Tomasz, główny bohater Indygo, jest niesympatyczny, pretensjonalny, wiecznie smutny a przez jego depresję przedziera się stłumiona arogancja i żal do wszystkich. Nie znoszę go. Ten fakt to moja ulubiona rzecz w produkcji Pigmentum Game Studio.
Tomasz Płonka to artysta malarz. Siedzi w swoim atelier, ale nie maluje, ani z niego nie wychodzi; nie tyle, że nie zamierza, po prostu nie może, nie potrafi. Gnije więc na strychu, a czas wypełniają mu napady agresji, płaczu oraz chwilowe, ale szkodliwe pociechy w postaci wódy i papierosów. Prowadzi też dziennik, w którym wietrzy przykre, atakujące siebie i innych myśli, jakie przynosi mu jego depresja. Tomasz nienawidzi również samego siebie, najchętniej by z tym wszystkim skończył – nawet najmniejsze sukcesy nie zmieniają jego nastawienia, do tego stopnia, że jego niechęć do własnej osoby zaczyna męczyć. Faktycznie wygląda jak przypadek beznadziejny. Jak można kogoś takiego polubić?
Gra maluje rzadki portret depresji
Czasem nie można, bo choroba psychiczna nie jest niczym romantycznym. Chorzy bywają po prostu nieznośnymi, nieprzyjemnymi ludźmi, którym można współczuć, ale których ciężko lubić. Przyznam, że twórcy Indygo pokazali w ten sposób sporo, kolokwialnie rzecz ujmując, jaj – to portret rzadki, bo ze zmarszczkami i wylewającą się ropą. Tomasz prędko zaczął mnie irytować, ale to akurat coś całkiem realistycznego; czasem nic tak nie męczy, jak cudze użalanie się nad sobą. Chyba wszyscy mamy takie chwile, w których empatia się po prostu wyczerpuje.
Tomasz porozumiewa się jeszcze z pomocą notatek ze swoją dziewczyną – Anią – u której zresztą rezyduje. Ania jest na bohatera bardzo zła, gdyż pomimo oddania, jakie demonstruje za pomocą katorżniczej pracy na rzecz artysty, wylewa się z niej gorycz. W listach do Tomasza wyraża swoje niezadowolenie, zwątpienie, często bywa przesadnie brutalna; przewija się w nich też, jak refren, fraza „i tak tego nie zrobisz”. I do Ani można pałać po chwili antypatią, gdy beszta tego może nieprzyjemnego, ale ostatecznie biednego Tomka. Kontrowersyjny może wydać Ci się w tej sytuacji fakt, że dziewczyna pozwala artyście kisić się w swoim atelier, zostawiając mu niezdrową ilość przestrzeni do taplania się w depresji.
Jest to jednak decyzja bardzo ludzka, nawet jeśli dobre intencje nie muszą prowadzić do czegoś produktywnego. Walka z chorobą psychiczną to głównie żmudna praca; brakuje jasnych odpowiedzi, trudno też kogoś obwinić czy jednoznacznie ocenić. To odważna postawa, demitologizująca „krzepiące” historie o depresji: zamiast patosu i desperackich deklaracji, jest dwójka zmęczonych ludzi, których życie z chorobą jednego z nich po prostu przytłacza. Mimo, że Indygo opowiada większość tego wszystkiego w listach i notatkach, ani razu nie konfrontując bezpośrednio swoich bohaterów, tak już dynamika między Tomkiem i Anią jest łatwa do wyłapania i wyczucia. Słowo pisane jest czasem może odrobinę patetyczne i banalne, ale dobrze oddaje atmosferę dusznej relacji i choroby. Szkoda jedynie, że teksty tracą na dubbingu – zarówno polska, jak i angielska wersja językowa brzmią słabo, zarówno pod względem aktorskim, jak i jakości nagrań.
