W pierwszym tomie wydanej przez J.P. Fantastica Phantom Blood – pierwszej części sagi JoJo’s Bizarre Adventure – zawarło się wprowadzenie w serię Hirohiko Arakiego. Poznałeś Jonathana Joestara, głównego bohatera i ojca rodu, który wystąpi w następnych siedmiu częściach mangi. Wprowadzony zostałeś w jego relację z Dio Brando, aroganckim młodzieńcem, który porzucając swoje człowieczeństwo rozpocznie dziwaczną przygodę klanu Joestar przez epoki. Tom drugi rozwiązuje cliffhanger z poprzedniego, gdy JoJo próbuje wydostać się z płonącego rodzinnego domu i powstrzymać Dio.
Cały pojedynek tej dwójki w płomieniach Chateau Joestar to najlepsza sekwencja Phantom Blood. Hirohiko Araki klarownie rozpisuje akcję, nigdy nie dając też zapomnieć czytelnikowi o arenie starcia – kadry są klaustrofobiczne, otwierając się dopiero gdy obaj panowie zbliżają się do świeżego powietrza. To najbardziej klasyczna scena walki w serii i chyba tym bardziej ją doceniam, bo zaraz przecież wjeżdżamy w szaleństwo.
W tomie drugim uwydatnia się talent Hirohiko Arakiego do tworzenia charyzmatycznych, pamiętnych bohaterów pobocznych. Było go poniekąd już widać w poprzednim, gdy na scenę wkroczył Robert E. Speedwagon – londyński opryszek tak poruszony dobrodusznością Jonathana Joestara, że postanawia zostać jego dożywotnim „stanem”.
Tom 2 Phantom Blood mocno zwiastuje wszystkie dziwactwa JoJo
Postacie Arakiego wyróżniają się, bo autor ma zawsze jakiś ostry, ale prosty pomysł: wizualny czy charakterologiczny. To pierwsze świetnie pokazuje wprowadzony w tym tomie Will Anthonio Zeppeli, który postanawia szkolić Jonathana. Bohater to raczej sztampowy, ekscentryczny mentor w typie Obi-Wana lub Pana Miyagiego, którego celem jest wyszkolić protagonistę „w jeden księżyc” i pozostawić go z mądrością. Araki jednak nie obsadził w tej roli jakiegoś starca: Zeppeli jest żwawym mięśniakiem, ma spiczasty wąsik, nosi frak i cylinder. Dzięki temu banalny archetyp ogląda się z przyjemnością. Ekscentryczny magik obok Pudzianowskiego z brytyjskiej magnaterii to pomysł, który mógł się udać tylko w mandze.
Przykładem tej drugiej metody jest z kolei Bruford, antagonista na drodze Jonathana. Araki nie tworzy skomplikowanych psychologicznie postaci, albo raczej jeszcze tego w tej serii nie robi. Od czwartej zacznie, by całkiem rozkręcić się w szóstej. Przede wszystkim jednak mangaka tworzy bohaterów w oparciu o proste, ale bardzo mocno zaznaczone cechy osobowości. Dlatego m.in. jego złoczyńcy zawsze dostarczają tyle radości. Dio Brando to przecież nie jest bohater skomplikowany – to chorobliwie ambitny, po prostu zły człowiek/wampir. Ale właśnie jego przegięty hedonizm sprawia, że tak dobrze śledzi się jego perypetie i tak pysznie się drania nienawidzi.
Honorowy, ale i praktyczny rycerz wskrzeszony przez Dio powinien być typowym wypełniaczem na drodze do tego prawdziwego „złola”. Tymczasem Bruforda się pamięta, bo jego zapomniana duma widoczna jest w każdym aspekcie pojedynku z Jonathanem. Araki buduje swoje walki przede wszystkim jako starcia osobowości – ten koncept rozwinie porządnie w następnych częściach, ale widoczne jest to nawet w Phantom Blood. Zraniony honor Bruforda widać w jego pragmatycznych atakach i ruchach, podobnie echo dawnego rycerstwa, gdy Joestar okazuje się być godnym przeciwnikiem; ta sama cnota inaczej wybrzmiewa u Jonathana, który w tomie drugim nie ma już w sobie nic z narwanego dzieciaka, a honor przekuł w szlachetność.
O tyle to znamienne, że w tomiku znajduje się też dużo słabsza walka z nieciekawym Kubą Rozpruwaczem. Tutaj mamy typową naparzankę rodem z shonen mangi, żeby pokazać moc postaci. Araki później słusznie od tego odejdzie, bo cały czar JoJo zawiera się w tym, jak bohaterowie wychodzą ze starć z wrogami, którzy nie sprzedają tanio skóry.
