Tetris to najlepszy dowód, że dobra rozgrywka się nie starzeje. Wirtualne klocki będą jeszcze układać nasze (można wstawić dowolną ilość powtórzeń sufiksu „pra”) wnuki, bo ten design jest wieczny. Tetris to w końcu wciąż najlepiej sprzedająca się gra w historii. Projekt Aleksieja Pażytnowa ma to coś, czego zabrakło wielu klasykom arcade’owych produkcji: prostą elegancję, ale też unikatowość, którą łatwo rozbudować bez ingerencji w serce mechaniki.
Widać to szczególnie, gdy co jakiś czas wraca jakiś tytuł z antycznych konsol czy automatów. Wiele klasyków z automatów może liczyć najwyżej na remaster lub gościnny udział w kompilacji starych gier. Świetnym przykładem jest chociażby Pong, którego Atari kilkukrotnie próbowało wskrzesić, m.in. w 3D na pełnych fajerwerków mapach. Udało się to, jak lot ołowianego balonu. Pong to dwie kreski i odbijająca się od nich kropka, czyli konstrukcja prosta jak cep. Zbyt prosta, by ją w znaczący sposób rozwinąć bez gubienia charakteru oryginału; ale też zbyt prosta, żeby mogła kusić sama w sobie.
Tetris zaś łączy prostotę z unikalnością. Dzięki temu, łatwo jest nabudować na niego dodatkowe mechaniki czy w prosty sposób odmienić oblicze rozgrywki: podkręcając tempo czy dodając graczy, którzy rywalizują na planszach obok. Udowodniły to mutacje klasycznej koncepcji, jak Tetris Battle Gaiden czy megahit Puyo Puyo Tetris. Czy, wreszcie, najnowsza jego wersja wydana w listopadzie na PS4.
Gra to pigułka, która wywołuje „efekt Tetrisa”
Za reżyserię Tetris Effect odpowiedzialny jest Tetsuya Mizuguchi – patron kwaśniejszej strony gier muzycznych. Mizuguchi eksperymentuje od lat z interaktywnym wykorzystaniem dźwięku. Jego ostatni duży projekt, Child of Eden, był próbą grywalnego przedstawienia zjawiska synestezji, czyli mieszających się doznań zmysłowych. Sam tytuł jego nowej produkcji nawiązuje zresztą do pewnego efektu psychologicznego – który ta gra może zresztą wywołać.
Tetris grą rytmiczną nie jest, choć nie można odmówić tym wszystkim spadkom i obrotom rytmu, który nadaje przede wszystkim indywidualny gracz. To moim zdaniem kolejny element sukcesu tej całej koncepcji. Chociaż „komputer” dyktuje tempo i kolejność spadających klocków, to gracz pozostaje dyrygentem rozgrywki w Tetrisa. To Ty decydujesz, jak wysoki będzie poziom Twojego stresu podczas montowania kombosów czy zwlekania ze zrzuceniem tego tetronomino, który skasuje kilka linii naraz.
Gra nawet rozszerza tę koncepcję wprowadzając specjalną mechanikę o nazwie „Zone”. Po naładowaniu paska, gra staje w miejscu, a Ty możesz ułożyć kilka kostek naraz bez resetowania stanu planszy. Oznacza to, że jesteś w stanie wykręcać kombosy przekraczające 16 skasowanych linii i wyczyścić pole gry za jednym zamachem. Produkcja Mizuguchiego cała traktuje o tym, jak za siłą Tetrisa w rzeczywistości stoisz Ty.
Tetris Effect chce przypomnieć, czemu wciąż układamy klocki
Tetris Effect podkreśla rolę gracza w jeszcze jeden subtelny sposób. Każdemu z Twoich ruchów towarzyszy indywidualny dźwięk. Odgłosy te zależą od etapu i towarzyszącej rozgrywce muzyki, a także tempa poziomu – czasem są to wycięte partie wokalne, czy też dźwięki korespondujące z materiałem, z jakiego wykonane są klocki. Efekt, jaki to daje, jest magiczny: Twoje ruchy układają się w zaskakująco spójne melodie, które wzbogacają ścieżkę dźwiękową. Kasowanie linii z kolei uruchamia kolejne ścieżki i aktywuje kolejne warstwy kolorowych, hipnotycznych wizualizacji na tle pola gry.
