Jak zaczynać, to od wysokiego “C”! Wygląda na to, że właśnie taką zasadę przyjęło polskie studio Reikon Games. Ekipa składająca się z osób od wielu lat w różnym stopniu powiązanych z naszym rodzimym gamedevem (dodawali swoje trzy grosze np. przy Wiedźminie, This War Of Mine, czy Shadow Warrior) postanowiła wypuścić na rynek autorski produkt, który zaskakuje pod wieloma względami – w większości zdecydowanie pozytywnie.
Ruiner, bo o tym tytule mowa, jest niezwykle udaną mieszanką elementów dobrze znanych i solidnej porcji świeżych. Całość tworzy niepowtarzalny styl, który momentalnie wysuwa się na pierwszy plan i determinuje odbiór gry do samego końca. Trudno nie zauważyć podobieństw do kultowej już pozycji jaką niewątpliwie jest Hotline Miami, głównie w zakresie pewnych wyborów z obszaru mechaniki rozgrywki oraz upodobania do szargania nerwów. Jednak walory dzieła Reikon Games biorą swoją siłę także z wielu innych źródeł, robiąc to w sposób bardzo inteligentny i z odpowiednim wyczuciem.
Oś fabuły opiera się na temacie starym jak świat – zemście. Przejmując kontrolę nad protagonistą, zanurzysz się w mroczny klimat przesiąknięty brutalnością i niepohamowanym dążeniem do unicestwienia tajemniczego adwersarza. Zaczynając przygodę wiesz tylko, że w odległych zakamarkach miasta Rangkok czai się morderczy osobnik, który nie tylko staje się obiektem finalnej wendetty, ale również więzi Twojego brata. Scenariusz zakłada w tym miejscu podejście ograniczające do minimum ilość dostępnych informacji i jednocześnie uzasadnia pojawienie się tajemniczego, kobiecego głosu, zdającego się wskazywać Ci drogę. Ty stajesz się niejako marionetką w rękach tajemniczej mocy, pchającej Cię po trupach do celu.
Zakres działań Ruinera można sprowadzić do chwytliwego „kill’em all”, co jednak w żadnym wypadku nie umniejsza przyjemności z dążenia do przełożenia tychże słów na spektakularne czyny. Dzieje się naprawdę dużo, wielokrotnie nad wyraz intensywnie, przez co godziny spędzone przed komputerem mijają niezwykle szybko.
Ruiner muzycznie
Jednym z elementów całej układanki, w największym stopniu kształtującym tożsamość Ruinera, jest moim zdaniem oprawa audio. Soundtrack wręcz kipi od pulsujących, transowych, elektronicznych bitów oraz syntezatorowych barw pompujących adrenalinę przez uszy wprost do układu nerwowego gracza. Kompozycje takich artystów jak m.in. Zamilska czy Sidewalks and Skeletons w połączeniu z bezustanną akcją sprawiają, że nie można oderwać się od ekranu komputera.
Ruiner muzycznie momentalnie hipnotyzuje, trafia w punkt pod względem podgrzewania emocji, a kiedy potrzeba, potrafi chilloutowo wyciszyć. Trzeba być jednak świadomym tego, że spokojnych fragmentów jest tutaj jak na lekarstwo, a zdecydowanie dominują agresywne, pędzące na łeb, na szyję, brudne dźwięki upstrzone mroczną barwą. Tej gry należy doświadczyć; ma ona za zadanie konkretnie zamieszać. I czyni to z perfidną premedytacją.
Ruiner wizualnie
Debiut studia Reikon Games jest prawdziwą ucztą dla zmęczonego całym dniem pracy ustatkowanego oka. Może się wydawać, że cyberpunkowa otoczka wykorzystywana ostatnio dosyć często nie tylko w świecie gier, powinna nużyć. Tymczasem w przypadku Ruinera jest wprost odwrotnie. Granatowo-czerwono-czarna kolorystyka, wzmacniana klimatyczną pracą świateł i dużą intensywnością neonowych rozwiązań, specyficzna technologiczna surowość i ciemne kadry to tylko wybrane akcenty widoczne w koncepcjach artystycznych, za które odpowiedzialny był Benedykt Szneider. Ten świetny twórca komiksów (rewelacyjny „Diefenbach”) sprawił, że zagłębiając się w kolejne poziomy Ruinera stale odczuwalny jest wpływ m.in. takich arcydzieł jak choćby Akira, Ghost in the Shell, Diablo czy nawet Syndicate! Wszystko to współgra ze sobą zaskakująco wybornie.
Doświadczenie z przebywania w świecie Ruinera nie byłoby aż tak intensywne, gdyby nie umiejętne ożywienie tych wizji i przełożenie na grywalne lokacje. Każdy kolejny poziom to nowa porcja doznań, które wprawdzie po pierwszym zachwycie łapią trochę cech powtarzalności, ale nadrabiają bogactwem tego, co lubisz najbardziej – eksplozji, masowych dekapitacji i efektownych wybebeszeń.
