Na piątą odsłonę książkowej serii The Walking Dead musieliśmy czekać dziesięć miesięcy. Duet Kirkman-Bonansinga uderza ponownie, tym razem serwując czytelnikom istną inwazję umarlaków. Czy Woodbury, po upadku apodyktycznego gubernatora, ma w końcu szansę na chwilę spokoju?
Oczywiście, że nie! W stronę zniszczonego wewnętrznymi konfliktami miasteczka zmierza nawet nie horda, ale cała armia zombie. Mieszkańcy muszą stawić czoła wyzwaniu, które na pierwszy rzut oka ich przerasta. Zmuszeni do połączenia sił z napotkaną nieopodal grupą mają nadzieję, że uda im się odeprzeć atak. Na czele Woodbury stanęła młoda Lilly Caul, która po traumatycznych wydarzeniach, jakie mogłeś poznać w poprzednich książkach, musi stoczyć nierówną walkę nie tylko z własnymi demonami, ale także trzymać w ryzach roztrzęsionych i pogrążonych w beznadziei ocalałych ludzi. Mimo iż powieść jest zupełnie niezależna i spokojnie możesz po nią sięgać bez znajomości poprzednich części, warto nadrobić ewentualne zaległości, aby lepiej zrozumieć zachowania niektórych postaci, czy chociażby lepiej orientować się w sytuacji, w której znajduje się miasteczko w stanie Georgia.
Fabuła „Zejścia” nie urywa rzyci, ale Jay Bonansinga zdążył już do tego przyzwyczaić odbiorców, stawiając przede wszystkim na barwne opisy i zagrywki zachęcające do dalszej lektury. Warto zaznaczyć, że książkę pisał samodzielnie, zaś ojciec uniwersum, Robert Kirkman, jedynie nadzorował jego pracę. Znajdziesz tu wszystko, czego mogą oczekiwać miłośnicy komiksu, serialu czy gier. Jest krew, są flaki, soczyste przekleństwa i cały ogrom trupów. Muszę przyznać, że były momenty, w których aż nadto da się wyczuć stosowane właściwie w każdej popełnionej przez autora książce patenty, co nieco drażni, gdyż łatwo jest przewidzieć przyszłe wydarzenia. Wiem, domeną żywych trupów jest rozsiewanie niepokoju, ale mimo wszystko brakuje choćby delikatnego powiewu świeżości w kwestii prowadzonej narracji. Bez wątpienia na uznanie zasługuje jednak cała masa smaczków (które wychwycą przede wszystkim miłośnicy uniwersum) oraz sprawne uzupełnienie komiksowo-filmowych wydarzeń, które autor często pokazuje z zupełnie innej perspektywy.
Bonansinga ponownie stanął na wysokości zadania jeśli chodzi opisy i dialogi. Cieszę się, że wydawnictwo Sine Qua Non nie zdecydowało się na żadne ocenzurowanie fabuły dzięki czemu czytelnicy dostają konkretną, mocną opowieść. Zero kompromisów. Świat po przemianie jest brutalny, a każdy nierozważnie postawiony krok może być tym ostatnim. Nikt tu nie przebiera w słowach, a cel uświęca środki…
Mówi się, że nie szata zdobi zombiaka, jednak okładka najnowszej książki z uniwersum The Walking Dead jest najsłabszą ze wszystkich dotąd wydanych. Przyzwyczajony do surowego stylu, gdzie dominowała czerń i jeden, pastelowy kolor, byłem wielce zawiedziony, gdy zobaczyłem kolorową grafikę i zupełnie zmieniony font, oczywiście bardziej nawiązujący do znanego z serialu. Czyżby był to ukłon w stronę młodszych odbiorców serii?
Miłośnicy komiksu i filmu zapewne już są po lekturze „Zejścia”. Przyznam się, że serial omijam szerokim łukiem, sięgając jedynie po ilustrowane opowieści – tak komiksy, jak i fabularne skrypty. Książkę Kirkmana mogę z czystym sumieniem polecić, ponieważ jest w niej zawarte wszystko, za co można pokochać zgniłe uniwersum.
Autor książki: Jay Bonansinga
Tytuł oryginału: The Walking Dead: Descent
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Data wydania: 9 września 2015
Cena okładkowa: 34,90 zł
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: 336