Może się wydawać, że to tylko przyjemna dla oka i ucha bzdurka, ale trudno jest opisać, jak subtelnie transformuje ona grę w Tetrisa. Nie jestem być może najgorszym graczem w układanie klocków, ale daleko mi do kozaków, którzy katują się w Tetris Grand Master. Spięcie audio z każdym ruchem podkreśla jednak, że oto jestem kapitanem tego okrętu – to ja wygrywam melodię, w rytm której spadają kostki tetronomino. W ten sposób łatwiej jest wypracować metodę, według której kasuje się linie. Rosną też emocje, szczególnie, gdy gra drastycznie przyspiesza, wyrzucając Cię z błogostanu. Faktycznie można się spocić, faktycznie poczuć pewne skromne oczyszczenie.
Dobry i zły trip
W wielu momentach, Tetris Effect robi kojące, magiczne wrażenie, jakby ktoś chwilę temu podał Ci dobrego skręta. Przykładowo, gdy tuż za polem gry wyrasta pokryty śniegiem masyw górski, a towarzysząca muzyka podkreśla podniosłość widoku. Innym razem, produkcja podkręca nagle tempo. Wtedy wkrada się z kolei uczucie, jakby po trzeciej kolejce drogiej tequili: jakby ochota, żeby tańczyć na stołach.
Niestety, czasem też muzyka i wizualizacje zapadają się w odmętach Przekazu: że świat jest cudem, my wszyscy jesteśmy siecią połączonych bytów, a granice istnieją tylko w naszych głowach. Wtedy, Tetris Effect potrafi być jak podróż pociągiem w towarzystwie starego hipisa. Takiego, któremu wciąż nie zeszło LSD, które zjadł w latach 70. i który nie rozumie, że wolisz jednak czytać książkę, niż go słuchać.
Nie jest to bynajmniej wielki problem. Nie jestem jeszcze takim zgredem, żeby rugać grę za odrobinę radosnego optymizmu, szczególnie w dzisiejszych czasach. Zwracam na to uwagę głównie dlatego, że te głośne afirmacje nieco odstają od tego subtelniejszego zabiegu zastosowanego przez autorów. Szczególnie, że zdecydowanie najlepiej wypadają te numery, w których najwyżej padają wokalizy zamiast pełnych zwrotek.
Wszyscy jesteśmy połączeni. No, prawie…
Chociaż na dźwięk niektórych tekstów moje oczy same szykują się przewracania, to jest w Tetris Effect coś magicznego. Faktycznie da się tutaj osiągnąć pewien stan – zen, imersji – w których rozgrywka, audio i wideo po prostu Cię połykają. To uczucie ulotne, które pryska już podczas przejść pomiędzy etapami, gdy akcja drastycznie zwalnia, a tła się uspokajają. Jednak ta efemeryczność sprawia, że aż chce się gonić za kolejnym hajem. Choć nie miałem styczności z VR-ową edycją produkcji, to strzelam, że może ona tylko potęgować to uczucie.
Jedynie szkoda, że przy całym tym podkreślaniu, jak bardzo jesteśmy jednością Tetris Effect nie oferuje zbyt wiele w zabawie z innymi ludźmi. Można co prawda razem z graczami z całego świata podbijać globalną punktację i odblokowywać tymczasowe wydarzenia: m.in. klasyczną wizualizację gry z nieśmiertelną „Korobuszką” w tle. Zabrakło jednak choćby opcji pogrania z kimś siedzącym obok na kanapie. Szczególnie, że gra oferuje kilka wykręconych trybów zmieniających tempo i reguły gry; mogłyby się świetnie sprawić w zabawie z innymi. Może rywalizacja jest sprzeczna z filozofią miłości i koegzystencji. Nie jest za to wspólna medytacja. Albo wspólne narkotyzowanie się.
Tetris Effect to efektowny, hipnotyzujący list miłosny skierowany nie tylko do niezatapialnej gry, ale też jej graczy.
Boli brak trybów faktycznie wieloosobowych – czy to lokalnie, czy po sieci.