Indygo przedstawia niespotykane spojrzenie na depresję w bardzo znajomej formule
Kilka tygodni temu, na łamach Ustatkowanego Gracza ukazał się mój tekst o portretowaniu chorób psychicznych w grach wideo. Po krótce omówiłem tam dwa tytuły – Depression Quest i The Average Everyday Adventures of Samantha Browne. Przypominam je dlatego, że Indygo łączy wiele koncepcji z tamtych produkcji, świadomie bądź nie; jest to jednocześnie atut i przekleństwo tytułu.
Gra Pigmentum łączy ze sobą motywy z noweli wizualnej i HOPA, czyli Hidden Object Puzzle Adventure. Gros narracji to zapiski Tomasza w jego dzienniku oraz korespondencja z Anną i lekarzem, który zgadza się na taką komunikację z bohaterem. Indygo wykorzystuje w nich patent rodem z gry Zoë Quinn. Zwykle na koniec dnia, musisz zostawić odpowiedź na wiadomość od Anny lub psychiatry. Niektóre opcje są jednak niedostępne, a Tomasz sam komentuje, że „nie jest w nastroju na odpowiedź” – w zależności od podejmowanych w toku gry decyzji, bohater robi się bardziej skory do złośliwych, oskarżycielskich, dołujących czy nawet asertywnych wypowiedzi. Obrany przez Ciebie ton jest jednym z czynników wpływających na zakończenie gry.
Pozostałymi są czynności, które wykonujesz w toku rozgrywki. Tutaj z kolei przychodzą na myśl zwyczajne przygody Samanthy Browne. Nad Indygo unosi się podobna mgła przyziemności. Tomasz, a więc Ty, musi dbać o przyjmowanie leków, a jego codzienne zadania to wyzwania raczej duchowe. Ot, trzeba namalować rysunek dla małego dziecka, walcząc z pokusą by stworzyć coś nieprzyjemnego albo odnaleźć szlugi w bałaganie ciuchów i butelek, a następnie przemyśleć, czy to na pewno dobry pomysł. Innym razem Tomasz składa portret czy lustro, które strącił w gniewie. Podobnie jak w przypadku eskapad panny Browne nie wiadomo, która decyzja wpływa na rozwój historii. Unosi się nad wszystkim niepokój i poczucie, że błądzisz po omacku; uczucia dość trafne przy próbach wygonienia z życia depresji. To proste, ale efektywne zagadki.
Gorzej z elementami wziętymi z HOPA, przez które trzeba przebrnąć nim rozwiążesz jakąkolwiek łamigłówkę. Oprawa graficzna Indygo to ładne, szkicowane tła skąpane w tytułowym kolorze, co podkreśla zimno i posępność atelier Tomasza. Gorzej jednak sprawdza się, gdy trzeba klikać na półki i szukać odpowiedniego przedmiotu – zadanie to zgoła karkołomne. Nie ma w tym nic przyjemnego czy szczególnie logicznego, więc mój kursor szybko uciekał w dolny róg: co parę chwil można tam skorzystać ze wskazówki, która podświetla odpowiednie miejsce na ekranie.
Indygo to krótka gra, a choć zapewnia kilka różnych zakończeń, przerobienie całego materiału nie zajmie Ci zbyt wiele czasu – a należy liczyć tu minuty, nie godziny. To nie jest wielki zarzut, bo gra nie obiecuje więcej i dobrze wykorzystuje ten czas, opowiadając efektywnie i z wyczuciem; w tym wypadku musisz raczej przemyśleć, czy przykra tematyka i krótkie nowelki wizualne to Twoja bajka. Większy problem mam z samą formułą tytułu. Udało się co prawda zaimplementować koncepty z innych podejść do tematu, ale Indygo nie wnosi nic nowego do gatunku i tematu w warstwie rozgrywki. Historię Tomasza, Anny i depresji opowiedziano z odwagą i taktem, a drobne interakcje dobrze napędzają jej przekaz. Ale to wszystko już było i nie ma prawa robić mocniejszego wrażenia.
Indygo to nieco inne spojrzenie na depresję w znajomej, udanej formule tekstowo-interaktywnej.
Poza dobrym scenariuszem i wyczuciem tematu przez autorów, gra nie oferuje nic nowego w gatunku, który zbyt często oparty jest na schematach.