Komiks DIE bez wątpienia wyróżnia się na tle innych publikacji nie tylko podejmowaną tematyką, ale również sposobem narracji. Właśnie ten drugi czynnik sprawił, że ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem kontynuacji przygód nietuzinkowej drużyny.
Po bardzo dobrej końcówce pierwszego tomu liczyłem na solidną dawkę emocji w drugim zeszycie. Podzielona grupa niestety takowych nie dostarcza. No, przynajmniej nie takich, jak Fantastyczne rozczarowanie.
Tempo zwalnia
Wszystko przez to, że Kieron Gillen stawia tu przede wszystkim na przybliżenie czytelnikowi bohaterów. Z jednej strony jest to bardzo ważne, ponieważ sprawia, że historia nabiera głębi. Z drugiej jednak, tempo mocno zwalnia. Tym bardziej szkoda, że gdy nadarza się idealna okazja do chwilowego zrywu (pojawienie się Tytana, przyp. red.), autorzy zwyczajnie jej nie wykorzystują.
Tutaj mamy do czynienia ze świetnie napisanymi postaciami. Właściwie każdy pojawiający się bohater jest absolutnie niepowtarzalny i odgrywa w fabule znaczącą rolę. Nie ma tu typowych NPC-owych “zapychaczy”. Gillen poświęcił każdemu z członków drużyny kilka stron, opisując ich przeszłość oraz aktualne pobudki. Wypada to o tyle ciekawie, że choć stanowią jedną ekipę, są bardzo różni. Ostatecznie prowadzi do tytułowego podziału. Autor scenariusza w bardzo umiejętny sposób obnaża ludzkie słabości. Gdyby się dobrze zastanowić, wiele scen dotyczy nas samych. Bo czy choć raz w życiu nie musiałeś wybierać mniejszego zła?
Były momenty, w których może nie tyle się nudziłem (to nadal bardzo dobrze opowiedziana historia), co miałem apetyt na nieco więcej akcji. Końcówka wynagradza cierpliwość po dwakroć, ponownie nie pozostawiając wątpliwości, że w kontynuacji będzie się sporo działo.
Piękny obraz zepsucia
Stephanie Hans ponownie zachwyciła mnie swoimi pracami, przy czym zdecydowanie najlepiej wypadają całostronicowe kadry, a zwłaszcza krajobrazy. Zmiana stylu nadaj jest widoczna w retrospekcjach. Wspomnienia podane są w formie “zwykłych” rysunków. Te bez wątpienia nie robią już takiego wrażenia, ale dzięki temu nie ma problemu w nadążeniu za nieco zakręconą fabułą.
Cieszę się, że artystka nadal nie bała się nieregularnych kadrów, ale rozplanowała całość tak, że strony są czytelne i zarazem efektowne.
Komiks DIE to lektura obowiązkowa
Komiks DIE, o czym wspominałem przy okazji recenzji pierwszego tomu, bez wątpienia powinni przeczytać miłośnicy papierowych RPG-ów. Co ciekawe, na podstawie dzieła Gillena i Hans (nie chcę tu umniejszać roli liternika Claytona Cowlesa) powstała nawet gra. Myślę, że perypetie Ash, Angeli, Chucka, Matthew, Isabelle i Solomona śmiało mogą posłużyć za inspirację do napisania świetnej przygody.
Jeśli lubisz fantasy (szczególnie to mroczne), śmiało sięgaj po komiks DIE. Znajdziesz tu nie tylko dobrze opowiedzianą historię, ale także świetne dramatis personae.