Ruiner rozgrywkowo
Ruiner jest przykładem niemalże idealnej symbiozy sfer audio i wideo. Pod tym względem działa jak bardzo silny magnes, przyciągając zwłaszcza osoby, którym tego rodzaju stylistyka jest z różnych względów bliska. I o ile właśnie te aspekty stanowią o sile tytułu, tak pozostaje jeszcze gameplay, który jednak… w pewnych obszarach delikatnie kuleje.
Studio Reikon Games sugerując się formułą „beat’em up”, podkręciło jej intensywność i postanowiło rozbudować o szereg rozwiązań bliskich grom RPG. Pokusiło się również o implementację elementów dialogowych opartych na mechanice prostych wyborów, a na dokładkę oddało w ręce graczy (w dużym stopniu okrojoną) możliwość eksploracji świata.
Główny motor napędowy akcji to sekwencja narzucająca powtarzalny rytm „idź korytarzem – wejdź do pokoju pełnego licznych oponentów – idź korytarzem – wejdź do pełnego licznych oponentów”. Biorąc pod uwagę styl fabularny dokładnie takiego podejścia można było oczekiwać. Mimo jednak tego, że jest on przeplatany wspomnianymi wcześniej elementami dialogowymi, jak również tego, że bieg historii raz na jakiś czas wrzuca bohatera w neonowe zakamarki miasta Rengkok, w pewnym momencie pojawia się uczucie powtarzalności. Dotyczy ono nie tylko lokacji samych w sobie (które dodatkowo są w mojej opinii zbyt długie), ale również pojedynczych napastników czy nawet bossów zamykających poszczególne poziomy. Anihilacja tychże, po opanowaniu kilku podstawowych technik, w dłuższej perspektywie nadal wymagać będzie co najmniej kilku podejść, ale pierwsze skrzypce obejmie już raczej schematyczność aniżeli kreatywność w działaniu.
Niestety również opcje wyborów dialogowych w trakcie interakcji z bohaterami, jak i zakres eksploracji wspomnianego miasta nie wypadły najlepiej, mimo z pewnością dobrych intencji twórców. Potencjał w obu przypadkach nie został należycie wykorzystany.
Na szczęście z pomocą przychodzi odpowiednio rozbudowany i różnorodny arsenał śmiercionośnych broni począwszy od katan, przez najróżniejsze strzelby, lasery, na wyrzutniach rakiet kończąc. Tak skonstruowana oferta, potrafiąca zaspokoić żądze największego psychopaty, całkiem skutecznie minimalizuje uczucie ewentualnego znużenia.
Na słowa uznania zasługuje również ciekawie zaprojektowany taktyczny model rozgrywki połączony z mechanizmem rozwoju postaci. Przez zdecydowaną większość czasu skuteczność naszych poczynań uzależniona będzie oczywiście od refleksu i doskonałej koordynacji na linii ręka-oko. Absolutnym abecadłem jest zapoznanie się z zaimplementowanym w Ruinerze systemem slow-motion, pozwalającym spowolnić rozbrykaną machinę, zaplanować najbliższe kroki i w ten sposób przechytrzyć hordy przeciwników. Jeżeli nauczysz się także umiejętnie dysponować zbieranymi w trakcie gry punktami rozwoju i świadomie wykorzystywać posiadane umiejętności, przekonasz się jak diabelnie wciągający jest mroczny świat wykreowany przez artystów z Reikon Games.
Mocno i szczerze ściskam kciuki za wspomniane niejednokrotnie polskie studio. Ich debiutancka pozycja, choć nie ustrzegła się drobnych potknięć, prezentuje się zaskakująco dobrze. Gorąco liczę na to, że kończąca grę sekwencja przywołująca na myśl legendarny film Lyncha „Zagubiona autostrada”, będzie zapowiedzią osiągnięcia podobnego, jak wspomniany obraz, sukcesu. Jeżeli bowiem tak wygląda pierwsze dziecko Reikon Games, to co nas czeka w przyszłości? Oby jak najwięcej powodów do zadowolenia!
Grę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com
Ruiner łączy w sobie rewelacyjnie dobraną muzykę, cyberpunkowy klimat oprawy graficznej i nieustanną akcję. I choć momentami oferuje bardzo wysoki poziom trudności, idealnie nadaje się na wieczorne sesje po ciężkim dniu pracy.
Eksploracja świata oraz interakcje ze spotykanymi postaciami mogłyby mieć jednak więcej do zaoferowania, a rozgrywka mniej fragmentów nacechowanych powtarzalnością działań.