Divinity: Original Sin, wydane oryginalnie w 2014 roku, pokochałem od pierwszej zdobytej muszelki (bez skojarzeń!). Jako ogromny fan Baldur’s Gate, Icewind Dale i Neverwintera byłem zachwycony produkcją Larian Studios. Oferowała wszystko to, co uwielbiają miłośnicy dobrych RPG-ów: ciekawą fabułę, ogromny, tętniący życiem świat, tonę skarbów do zdobycia, tysiące straszydeł do pokonania oraz świetny system rozwoju postaci. Gra wciągnęła mnie tak mocno, że momentami obawiałem się o to, iż potrzebna mi będzie pomoc oftalmologa. Wiadomość o planowanym remasterze przyjąłem więc z entuzjazmem tym większym, że przygotowywanym na konsole obecnej generacji.
Po ostatnim wysypie remasterów (jeszcze chwila i będę się moczył słysząc to słowo…) moje oczekiwania względem odświeżonych wersji gier znacząco wzrosły. Wszystko przez to, że niestety lwia część wspomnianych tworów to typowe porty, w których brakuje czegokolwiek więcej, poza zawartością oferowaną przez pierwowzór. Czekając na dopakowaną edycję Divinity: Original Sin wiedziałem, że zmianie ulegnie sterowanie, niejako z klucza dopasowane do joypadów. Ale czy twórcy dorzucili coś ekstra?
Jeszcze przed rozpoczęciem zabawy…
…da się zauważyć, że belgijska ekipa postanowiła dostarczyć graczom zdecydowanie więcej, niż tylko port z PC, ponieważ rozgrywkę możesz rozpocząć samodzielnie lub z kompanem siedzącym na kanapie obok. Muszę przyznać, że początkowo byłem nieco sceptycznie nastawiony do takiego rozwiązania, jednak po kilku godzinach gry z przyjacielem chylę czoła – kooperacja wypada bowiem świetnie. Gdy postacie znajdują się blisko siebie, wydarzenia mają miejsce na jednym ekranie; gdy jednak postanowią pójść w inne obszary mapy, obraz zostaje płynnie rozdzielony na dwie części, nie ograniczając nikomu swobody działania. Dzięki takiemu rozwiązaniu możesz zająć się eksploracją terenu, a gdy zajdzie taka potrzeba, spotkać się z towarzyszem broni i ruszać dalej. Jest to w wielu momentach konieczne, ponieważ niektóre etapy wymagają ściśle powiązanej ze sobą współpracy. Pikanterii dodaje możliwość wymiany przedmiotami zdobywanymi w trakcie zwiedzania Rivellonu. Gdy Twój partner w rozgrywce zainkasuje interesujący Cię oręż, nie musi od razu wykazywać chęci jego oddania. Wówczas możesz rozpocząć klasyczny barter i wymienić się przedmiotami wedle własnego uznania.
Kolejna nowość również pojawia się przed wyruszeniem ku przygodzie, ponieważ najpierw należy wybrać poziom trudności rozgrywki. Decydując się na jeden z czterech, definiujesz przede wszystkim to, jak wymagające będą walki. Odkrywca pozwala cieszyć się fabułą, spychając potyczki na drugi plan. Klasyczny to, jak sama nazwa wskazuje, ten który oferował pierwowzór. Jest bardzo dobrze wyważony, dzięki czemu starcia stanowią wyzwania dla mniej zaprawionych w boju graczy, ale nie musisz się obawiać o zbyt częste wczytywanie zapisanego stanu gry. Taktyczny wymaga sporych umiejętności bojowych i rozsądnego podejmowania decyzji. Wrogowie, których jest więcej, stosują zagrywki, jakich nie uświadczysz na niższych poziomach trudności. Natomiast Honor to nowa definicja słowa „ekstremum”. Tryb ten odpaliłem dla sprawdzenia swoich umiejętności bojowych, jednak gdy okazało się, że do dyspozycji mam jedynie jedno miejsce na zapisanie stanu gry a ponadto… gdy wszyscy członkowie drużyny zaliczą zgon, wspomniany save jest kasowany, szybko powróciłem do pierwotnego wyboru. Jest to jednak w mojej opinii dobre rozwiązanie, ponieważ osoby, które ukończyły pierwowzór, chcąc doświadczyć nowych wyzwań, zapewne zdecydują się na wyższy niż klasyczny poziom trudności.