Phantom Blood to też zapomniana, ale bardzo udana koncepcja
Przede wszystkim jednak drugi tom Phantom Blood wprowadza do serii pierwszą kategorię fantazyjnych mocy. Umięśnieni chłopcy i dziewczyny tłukący się pięściami wielkości kowadeł to bowiem tylko jedna z przyjemności JoJo. Z czasem robią to coraz bardziej pośrednio. Wspomniany Zeppeli przedstawia Jonathanowi tzw. Hamon (z angielska Ripple, po polsku Fala): pseudonaukową energię słońca przenoszoną przez dotyk. Kontroluje się ją za pomocą, cóż, bardzo dobrego oddychania. Brzmi to bardzo głupkowato, ale jest to akurat bardzo ważna reguła nie tylko Fali, ale i metodologii autora. Fala jest trochę zdolnością-wytrychem, ale ogranicza ją właśnie ta fiksacja na powietrzu: to właśnie ona stanowi jej główne ograniczenie. Araki często wymyśla swoim bohaterom dziwaczne, „przepakowane” zdolności, ale zawsze stara się wprowadzać w nie pewien rygor, który nadaje walkom napięcie i otwiera ocean kreatywności. Bo skoro postacie muszą dobrze oddychać i muszą jakoś tę energię przenieść przez dotyk, to co oni wymyślą?
No i pomaga fakt, że te pokręcone moce pozwalają Arakiemu naprawdę puścić wodze wyobraźni. Ciągłe podnoszenie poprzeczki oznacza, że nie ma dla mangaki pomysłów zbyt absurdalnych czy dzikich. A zaczyna w Phantom Blood z wysokiego C. W końcu Fala zostaje wprowadzona poprzez ekscentrycznego magika, który z impetem boksuje… żabę. Ta ikoniczna scena nadaje już ton reszcie całej sadze: zarówno wizualnie, jak i koncepcyjnie.
Ale dość zachwytów, pora ponarzekać. Recenzując pierwszy tom rozpisałem się trochę na temat kontrowersyjnego podejścia J.P. Fantastica do onomatopej w JoJo. Nie zgadzam się z decyzją wydawnictwa, żeby je tłumaczyć, ale powiedzmy, że ją rozumiem. Natomiast w tomie drugim pojawił się zabieg, który wydaje mi się już po prostu błędem.
Marudząc o tłumaczeniu, część druga
Polskie wydanie Phantom Blood z przyczyn estetycznych i tradycyjnych zdecydowało się na przekład onomatopei – okej. W JoJo’s Bizarre Adventure, jak przystało na shonen mangę, pojedynkujący się lubią na głos wykrzyczeć swój następny atak. Ryczą więc przed zadaniem ciosu, że oto nadchodzi SUNLIGHT YELLOW OVERDRIVE, a później np. EMERALD SPLASH. Wiele z tych nazw ma status memetyczny i chociaż nie są tak ikoniczne, jak okrzyki standów, to mają swoje miejsce. No i znalazły się w dziwnej sytuacji w tym tłumaczeniu.
Ataki specjalne pozostawiono po angielsku, ale jednocześnie tłumaczy się je na polski mniejszym fontem. Dymki prezentują się nieestetycznie, bo tekst jest w nich dziwnie upchany i rzekłbym, że tracą tę okrzyki trochę mocy. Wygląda to źle i niekonsekwentnie względem reszty komiksu, bo nagle w tekście polskim pojawia się angielszczyzna. Do tego nie było chyba przekonania do żadnego z tych rozwiązań w samym składzie i tłumaczeniu. Jeden z ataków, Ripple Cutter, został przetłumaczony na „Falowe Żyletki”, ale już bez oryginalnej nazwy w dymku.
Sendo Wave Kick to po polsku „Eremickie Falowe Kopnięcie” – w dymku mamy tłumaczenie, a poniżej EREMICKI WAVE KICK. Z kolei wspomniany OVERDRIVE czasem dostaje polski przymiotnik, a czasem tłumaczony jest w całości jako „zryw”. Stąd mamy np. rozdział „Falowy Overdrive” – na jego stronie tytułowej widnieje taki tytuł z właśnie malutkim „zryw” nad „Overdrive”. O ile przy pierwszym tomie można było jeszcze powiedzieć, że czepiam się pierdół, tak tutaj efekt końcowy jest zwyczajnie niechlujny. Nie rozumiem, co się stało.
Z pewną niepewnością – czekam na tom 3
Można to naprawić w następnych wydaniach tomu drugiego, ale nie napełnia mnie ten falstart optymizmem. J.P. Fantastica bowiem nie będzie miało z tomu na tom łatwiejszej roboty. Ataków robi się coraz więcej, ich nazwy coraz bardziej pokręcone, a w części trzeciej wkraczają tzw. „standy”. Każdy z nich ma swoją fantazyjną nazwę nawiązującą do kart tarota czy muzyki popularnej – od Star Platinum po Gold Experience. Szczerze obawiam się, co z nimi będzie, a nie mam większych nadziei na zachowanie konsekwencji w serii.
W przypadku tłumaczenia mogę się martwić, że z tomu na tom będzie słabiej. Nie mogę tego natomiast powiedzieć o samym komiksie, bo JoJo’s Bizarre Adventure niewątpliwie się rozkręca z odcinka na odcinek. Trzymam kciuki za J. P. Fantastica i finałowy tom pierwszej części!