są tak irytujące, naziści są gąbkami na pociski niczym w serii The Division, punkty zapisu to jakiś żart a fabuła jest tak słaba?
Kapłan: Synu, nie jestem w temacie ale nasz wikary uwielbia po Mszy Św. relaks przed konsolą i wspominał nie tak dawno o grze z hurtową eksterminacją nazistów również obawiając się tej części. Może opowiedz co leży Ci na sercu, czemu wrażenia były aż tak frustrujące, że musiałeś wyznać to w konfesjonale? Chętnie wysłucham Twoich żali i od razu mógłbym ostrzec wikarego przed zakupem i kolejnym srogim rozczarowaniem.
Gracz: Jasne. No więc, proszę księdza, miałem nadzieję na podobne wrażenia ze strzelania do nazistów jak było to choćby w Wolfenstein: The New Order, jednak gra skierowana jest do całkiem innego typu graczy. To nie jest tytuł dla fanów gier single player, liniowego dotarcia do celu, zwiedzania przeróżnych ciekawych lokacji czy choćby fanów serii. Niestety produkcja skierowana jest dla kooperacyjnej zabawy, a od strony walki dla pojedynczego gracza nie jest już tak kolorowo. Ameryka wygrała z nazistami, jednak to nie koniec utrapienia. Agent Blazkowicz ma poważne kłopoty w Europie, a jego córki Jessie i Sophie nie będą czekać na niego z mamą Anną, tylko postanawiają wyruszyć do Paryża, aby tam znaleźć ojca i przy okazji rozprawić się z opanowanym przez nazistów miastem. W zasadzie to tyle, jeśli chodzi o fabułę. Francuska metropolia jest okupowana przez niemieckie oddziały niemal na każdej ulicy, więc duży wpływ na powodzenie misji mają kanały i katakumby z siedzibą ruchu oporu. To tam można innym sposobem dotrzeć do celu, wyposażyć się, dostać zlecenie czy nieco odetchnąć od strzelania.
Kapłan: Chryste Panie, rzeczywiście nie wygląda to ciekawie…
Gracz: Choć strzela się fajnie, bardzo frustrujące są levele wrogów, o wiele wyższe od bohaterek i przez to trzeba przyjmować proste jak budowa cepa zlecenia, misje poboczne czy inne nudne aktywności. Grind pełną gębą, proszę księdza. Zadania naprawdę wołają o pomstę do nieba, a oprócz tego zmuszają do kolejnych wizyt w tych samych miejscówkach. Jakby tego było mało wrogowie respawnują się cały czas, są o wiele bardziej wytrzymali a nawet czasami można zobaczyć jak pojawiają się znikąd. Gra samemu to grzech śmiertelny.
Choć cały czas towarzyszy nam siostra to często zachowuje się niestosownie do sytuacji, tj. nie reanimuje, atakuje na pałę czy przeszkadza w rozgrywce. Dziwacznie wyglądały powtarzające się sytuacje, kiedy mając w rękach giwerę na pół ekranu strzelałem do wroga, a jego pasek wytrzymałości nawet nie drgnął. Postanowiłem więc użyć noża i wtedy większość z nazioli padała jak nie za pierwszym, to piątym uderzeniem bronią białą. Paranoja! To nie koniec, bo jeśli straci się trzy współdzielone życia, trzeba zaczynać cały poziom od nowa. Pamiętam walkę z Bratem 2, kiedy po dotarciu do bossa, poziom trudności walki z nim był tak nierówny, że po długim starciu musiałyśmy skapitulować. Dowiadując się, że trzeba przejść ponownie całą tę drogę, od razu w złości wyłączyłem konsolę. To nie jest zabawa, tylko sztuczne wydłużanie czasu rozgrywki!
Kapłan: Dobrze, uspokój się już mój Synu. Zrozumiałem Twoje rozgoryczenie ale czy ten tytuł jest aż tak zły, że nie ma dobrych stron, a twórcy zasługują na wieczne potępienie?
Gracz: Nie do końca. Oczywiście są plusy, jednak co z tego jak to właśnie minusy przesłaniają cały obraz odbioru gry. Strzelanie pozostaje rdzeniem rozgrywki i ponownie sprawia sporo funu. Można dość zaawansowanie ulepszać giwery, kupować nowe części czy cieszyć się efektownym unicestwianiem wroga. Oczywiście w kooperacji zabawa wypada o niebo lepiej i wygląda to nieco ciekawiej ze względu na brak frustrującego zachowania pomocniczki. Mamy tony różnych przedmiotów do zebrania (aż trochę jest tego za dużo), świat jest pół otwartym doświadczeniem, bo z katakumb można wybrać sobie dzielnicę Paryża i tam siać popłoch wśród różnorakich nazistów. Poza zwykłymi soldatami, są większe oddziały, dręczące drony, denerwujące psy z materiałami wybuchowymi, groźne szybkie „terminatory” czy pancerne jednostki. Kurczę ale poziom trudności wyważany był chyba na targowej wadze.
Graficznie metropolia wypada nieźle, choć zdecydowanie nie jest to najwyższa liga. Z pewnością nie można odmówić programistom dbałości o detale. Widać rękę twórców z Arkane Studios i ich labiryntowe projekty lokacji, co może być dodatkowym atutem w walce z kolegą. Można kryć się, skradać, gonić się z naziolami i zachodzić ich od tyłu. Dodatkowym utrapieniem są częste i nie takie krótkie czasy wczytywania, szczególnie dające się we znaki podczas wykonywania krótkich, idiotycznych zadań. Proszę księdza nie mogę się opanować, bo nastawiałem się na coś zdecydowanie lepszego i skierowanego dla fanów ostatnich części!
Kapłan: Dobrze Synu, wygadałeś się, z pewnością ulżyło Ci i wcale nie dziwię się, że chciałeś się wyspowiadać. Czas na pokutę – po trudnym dniu w pracy, proszę kilka wieczorów poświęcić na relaks przed konsolą z wirtualną wizją przyszłości w Detroit: Become Human. Wikary grał ostatnio i mówił, że to dość dobra, pełna wyborów opowieść. Na tę chwilę proponuję odpoczynek od shooterów i… kilka „Zdrowaś Maryjo” przed snem. Pan odpuścił Tobie grzechy. Idź w pokoju.
Gracz: Bóg zapłać. Posłucham rady i odpokutuje swoje męki. Proszę w porę ostrzec wikarego.
Kopię gry Wolfenstein: Youngblood (PlayStation 4) do recenzji otrzymaliśmy od firmy CENEGA.
Strzelanie do różnorodnych typów nazistów, szczególnie w kooperacji może cieszyć, raj dla zbieraczy i projekty lokacji dają radę.
Wolfenstein: Youngblood to trzecie, niestety niechciane dziecko Blazkowicza. Zmiana mechaniki gry, gąbkowi wrogowie, wszechobecny grind, źle zbalansowany poziom trudności, brak możliwości spokojnego wyjścia do menu podczas trybu single player, źle rozlokowane punkty zapisu, błędy techniczne, irytujące do granic możliwości bohaterki, papkowata fabuła, zadania poboczne to kpina z gracza czy częste ekrany ładowania potrafią frustrować o wiele bardziej niż bawić. Ogólnie nieudany eksperyment doświadczonych szwedzkich twórców.