Zaraz po rozpoczęciu…
…gry sprawdziłem meandry sterowania. Widać, że Belgowie spędzili sporo czasu nad dostosowaniem go do konsolowych kontrolerów, jednak z oczywistych względów nigdy nie będzie ono tak wygodne, jak przy użyciu myszy i klawiatury. Największą bolączką jest poruszanie się po ekwipunku. O ile początkowo, przy niewielkiej zawartości plecaków, da się to na spokojnie ogarnąć, tak wraz z postępami w grze, staje się aż nadto uciążliwe. Kierowanie samą postacią wypada doskonale, a dzięki możliwości przełączania się pomiędzy wrogami w trakcie batalii, nie musisz obawiać się o precyzję. Szkoda tylko, że nadal nie da się pomijać tury przeciwników, co skutkuje czasami kilkoma minutami przerwy, spędzonymi na oglądaniu poczynań oponentów. Przeszukiwanie okolicy zostało ciekawie uproszczone. Wystarczy przytrzymać przycisk na joypadzie, aby zaznaczyć interaktywne elementy najbliższego otoczenia. Wyświetla się lista wszystkich obiektów, a Ty możesz swobodnie wybrać co chcesz zbadać, zabrać albo zwyczajnie olać sikiem koszącym. Nieco gorzej jest już jednak podczas swobodnej eksploracji na nieneutralnym terenie. Zdarzało się, że zamiast porozmawiać z NPC-em, przypadkowo podpierdalałem jakiś znajdujący się obok niego przedmiot, co przynosiło skutek – delikatnie rzecz ujmując – odwrotny do zamierzonego.
W trakcie przygody zauważyłem całą masę drobnych zmian, które świadczą o tym, że ekipa developerska podeszła do Enhanced Edition z należytą pieczołowitością. Drobne zmiany w fabule oraz nowe zadania poboczne sprawiają, że nawet doskonale znający tytuł gracze nie będą mieli poczucia deja vu. Inna sprawa, że dodatkowych questów jest oporowo dużo, dzięki czemu wyciśnięcie z recenzowanego remastera ostatnich soków zajmie Ci dobrze ponad 100 godzin! Ulepszono dziennik, pojawiły się także zupełnie nowe przedmioty i przeciwnicy, a system tworzenia ekwipunku został ulepszony względem oryginału. To, co rozłożyło mnie jednak na łopatki, to dogranie głosów do wszystkich dialogów! Zapomnij o niemych bohaterach niezależnych – teraz każda napotkana postać potrafi mówić. Co niezwykle istotne, voice-acting wypada genialnie, potęgując i tak świetnie skonstruowany klimat recenzowanej pozycji. Grafikę również nieco podrasowano, jednak o rzucającej na kolana rewolucji mowy być nie może. Oczywiście nie jest to zarzut, ponieważ oryginał sam w sobie prezentował się pierwszorzędnie.
Jeżeli nie miałeś dotychczas okazji zapuszczenia się w niebezpieczny świat Rivellon, nadarza Ci się ku temu idealna okazja. Celowo nie wspomniałem ani słowem o zawiłościach fabularnych, ponieważ uległy one jedynie nieznacznym metamorfozom. Wiedz jednak, że jest to porywająca, epicka opowieść, pełna intryg i zaskakujących momentów. Nie zamierzam mitygować się przed polecaniem Ci Divinity: Original Sin – Enhanced Edition, ponieważ jest to jeden z najlepszych remasterów ostatnich lat!
Doskonała fabuła, czas gry, świetny model kooperacyjny, doskonale wyważone poziomy trudności – to cechy tej gry. Jest ona na tyle dobra, że w mojej opinii przebija oryginał!
Dramatem jest jednak poruszanie się po ekwipunku…